sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 7 - Junchi Yume

Jun cierpiał na bezsenność. Już od kilku tygodni stres i nadmiar pracy związany z wydaniem nowego albumu spędzał mu sen z powiek. Nie mówił o tym głośno żeby nie martwić Renaty, dlatego, żeby nie dawać jej powodów do podejrzeń wychodził z domu, gdy już spała i wracał zanim się obudziła. Co robił w tym czasie? Zazwyczaj szwendał się po Tokio, chodząc od klubu do klubu i zwiedzając przy tym takie ulice, których rozsądni ludzie woleli unikać nawet w dzień. Musiał mieć naprawdę sporo szczęścia skoro jeszcze nikt nie próbował go zabić albo zgwałcić. 

Tym razem nie było inaczej. Około drugiej skończył wstępnie układać melodię do nowej piosenki, ale zamiast położyć się do łóżka włożył na siebie bluzę z kapturem i wyszedł. 

Klub, do którego się wybrał był zatłoczony, ale nie miał problemu z dostaniem się do baru. Zdecydowana większość ludzi wolała tańczyć niż się upijać. On, w sumie, również, ale alkohol stawał się jego najwierniejszym kompanem zawsze, gdy życie dawało mu kopa w dupę. W zasadzie mógłby schlać się ze szczęścia, ale ostatnio nie miał ku temu okazji. Nie cierpiał tego czasu, kiedy stawał się... taki. Nie czuł się wtedy sobą.

Co rusz nawiedzały go myśli, które normalnie nawet nie przeszłyby mu przez głowę. Miał wrażenie, że pomimo tego wszystkiego, co robił, co starał się przekazać ludziom poprzez swoje piosenki... był nikim i nic nie znaczył. Muzyka była dla niego wszystkim - i pasją, i pracą... i przekleństwem.

Kiedy wyszedł z klubu, była piąta rano. Procenty buszowały mu w głowie i nagle przestał czuć się przytłoczony. Wydawało mu się, że nigdy nie był bardziej lekki i pewien swoich decyzji. I chociaż podejrzewał, że to tylko złudzenie i w rzeczywistości ktoś dosypał mu narkotyków do picia - nie byłoby to wielkim zaskoczeniem -, to i tak postanowił posłuchać tego zazwyczaj cichutkiego głosiku w głowie, który nagle zrobił się bardzo głośny.

Chwilę później Jun siedział na krawędzi jednego z mniej uczęszczanych mostów. Machał wesoło nogami, jakby cofnął się w rozwoju i znowu miał pięć lat. Nie czuł smutku - nic nie czuł -, a mimo to łzy spłynęły mu po policzkach razem z resztkami eyelinera, kiedy wstał i przysunął się jeszcze bliżej krańca murku. Stał na krawędzi, dosłownie, i cholernie mu się to podobało.

-Masz chociaż racjonalny powód?- Usłyszał gdzieś z boku.

Jun nie ruszył się ani o milimetr, czubki jego butów nadal wystawały poza krawędź, ale odwrócił głowę, zaciekawiony osobą, która postanowiła zaczepić go w ostatnich chwilach jego życia. Nie dalej jak metr od niego stał wysoki chłopak w czarnym płaszczu i spodniach. Miał cerę bladą jak karta papieru i zielone oczy, ale najbardziej przyciągały uwagę jego włosy - średnio długie, proste i całkowicie białe. Gdyby nie zamierzał właśnie popełnić samobójstwa to poprosiłby go o namiary na fryzjera.

-A interesuje cię to?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Co więcej, wcale nie brzmiał, jakby był piany - nie bełkotał, nie mylił wyrazów. Kolejny z jego licznych talentów.

-Niezbyt.

Jun parsknął śmiechem. Zamienili ze sobą dosłownie jedno zdanie, a już czuł, że polubiłby tego chłopaka. Chyba właśnie dlatego postanowił mu jednak odpowiedzieć.

-Świat nie wygląda tak, jak ja chcę, żeby wyglądał. A innego nie zaakceptuję.- Chociaż się uśmiechał, jego głos był beznamiętny.

Silniejszy podmuch wiatru rozwiał włosy nieznajomego i ściągnął Junowi kaptur z głowy. Przeklął pod nosem, kiedy tęczowe włosy - genialny pomysł jego szefa - wpadły mu do oczu.

-Skąd ja to znam.- westchnął.

Jun wyczuł w tym tonie nostalgię i nie byłby sobą, gdyby o nią nie zapytał.

-Problemy z rodziną? Dziewczyną? Hajsem?- wyrzucał z siebie słowa z prędkością wręcz niemożliwą dla osób z taką ilością alkoholu w krwiobiegu. Wykręcił piruet, obracając się do niego przodem. Jakim cudem przy tym nie spadł pozostaje tajemnicą.- Mnie możesz powiedzieć. Przysięgam, że zabiorę tę tajemnicę ze sobą do grobu.- Zaśmiał się z własnego, czarnego humoru.

O dziwo, białowłosy również się uśmiechnął.

-Nie, na brak pieniędzy nie narzekam. Dziewczyny nie mam, a rodzina...- urwał. Jego wzrok znów stał się pusty, jakby zaglądał w przeszłość i nie podobało mu się to, co widział.-... jej w zasadzie też nie.

