sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 7 - Junchi Yume

Jun cierpiał na bezsenność. Już od kilku tygodni stres i nadmiar pracy związany z wydaniem nowego albumu spędzał mu sen z powiek. Nie mówił o tym głośno żeby nie martwić Renaty, dlatego, żeby nie dawać jej powodów do podejrzeń wychodził z domu, gdy już spała i wracał zanim się obudziła. Co robił w tym czasie? Zazwyczaj szwendał się po Tokio, chodząc od klubu do klubu i zwiedzając przy tym takie ulice, których rozsądni ludzie woleli unikać nawet w dzień. Musiał mieć naprawdę sporo szczęścia skoro jeszcze nikt nie próbował go zabić albo zgwałcić. 

Tym razem nie było inaczej. Około drugiej skończył wstępnie układać melodię do nowej piosenki, ale zamiast położyć się do łóżka włożył na siebie bluzę z kapturem i wyszedł. 

Klub, do którego się wybrał był zatłoczony, ale nie miał problemu z dostaniem się do baru. Zdecydowana większość ludzi wolała tańczyć niż się upijać. On, w sumie, również, ale alkohol stawał się jego najwierniejszym kompanem zawsze, gdy życie dawało mu kopa w dupę. W zasadzie mógłby schlać się ze szczęścia, ale ostatnio nie miał ku temu okazji. Nie cierpiał tego czasu, kiedy stawał się... taki. Nie czuł się wtedy sobą.

Co rusz nawiedzały go myśli, które normalnie nawet nie przeszłyby mu przez głowę. Miał wrażenie, że pomimo tego wszystkiego, co robił, co starał się przekazać ludziom poprzez swoje piosenki... był nikim i nic nie znaczył. Muzyka była dla niego wszystkim - i pasją, i pracą... i przekleństwem.

Kiedy wyszedł z klubu, była piąta rano. Procenty buszowały mu w głowie i nagle przestał czuć się przytłoczony. Wydawało mu się, że nigdy nie był bardziej lekki i pewien swoich decyzji. I chociaż podejrzewał, że to tylko złudzenie i w rzeczywistości ktoś dosypał mu narkotyków do picia - nie byłoby to wielkim zaskoczeniem -, to i tak postanowił posłuchać tego zazwyczaj cichutkiego głosiku w głowie, który nagle zrobił się bardzo głośny.

Chwilę później Jun siedział na krawędzi jednego z mniej uczęszczanych mostów. Machał wesoło nogami, jakby cofnął się w rozwoju i znowu miał pięć lat. Nie czuł smutku - nic nie czuł -, a mimo to łzy spłynęły mu po policzkach razem z resztkami eyelinera, kiedy wstał i przysunął się jeszcze bliżej krańca murku. Stał na krawędzi, dosłownie, i cholernie mu się to podobało.

-Masz chociaż racjonalny powód?- Usłyszał gdzieś z boku.

Jun nie ruszył się ani o milimetr, czubki jego butów nadal wystawały poza krawędź, ale odwrócił głowę, zaciekawiony osobą, która postanowiła zaczepić go w ostatnich chwilach jego życia. Nie dalej jak metr od niego stał wysoki chłopak w czarnym płaszczu i spodniach. Miał cerę bladą jak karta papieru i zielone oczy, ale najbardziej przyciągały uwagę jego włosy - średnio długie, proste i całkowicie białe. Gdyby nie zamierzał właśnie popełnić samobójstwa to poprosiłby go o namiary na fryzjera.

-A interesuje cię to?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Co więcej, wcale nie brzmiał, jakby był piany - nie bełkotał, nie mylił wyrazów. Kolejny z jego licznych talentów.

-Niezbyt.

Jun parsknął śmiechem. Zamienili ze sobą dosłownie jedno zdanie, a już czuł, że polubiłby tego chłopaka. Chyba właśnie dlatego postanowił mu jednak odpowiedzieć.

-Świat nie wygląda tak, jak ja chcę, żeby wyglądał. A innego nie zaakceptuję.- Chociaż się uśmiechał, jego głos był beznamiętny.

Silniejszy podmuch wiatru rozwiał włosy nieznajomego i ściągnął Junowi kaptur z głowy. Przeklął pod nosem, kiedy tęczowe włosy - genialny pomysł jego szefa - wpadły mu do oczu.