Czyli samotność., zdiagnozował w myślach piosenkarz. Jun nie był sam - miał przyjaciół, rodzinę i tysiące fanów na całym świecie, którzy go uwielbiali -, ale wiedział jak uciążliwe potrafi być to uczucie. Kiedy po koncertach schodził z chłopakami ze sceny, często ogarniała go tak wielka pustka, że miał ochotę zamknąć się w studiu na tydzień.

Żadnemu z nich nie spieszyło się, żeby przerwać ciszę, która nagle zapanowała. Milczeli przez dobre dziesięć minut, zanim Jonathan się odezwał.

-Zamierzasz w końcu skakać czy nie?- rzucił, z nutą pretensji w głosie. Najwyraźniej Jun zabierał mu w tym momencie cenny czas. Mówi się trudno.

Spojrzał w dół, na mętną wodę i przed oczami stanął mu obraz służb specjalnych wyławiających jego oblepione mułem zwłoki z rzeki. Po plecach przebiegł mu dreszcz obrzydzenia - czego, jak czego, ale brudu Jun bał się najbardziej na świecie.

-Szczerze? Ode chciało mi się.- powiedział, nadal się krzywiąc.

-Na pewno? Mogę dać ci kopa na rozpęd.- zaoferował Jonathan. Na jego ustach wykwitł złośliwy uśmiech.  

-Może innym razem.- zastanowił się.- Mam dość napięty grafik, ale w następny piątek mogę znaleźć trochę czasu, o ile oferta będzie wciąż aktualna.

-Pomyślę.

-To może skoczymy razem? To by było takie romantyczne... już widzę te historie, które powstałyby, gdyby fanki dowiedziały się, że ich idol popełnił samobójstwo razem z nieznanym nikomu chłopakiem. Byłbyś sławny!

-Akurat sława i rozgłos są ostatnimi rzeczami, na których mi zależy.

Jun zeskoczył z murka z gracją pijanej baletnicy. Gdy już udało mu się złapać równowagę, wyciągnął do chłopaka rękę.

-Jestem Junchi Yume.

Białowłosy zawahał się, ale tylko przez chwilę.

-Jonathan Morgenstern.- Wymienili uściski dłoni.

-Od razu wiedziałem, że jesteś obcokrajowcem.- pochwalił się.

-To teraz zgaduj, z którego kraju pochodzę.- zaproponował wyzwanie, doskonale zdając sobie sprawę, że Jun nie może wiedzieć o istnieniu Idrisu. Ot, taka gra, której nie dało się wygrać.

Junchi Yume, co? Cóż, witaj człowieku gotowy jeszcze bardziej namieszać w moim i tak wystarczająco popieprzonym życiu.   
_____________________________
Will: Bella?
Bella: Nom?
Will: A wiesz skąd pomysł z tym, że Jun chciał popełnić samobójstwo?
Bella: Nom?
Will: Bo się naczytałam mnóstwo fanficów z BigBang'a, a Jiyong w co drugim popełnia samobójstwo.
Bella: Dlaczego się tak na nim wyżywają? O.o
Will: Bo wszyscy go kochają.

Bella: O.o?
Will: Taa, to ten inny rodzaj miłości >.>
Bella: No... może xD

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 6 - Nie sądziłem, że on może tak wyglądać.


Jace zajechał motorem pod dom swojej narzeczonej. Szybko pokonał odległość dzielącą go od wejścia i zadzwonił dzwonkiem. Chwilę później otworzyła mu Jocelyn.

-Dzień doby, pani mamo.- powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

-Witaj, zięciu.- odparła, wpuszczając go do środka.- Clary jest na górze.- dodała jeszcze, zanim zniknęła w kuchni.

Jace zawsze wiedział, że mama Clary za nim nie przepada, ale ostatnimi czasy ich relacje trochę się ociepliły. Jocelyn w końcu pogodziła się z tym, że jej mała córeczka dorosła i starała się nie ingerować za bardzo w jej życie. Mimo to, nie pozwoliła Clary zamieszkać z Jace'm. Przynajmniej nie do ślubu.

-Puka się!- burknęła Clary, kiedy blondyn wparował do jej pokoju.

Jace podszedł do dziewczyny i nic sobie nie robiąc z jej oburzenia, pocałował ją krótko na przywitanie.

-Znowu rysujesz?- zapytał. Po całym pokoju walały się niedokończone albo ledwo zaczęte szkice, ołówki i inne przybory plastyczne.

-Wena mnie dopadła.- westchnęła, mierząc krytycznym wzrokiem umazane w graficie ręce.- Mam tysiąc pomysłów na minutę, nie wiem czym się zająć.

Jace rzucił okiem na świeżo skończoną podobiznę swojej osoby i zagwizdał z uznaniem.

-Ale jestem piękny.

-Ejże! Ty masz się zachwycać moim kunsztem artystycznym, a nie swoja urodą!

-No, właśnie.- potwierdził.- Bo to ty powinnaś zachwycać się moją urodą, a skoro tego nie robisz, to muszę radzić sobie sam.- Wzruszył ramionami i jeszcze raz przyjrzał się kartce.- Jasie Herondale, jesteś tak piękny, że gdybym nie był tobą, to bym się w tobie zakochał.

Clary wywróciła oczami.

-Co ja widzę w takim Narcyzie, jak ty?- zapytała retorycznie. Starała się przy tym choć troszkę ogarnąć bałagan, którego narobiła, ale koniec końców stwierdziła, że nie ma na to cierpliwości i zostawiła wszystko tak jak było.

-Raczej Adonisie!- zaprzeczył entuzjastycznie.

Potem nastąpiła nagła zmiana tematu:

-Pamiętasz, gdzie mieliśmy dzisiaj jechać?- zapytał.

-Nie. Gdzie?

Jego uśmiech stał się bardziej niepokojący, co sprawiło, że Clary zaczęła obawiać się odpowiedzi.

-Obiecałem, że zabiorę cię do stadniny...

-Jace, błagam, nie!- jęknęła.

-...a ty obiecałaś, że nie będziesz się zbytnio wyrywać, kiedy wyniosę cię z domu siłą.- dokończył, puszczając jej wcześniejszą wypowiedź mimo uszu.

-Niczego takiego sobie nie przypominam!- zaprzeczyła, potrząsając rudymi lokami.

To nie tak, że konie wyrządziły Clary kiedyś jakąś straszną krzywdę. Po prostu nie sądziła, żeby była stworzona do jeździectwa. Obawiała się powierzyć swoje życie zwierzęciu, a przy tym bała się, że sama może owe zwierzę uszkodzić. Nikt jej nigdy nie uczył obchodzenia się z końmi. Tylko raz w życiu miała okazję siedzieć na końskim grzbiecie - wtedy, kiedy razem z Sebastianem jechali do Ragnor'a Fell'a - i aż za dobrze pamiętała ból towarzyszący wielogodzinnemu siedzeniu w siodle.

-Naprawdę? Słabą masz pamięć.- skomentował Jace, bynajmniej nie zrażony jej niechęcią.

Co on się tak napalił na te konie?, pomyślała.

Przez chwilę mierzyła go spojrzeniem ciskającym pioruny. Po czym skapitulowała, widząc, że i tak nic nie wskóra.

-Dobra- wręcz wypluła to słowo.- Daj mi pięć minut. Muszę się ogarnąć.

-Poczekam.- zapewnił.

Gdy tylko Clary opuściła pokój, na ustach Jace'a wykwitł uśmiech zwycięstwa. Nawet łatwo poszło. Sądził, że będzie musiał bardziej się nagimnastykować, żeby przekonać rudowłosą, a tu proszę.

Czekając, aż Clary skończy zmywać grafit z rąk i robić makijaż, przechadzał się po jej pokoju i oglądał rozrzucone wszędzie rysunki. Clary wspominała mu kiedyś, że ma pamiętnik, w którym szkicuje, ale cała masa jej dzieł latała również luzem po pokoju. Widział mnóstwo martwej natury, przypadkowych scen - które były narysowane z taką precyzją, że wyglądały niemal jak zdjęcia - i pięknych krajobrazów stworzonych suchymi pastelami. Było też sporo podobizn ich przyjaciół - Simona z Isabelle, Aleca albo Magnusa i jego kota. O Jasie nie wspominając, bo tych było wybitnie dużo.

Przeglądał rysunek za rysunkiem, aż zatrzymał się na jednym z nich i wbił w niego zdumione spojrzenie. I nie, to nie był akt.

Ten moment wybrała sobie Clary, żeby wrócić do pokoju. Musiała się jeszcze przebrać i przyszła po rzeczy.

-Jace, jakie spodnie mam zało...?- przerwała, gdy zobaczyła, że blondyn jej nie słucha.- Coś się stało?- zapytała, podchodząc bliżej i zaglądając mu przez ramię.

Jace trzymał w ręce portret jej brata, który namalowała niedługo po jego śmierci. Oczy Jonathana nie były czarne jak smoła tylko zielone i uśmiechał się delikatnie.

-Jace?- Szturchnęła go delikatnie w ramię, chcąc, żeby się obudził. Podziałało.

-Nie, po prostu... Jak to powiedzieć... Nie sądziłem, że on może tak wyglądać.

Clary uśmiechnęła się łagodnie.

-Takiego go widziałam w wizji, którą pokazał mi demon, gdy wkroczyliśmy do ich wymiaru.- wyjaśniła, zabierając mu rysunki i odkładając je na biurko.- Jakie spodnie powinnam ubrać do jazdy konnej?- powtórzyła wcześniejsze pytanie, zmieniając temat na lżejszy i bliższy jego pojmowaniu.

-Zwykłe dresy wystarczą. Ważne, żeby były wygodne i dawały ci swobodę ruchów.

Clary przytaknęła i zaczęła przegrzebywać szafę.

Szykuje się bardzo długi dzień.

piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 5 - W przededniu nowej wojny

Kiedy Maryse zobaczyła w jakim stanie wróciły jej dzieciaki, złapała się za głowę i pogoniła wszystkich do skrzydła szpitalnego. Chwilę później zjawiła się tam razem z Robertem, który zabrał się nastawianie Jace'owi ramienia.

-Nie wierzę, że załatwiła was tak grupka podrzędnych demonów.- powiedziała Maryse, podając Isabelle kubek z jakimś parującym napojem.- Pomoże na gardło.- powiedziała.

-Właściwie, to my załatwiliśmy ich.- przypomniał Jace. Zamierzał dodać coś jeszcze - pewnie stwierdzenie, że rany to tylko część ich przeznaczenia, albo coś w tym guście -, ale zamiast tego krzyknął głośno, kiedy jego ramię wskoczyło z powrotem na swoje miejsce.- Mogłeś... mnie chociaż ostrzec.- wystękał przez zaciśnięte zęby.

Robert tylko uśmiechnął się przepraszająco.