-Skąd ja to znam.- westchnął.

Jun wyczuł w tym tonie nostalgię i nie byłby sobą, gdyby o nią nie zapytał.

-Problemy z rodziną? Dziewczyną? Hajsem?- wyrzucał z siebie słowa z prędkością wręcz niemożliwą dla osób z taką ilością alkoholu w krwiobiegu. Wykręcił piruet, obracając się do niego przodem. Jakim cudem przy tym nie spadł pozostaje tajemnicą.- Mnie możesz powiedzieć. Przysięgam, że zabiorę tę tajemnicę ze sobą do grobu.- Zaśmiał się z własnego, czarnego humoru.

O dziwo, białowłosy również się uśmiechnął.

-Nie, na brak pieniędzy nie narzekam. Dziewczyny nie mam, a rodzina...- urwał. Jego wzrok znów stał się pusty, jakby zaglądał w przeszłość i nie podobało mu się to, co widział.-... jej w zasadzie też nie.

Czyli samotność., zdiagnozował w myślach piosenkarz. Jun nie był sam - miał przyjaciół, rodzinę i tysiące fanów na całym świecie, którzy go uwielbiali -, ale wiedział jak uciążliwe potrafi być to uczucie. Kiedy po koncertach schodził z chłopakami ze sceny, często ogarniała go tak wielka pustka, że miał ochotę zamknąć się w studiu na tydzień.

Żadnemu z nich nie spieszyło się, żeby przerwać ciszę, która nagle zapanowała. Milczeli przez dobre dziesięć minut, zanim Jonathan się odezwał.

-Zamierzasz w końcu skakać czy nie?- rzucił, z nutą pretensji w głosie. Najwyraźniej Jun zabierał mu w tym momencie cenny czas. Mówi się trudno.

Spojrzał w dół, na mętną wodę i przed oczami stanął mu obraz służb specjalnych wyławiających jego oblepione mułem zwłoki z rzeki. Po plecach przebiegł mu dreszcz obrzydzenia - czego, jak czego, ale brudu Jun bał się najbardziej na świecie.

-Szczerze? Ode chciało mi się.- powiedział, nadal się krzywiąc.

-Na pewno? Mogę dać ci kopa na rozpęd.- zaoferował Jonathan. Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmiech.  

-Może innym razem.- zastanowił się.- Mam dość napięty grafik, ale w następny piątek mogę znaleźć trochę czasu, o ile oferta będzie wciąż aktualna.

-Pomyślę.

-To może skoczymy razem? To by było takie romantyczne... już widzę te historie, które powstałyby, gdyby fanki dowiedziały się, że ich idol popełnił samobójstwo razem z nieznanym nikomu chłopakiem. Byłbyś sławny!

-Akurat sława i rozgłos są ostatnimi rzeczami, na których mi zależy.

Jun zeskoczył z murka z gracją pijanej baletnicy. Gdy już udało mu się złapać równowagę, wyciągnął do chłopaka rękę.

-Jestem Junchi Yume.

Białowłosy zawahał się, ale tylko przez chwilę.

-Jonathan Morgenstern.- Wymienili uściski dłoni.

-Od razu wiedziałem, że jesteś obcokrajowcem.- pochwalił się.

-To teraz zgaduj, z którego kraju pochodzę.- zaproponował wyzwanie, doskonale zdając sobie sprawę, że Jun nie może wiedzieć o istnieniu Idrisu. Ot, taka gra, której nie dało się wygrać.

Junchi Yume, co? Cóż, witaj człowieku gotowy jeszcze bardziej namieszać w moim i tak wystarczająco popieprzonym życiu.   
_____________________________
Will: Bella?
Bella: Nom?
Will: A wiesz skąd pomysł z tym, że Jun chciał popełnić samobójstwo?
Bella: Nom?
Will: Bo się naczytałam mnóstwo fanficów z BigBang'a, a Jiyong w co drugim popełnia samobójstwo.
Bella: Dlaczego się tak na nim wyżywają? O.o
Will: Bo wszyscy go kochają.

Bella: O.o?
Will: Taa, to ten inny rodzaj miłości >.>
Bella: No... może xD

1 komentarz:

  1. 😁 Super rozdział.
    Weny i czekam na nexta
    Pozdrawiam RosalieIris 😊

    OdpowiedzUsuń