-Były z nimi wampiry.- Clary, którą wcześniejsza potyczka przysporzyła tylko o kilka siniaków, wzięła na siebie opowiedzenie, co się wydarzyło. Powiedziała jak szli a demonicą z Pandemonium i jak wyraźnie próbowała zaciągnąć ich w ślepy zaułek oraz o samej zasadzce. Na koniec zapytała:- Czy coś się stało z Porozumieniami? Chyba nie zostały zniesione po ostatniej wojnie?

-Nie, skąd.- Maryse pokręciła głową, a Robert uzupełnił jej wypowiedź:

-Zawsze znajdzie się dezerter, którego nie obchodzi prawo.

-Ale to nie był jeden dezerter.- zaprotestował Jace.- Wręcz przeciwnie, wyglądali na zorganizowaną grupę i w dodatku byli w zmowie z demonicą, która wywabiła nas z klubu i jej kolegami. Gdyby trafiła na jakąś mniejszą czy mniej doświadczoną grupę niż my, to mogłoby się skończyć śmiertelnie.

-Zastanawiam się...- Maryse przerwała, żeby zebrać myśli, po czym wymieniła z Robertem porozumiewawcze spojrzenia. Najwyraźniej tych dwoje miało jakiś sekret i właśnie rozważali czy informowanie nastolatków jest konieczne. W końcu skapitulowali po ponaglającym "No wykrztuście to wreszcie" ze strony Jace'a.- To może mieć jakiś związek z ostatnimi atakami na Nocnych Łowców.

-Były ataki na Nocnych Łowców?- Simon wytrzeszczył oczy.

-Kilka pojedynczych jednostek zostało napadniętych na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy. Większość zginęła na miejscu na skutek odniesionych ran.- wyjaśnił zwięźle Robert.- Rany wskazują na demony, jednak nie wiadomo tak naprawdę kto ich zaatakował ani z jakiego powodu. To zaczęło się jeszcze za życia Sebastiana, więc Clave z góry zrzuciło to na niego i Mrocznych, ale... minęły dwa miesiące, armia Mrocznych już nie istnieje, a ataki nadal mają miejsce. 

-Nic nie mówiliśmy, żeby was nie martwić. Należała się wam chwila spokoju po ostatnich wydarzeniach.- dodała Maryse.

-Świetnie.- jęknęła Clary.- Po prostu cudownie. 


----------


Renata wróciła do domu tak jak zapowiadała - nad ranem. A konkretniej o czwartej. Duch sąsiadki wciąż stał na korytarzu, ale na szczęście nie próbował rzucić się jej do gardła, a gdy weszła do przedsionka, w mieszkaniu było ciemno. Zajrzała do pokoju brata. Jun spał rozwalony na łóżku, razem ze swoim mopsem - Keo. Jednak niedopita, jeszcze letnia kawa, którą brunet zostawił w salonie razem ze stosem innych śmieci świadczyły o tym, że położył się całkiem niedawno.

Ren pokręciła głową z politowaniem. Zawsze tak było - chodził spać o niemożliwych godzinach, a potem miał pretensje, że nie idzie go obudzić.

Wyszła z jego pokoju, zamykając za sobą drzwi i skierowała się do swojego. Postanowiła zostawić sobie prysznic na później i od razu przebrała się w piżamę i wskoczyła pod pierzynę, ale nie zasnęła od razu. Była na to zbyt rozbudzona i wciąż jeszcze przeżywała dzisiejszą noc z dziewczynami. Oczywiście nie mogło się obejść bez piwa, ale Reni nie wypiła go wiele z powodu naturalnej niechęci do smaku alkoholu. No i musiała jakoś wrócić do domu, a wolała nie pomylić kierunków przez procenty we krwi. Poza tym, bawiły się naprawdę wyśmienicie - oglądały seriale, filmy, grały w planszówki i w butelkę. Dodatkowo Mitsu zrobiła im tak szałowe paznokcie, że Renata postanowiła już nigdy ich nie zmywać. Choćby się starała, nie da rady odwzorować tego arcydzieła.

Nagle jej myśli uciekły w zupełnie innym kierunku - do białowłosego chłopaka, którego spotkała wieczorem. Oczywiście "spotkała" to pojęcie względne, bo w rzeczywistości na niego wpadła, ale nie zmienia to faktu, że nigdy nie była tak blisko Nocnego Łowcy. Dosłownie. 

Zawsze ją fascynowali, jak wszystko w Świecie Nocy. Miała znajomego, który był Nocnym Łowcą - zawsze nosił ubrania z długim rękawem i nie rozbierał się jeśli nie było to konieczne, jednak zdarzało jej się zauważać wyblakłe runy na jego ciele. Nie raz chciała o nie zapytać, ale za każdym razem się powstrzymywała. Akira nie miał pojęcia, że Reni ma Wzrok. Musiałaby mu wyjaśnić skąd wie o Świecie Nocy, czego nie chciała robić. To była jej tajemnica, która w dodatku zniszczyła już wiele przyjaźni, które udało jej się zawiązać. Gdyby Akira się dowiedział, nie patrzyłby na nią tak jak zwykle.

Nocny Łowca, którego spotkała dzisiaj wyglądał jakby chciał uchodzić za zwykłego Przyziemnego. Miał zwyczajne ubrania i żadnych widocznych run, a w dodatku uciekł, gdy Renata zorientowała się kim jest. Nie żeby to o czymkolwiek świadczyło. Niektórzy ludzie mają po prostu wszystkie swoje lęki wypisane na twarzy, a całą swoją przeszłość odbitą w oczach. Tamten mężczyzna miał piękne oczy. Smutne i naznaczone śladami tragedii. Ciekawe...

-Czy możesz już przestać dywagować nad oczami obcego typa, któremu wpadłaś pod nogi na przystanku autobusowym? Słuchać się tego nie da.- Tym głos jej anioła stróża, choć wciąż nieziemsko piękny, naznaczony był nutą ironii.

-Mam siedemnaście lat, nie zabronisz mi marzyć o facetach.- odpowiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej. Spojrzała na białą postać opartą o parapet, wyraźnie wyróżniającą się z mroku, panującego w pokoju.- Tak działa bycie nastolatką, nic na to nie poradzisz, Netaronie.- dodała, posyłając mu przepraszający uśmiech.

-Bawi cię to?

-Nie.- odpowiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej. Jeśli Netaron był w jakimś stopniu zażenowany jej zachowaniem, to nie dał tego po sobie poznać.

-Mężczyzna, którego spotkałaś był dawniej bardzo niebezpieczny.

-Był?- Skrzyżowała nogi i usiadła przodem do niego, uważnie słuchając. Netaron dość często dzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami, jednak rzadko wypowiadał się na temat osób trzecich. Uważał, że Renata powinna poznawać ludzi sama, a nie z pomocą anioła stróża, bo to nie leżało w jego obowiązkach.

-Nie sądzę, aby chaos i zniszczenie nadal siedziały mu w głowie.- odparł wymijająco.

Przez chwilę dziewczyna w ciszy kontemplowała jego słowa. Z chęcią dowiedziałaby się więcej, ale anioł i tak by jej nie powiedział. Nie było co się wysilać.

-Spotkam go jeszcze?- zapytała, w końcu układając się do snu.

-Może.

Chwilę później zasnęła.
_______________________
*oglądają Króla Juliana*
Bella: Czaaaroodzieeejskiee naasioonkaa~ :3
Will: O.o?
Bella: Król Julian tak śpiewał! Hahaha XD
Will: W pierwszej chwili myślałam, że chodzi ci o inną wersję plastikowa biedronko.
Bella: Jak zaśpiewałam to też mi się skojarzyło xD
Will: Boże, jak lemury dostaną w łapki kawę to się może źle skończyć >.>
Bella: Och, bejbe jest moc! XD
Will: ... nie pij już więcej ._. Za dużo ci tego Tymbarka nalałam ._.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział 4 - Kłopoty to stworzonka stadne.

Pandemonium nie zmieniło się ani trochę, odkąd rudowłosa była tam po raz ostatni. Nadal było tłoczno, głośno i dość ciemno, bo jedyne oświetlenie, nie licząc lamp nad barem, stanowiły kolorowe światła, tańczące po parkiecie i ścianach.

Nagle Clary zalała olbrzymia fala wspomnień związanych z tym miejscem. Jej szesnaste urodziny, pierwsze spotkanie z Jace'em, Alec'iem i Isabelle... chaos jaki zapanował potem w jej życiu. Potrząsnęła głową, gdy jej myśli zaczęły zbaczać na te tory. Tym razem nie przyszła tu, żeby się bawić, tylko żeby polować. I owszem, dla Izzy i Jace'a zabijanie demonów było rozrywką, ale dla niej i Simona nie bardzo. Zabijanie demonów kojarzyło jej się z porwaniem matki i walką o przetrwanie, a raczej ciężko z któregokolwiek z nich czerpać frajdę. Za jakiś czas to z pewnością ulegnie to zmianie, ale póki co było w niej jeszcze zbyt wiele z Przyziemnej. Nawyki Nocnych Łowców przychodzą z czasem.

-Przynieść ci drinka?- Jace musiał wręcz krzyczeć jej do ucha, żeby Clary cokolwiek usłyszała. Muzyka była tak głośna, że stapiała się w jedno z biciem serca.

-Myślałam, że mieliśmy polować!- odwrzasnęła Clary. Chociaż wokół było pełno ludzi, nikt ich nie usłyszał, ani nie zwrócił na nich uwagi. Uroki runy niewidzialności.

Jace uśmiechnął się promiennie i znów się do niej odezwał. Wyłapała z jego wypowiedzi tyle, że czasami można - a nawet trzeba - połączyć pracę z zabawą oraz, że Izzy na pewno powiadomi ich, jak zauważy coś niepokojącego. Clary rozejrzała się. Faktycznie, nie widziała nigdzie w pobliżu Simona i czarnowłosej. A skoro oni już "wtopili się w tłum" to czemu by nie pójść ich śladem. Wzruszyła ramionami i pociągnęła Jace'a w stronę baru. W końcu byli już dorośli, nie?

Po drugiej stronie klubu Izzy i Simon zgodnie podpierali ściany, bo wszystkie miejsca siedzące były na ten moment zajęte. Muzyka była tu minimalnie cichsza niż na parkiecie, co pozwalało Isabelle na skupienie się na obserwacji otoczenia i jednoczesne słuchanie Simona, który dostał jakiegoś niepohamowanego słowotoku.   

-Clary zaciągnęła mnie do tego klubu w jej urodziny.- powiedział Simon, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że kiedyś już tutaj był.- Nadal nie wiem, co ją wtedy opętało.

Isabelle, pokręciła głową. Odkąd Simon odzyskał wspomnienia często miewał takie filozoficzne nastroje. Izzy to rozumiała i nie robiła mu wyrzutów, ale czasem ta melancholia bywała męcząca. Mimo to dała się wciągnąć w rozmowę o rudowłosej, bo czemu by nie.

-Młodość.- odparła Isabelle, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.- Każdy nastolatek musi się wyszaleć. Nie znałam Clary wcześniej, ale na początku naszej znajomości nie wydawała się zbyt imprezową osobą.

-Tsaa.- Simon przytaknął.- Clary bardzo się zmieniła, ostatnimi czasy. 

-Wszyscy się zmieniliśmy.- stwierdziła Izzy.

To była prawda. Wiele przeszli przez ostatnie miesiące i jeśli porównać ich grupkę sprzed powrotu Valentina oraz obecnie różnica była widoczna jak na dłoni. Alec w końcu wyszedł z szafy i zaakceptował siebie i swoje uczucia, przez co stał się również bardziej otwarty na innych, a Jace nauczył się odpowiedzialności i spokorniał (minimalnie). Simon przeszedł chyba najdłuższą drogę z nich wszystkich, co więcej nadal się zmieniał, próbując odnaleźć w sobie prawdziwego Nocnego Łowcę, którym Izzy wierzyła, że może się stać. Clary z nieśmiałej artystki stała się wspaniałą Nocną Łowczynią - zdolną do poświęceń, odważną i pewną siebie. Isabelle natomiast... 

Isabelle w końcu uwierzyła, że miłość istnieje naprawdę. 

Wiele stracili przez Morgensterna i jego syna, ale także wiele zyskali.

-Izzy, po lewej.

Delikatny dotyk dłoni Simona na ramieniu otrzeźwił ją. Spojrzała w miejsce, które jej wskazywał i dała sobie mentalnego kopa za tę chwilę nieuwagi. Niecałe dziesięć metrów od nich przy stoliku siedziała piękna dziewczyna o kruczoczarnych włosach przyozdobionych różowymi pasemkami. Była ubrana w spódniczkę mini i ciemny top i rozglądała się po tłumie, jakby zastanawiała się, za kogo powinna się zabrać.

-Brawo, Simon.- pochwaliła Izzy.

-Tak zgrabny kamuflaż, że po prostu nie dało się nie poznać.

-Już się tak nie chełp.- Wykręciła oczami. Jeszcze raz obrzuciła demonicę uważnym spojrzeniem.- Idę po Clary i Jace'a. Nie próbuj zgrywać bohatera i działać w pojedynkę, jasne?

-Jak słońce.- przytaknął.

Izzy nie wydawała się przekonana. Nie chciała jednak tracić jeszcze więcej czasu, rzuciła więc tylko krótkie: "Nie zgub jej" i sama zniknęła w tłumie.


----------


Jakimś cudem demonica musiała domyślić się, że jej rola z myśliwego zmieniła się w zwierzynę, bo krążąc pomiędzy ludźmi wyszła z Pandemonium i szybkim krokiem zaczęła oddalać się od klubu. Simon przez cały ten czas siedział jej na ogonie, a niedaleko za nim szli pozostali.

-Dokąd ona tak pędzi?- zapytała Clary. Byli na tyle daleko, że mogli sobie pozwolić na przyciszoną rozmowę.

-Może mnie rozpoznała i stwierdziła, że woli trzymać się z daleka.- zasugerował Jace.- To byłoby zupełnie zrozumiałe.

-A to było wyjątkowo słabe jak na ciebie.- wtrąciła Izzy.

Jace wzruszył ramionami.

-Chyba nie jestem dziś w formie.

Idąca przed Simonem demonica skręciła w jedną z bocznych uliczek, a Isabelle, Clary i Jace przyspieszyli, żeby go dogonić. Dalej szli już razem, stale zwiększając tempo, żeby nie stracić jej z oczu. Co rusz skręcała i wyglądało na to, że była jak najbardziej świadoma pościgu, ale nie starała się go zgubić.

-Coś jest nie tak.- wymamrotał pod nosem Jace, ale nie zdążył rozwinąć myśli, bo właśnie znaleźli się w ślepym zaułku.

Demonica zatrzymała się przodem do ściany budynku i powoli odwróciła w ich stronę. Jej oczy błyszczały czerwienią, paznokcie wydawały się równie ostre jak uśmiech, który wykwitł na jej twarzy.

-Coś cię bawi?- Izzy przymrużyła oczy.

-Wy.- odparła, rozbawionym tonem. Potem pstryknęła palcami i wokół Łowców pojawiło się z dziesięć innych postaci. Co więcej, tylko część z nich była demonami.

-Wampiry?- Simon rozejrzał się zdezorientowany.

-Co tu robią Dzieci Nocy? Obowiązują was przecież Przymierza.- przypomniał Jace, piorunując wzrokiem wysokiego wampira z ogoloną głową. Przez środek jego czaszki ciągnął się tatuaż z wężem, który zaczynał się na łuku brwiowym i znikał na karku za koszulą.

-Kogo obchodzą Przymierza.- prychnął wampir.

Wampirzyca z klubu rzuciła się w stronę Clary, a cała reszta postąpiła jej śladem.

-Mamy kłopoty?- zapytał Simon.

-Pff! Jakie to kłopoty!- zdążył jeszcze rzucić Jace, po czym rzucił się w wir walki.

Clary dobyła Hesperosa, odskoczyła na prawo, unikając pędzących na nią szponów i cięła mieczem szyję czarnowłosej demonicy z różowymi pasemkami. Poczuła lekki opór przy zderzeniu ostrza z jej kręgosłupem, ale poza tym miecz wszedł w nią bez problemu i głowa dziewczyny potoczyła się po ziemi. Chwilę później już jej nie było - wyparowała razem z resztą ciała.

Walka z demonami nie była trudna, a gdyby nie chlapiąca na około toksyczna krew, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że była dość przyjemna. Gorzej szło z wampirami, bo miały przewagę liczebną, a oni nie byli przygotowani na walkę z Dziećmi Nocy. Wampir z wężowym tatuażem wytrącił Izzy sztylet z dłoni i pchnął ją na ścianę, przyciskając do muru za rękę, na której miała bicz z elektrum.

-Heh, szkoda mi zabijać taką ślicznotkę.- powiedział, uśmiechając się obleśnie.- Może mały układzik, co? Ja pozwolę ci żyć, a ty w zamian przyjdziesz do mnie na małe co nieco.

Gdyby spojrzenia mogły zabijać, wampir już dawno uległby samozapłonowi. Najwyraźniej to i mina Isabelle wyrażająca skrajne obrzydzenie, udzieliły mu jasnej odpowiedzi, bo wzruszył ramionami i zacisnął dłoń na jej gardle. Izzy wyrywała się jak mogła, ale przestała, gdy wzrok zaczął jej się zamazywać.

Nagle wszystko ustało, a dziewczyna upadła na kolana łapczywie chwytając powietrze. Uniosła lekko głowę. Wampir, który ją dusił osłupiał z czystym szokiem wymalowanym na twarzy i serafickim nożem wbitym od tyłu w klatkę piersiową. Simon obrócił ostrze, a następnie wyrwał je z ciała wampira, który w tej sekundzie runął na ziemię.

Simon odetchnął głęboko, jakby całą walkę wstrzymywał oddech.

-Wszystko w porządku?- zapytał, kucając przed czarnowłosą.

Isabelle spiorunowała go wzrokiem, ale gdy chciała się odezwać z jej ust wydobył się tylko niezbyt przyjemny dla ucha charkot.

Przed chwilą prawie zmiażdżono mi tchawicę, ale tak, Simonie, wszystko w porządku., zdawały się mówić jej oczy. Simon poczuł jak oblewa go zimny pot. Nawet w takiej chwili Izzy potrafiła być przerażająca.

Clary dopadła do nich w następnej chwili i zaczęła rysować runy na szyi Isabelle. Jace również się pojawił, zdecydowanie najbardziej zadrapany i zalany krwią z nich wszystkich, ale żywy.

-Są jeszcze jakieś poważniejsze uszkodzenia, poza gardłem Izzy i moim wybitym ramieniem?- zapytał, z blond lokami przylepionymi do czoła.

-Wybitym ramieniem?- powtórzył za nim Simon. Dopiero teraz zobaczył, że Jace zaciska palce nad łokciem drugiej ręki, zwisającej bezwładnie wzdłuż jego boku.

-Uderzyłem w ścianę. Dość mocno.- wyjaśnił, jako odpowiedź na ich pytające spojrzenia.

-Wracamy do Instytutu.- wycharczała Isabelle. Siniak w kształcie dłoni na jej szyi zaczął już blednąć, ale nadal miała problemy z krtanią.

-Otworzę bramę.- zaproponowała Clary i zabrała się do roboty.
______________________
Bella: Kłótnia między Nocnymi Łowcami a wampirami.
Will: To nie była kłótnia, oni się lali po pyskach >.>
Bella: No, wiesz o co mi chodzi...
Will: Nie, nie wiem xD
Bella: A, nieważne -,-

czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 3 - Where do I go?

Jonathan wyszedł z domu około dziesiątej, gdy Isao jeszcze spał. A gdy wyszedł, nie chciał już wracać. Nie robił tego często ostatnimi czasy. Rzadko kiedy w ogóle wychodził z pokoju, a co tu dopiero mówić o wychodzeniu na miasto, do ludzi. Nie czuł potrzeby szukania sobie towarzystwa. Zawsze był sam, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej.   

Jednak tego dnia coś go mocno natchnęło i spędził praktycznie cały dzień szwendając się po Tokio. Nie można tego nazwać zwiedzaniem, bo szczerze, nie miał żadnego konkretnego celu. Fakt, zgubił się ze trzy razy, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Zawsze mógł zaczepić przypadkowego przechodnia i zapytać o drogę, co z resztą robił, nawet jeśli nie było to konieczne. Chciał potrenować trochę japoński, a przecież najlepiej uczy się w praktyce. Nauka języków nigdy nie sprawiała mu problemu. Co prawda, alfabet i pisownia dalej go przerastały, ale z samą wymową radził sobie nieźle.

Kiedy na zegarach wybiła godzina szesnasta, z niechęcią stwierdził, że wypadałoby zbierać się do domu. Zanim do niego dotrze minie kolejne półgodziny, a chciał jeszcze dzisiaj porozmawiać z Isao.

Przechodził akurat obok przystanku, kiedy ktoś wskoczył z autobusu centralnie pod jego nogi. Zachwiał się i gdyby nie lata treningów, wrodzony talent i doskonały balans ciała leżeliby teraz oboje na mokrym chodniku. Osoba, która w niego wpadła miała około metra siedemdziesiąt wzrostu, włosy koloru karmelowy blond i definitywnie była kobietą. Nawet całkiem ładną kobietą.

Nieznajoma podniosła głowę i skierowała na Jonathan spojrzenie bladoniebieskich oczu. Przyglądała mu się z ciekawością i lekkim zaskoczeniem, tak intensywnie, że nie był w stanie się poruszyć. Nie mógł się nawet odsunąć, więc wciąż trzymał ją jedną ręką za łokieć, drugą w talii, bardzo blisko siebie. Zdecydowanie zbyt blisko, a mimo to dziewczyna nie wyglądała na ani trochę speszoną.

-Wszystko w porządku?- zapytał, unosząc jedną brew do góry.

Jej odpowiedź była zgoła inna niż się spodziewał.

-Jesteś Nocnym Łowcą.- stwierdziła.

Morgenstern wstrzymał oddech. Podziemna? Nefilim? Faerie? Znała go? Jonathan opanował wzbierającą w nim panikę i posłał jej pytające spojrzenie.

-Kim?

-Nocnym Łowcą.- powtórzyła nieznajoma.

Jonathan odsunął się od niej w tempie natychmiastowym i po prostu sobie poszedł nie wdając się zbędne dyskusje. Co innego miałby zrobić? Zaciągnąć do ciemnego zaułka i uciszyć, bo domyśliła się, że był nefilim? Nie potrafiłby nawet gdyby chciał. Poza tym, nie powiedziała jego nazwiska, więc najpewniej nie wiedziała kim jest. Przez chwilę jeszcze czuł na plecach jej spojrzenie, ale nie próbowała go gonić.

Dopiero chwilę później przypomniał sobie, że nie ma ciele żadnych run, ani nawet śladów po nich. Isao o to zadbał. Nie nosił również broni, czy stroju bojowego. Skąd wiedziała? Nie wyglądała na Podziemną, a nawet jeśli nią była nie miała prawa automatycznie skojarzyć Jonathana z Nocnymi Łowcami. Chyba że potrafiła czytać w myślach? Bez sensu. 

Po naprawdę długim zastanowieniu doszedł do jednego wniosku: spotkał wyjątkowo utalentowanego demona ze zdolnością czytania w myślach i przybierania tak realistycznej ludzkiej postaci, że zdołał oszukać jego instynkt. Sam szczerze w to nie wierzył, ale innej opcji po prostu nie widział.

Jonathan wrócił do budynku należącego do Isao, przywitał się grzecznie z ochroniarzem - tak naprawdę to nie, ochroniarz sam się przywitał, a on odpowiedział niemrawym skinięciem głowy. Isao musiał mu wcześniej wyjaśnić, że ma teraz współlokatora, bo nie pamiętał, żeby kiedykolwiek się przedstawiał - i po raz pierwszy użył klucza elektronicznego, który Isao dał mu już jakiś czas temu, żeby dostać się do windy. Zastał czarownika siedzącego w salonie ze swoim najlepszym przyjacielem - kieliszkiem wina. Wydawał się głęboko zamyślony i przez chwilę Morgenstern miał ochotę przemknąć do swojego pokoju, póki nie został jeszcze zauważony, ale ostatecznie zrezygnował. 

Uciekał od świata przez ostatnie dwa miesiące, najwyższy czas dać sobie spokój, zapomnieć o przeszłości i żyć dalej skoro otrzymał drugą szansę. Szkoda tylko, że łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Westchnął, co go niestety zdradziło. Isao wstał i podszedł do oszklonego kredensu, skąd wyciągnął drugi kieliszek.

-Może usiądziesz?- zaproponował.

Jonathan z chęcią przystał na tę propozycję. Poważna rozmowa wychowawcza z Isao Morri'm, zdecydowanie nie była rzeczą, w której chciał uczestniczyć na trzeźwo. 


----------


Alec i Magnus siedzieli razem na kanapie, w wynajętym mieszkaniu, gdzieś w Nowej Zelandii i oglądali po kolei wszystkie filmy, które czarownik polecił brunetowi. Jakiś czas temu Magnus wparował do Instytutu, oznajmiając Alec'owi, że ma spakować się w trybie natychmiastowym, bo wyjeżdżają razem na małe wakacje. I tyle. Żadnego gdzie, po co i na ile. Po prostu zebrali się i pojechali, i nikt nie miał nic do gadania. Łącznie z samym Alec'iem, którego, co prawda, na początku zdziwił taki obrót spraw, ale w gruncie rzeczy się cieszył. Po tych wszystkich stresach każdemu z nich należał się długi urlop.

I tak siedzieli już trzeci tydzień w Nowej Zelandii, nie przejmując się nikim i niczym poza sobą nawzajem. Tylko Alec co jakiś czas przypominał, że muszą wrócić zanim Jace'owi i Clary zabiją ślubne dzwony, bo opuszczenia ślubu swojego parabatai by sobie nie wybaczył.

Dochodziła północ, na dworze sypał śnieg, a oni oglądali właśnie scenę, w której Tris i Tobias wspinali się na diabelski młyn, kiedy Lightwood'a naszło bardzo niepokojące przeczucie.

-Dlaczego mam wrażenie, że Jace wpakował się w jakieś bagno?- rzucił Alec.

Wysoki czarownik Brooklyn'u wzruszył ramionami.

-Kto wie? W końcu to jedna z jego ulubionych rozrywek.- powiedział, układając się wygodniej na swoim chłopaku i nie wyglądając na ani trochę przejętego. 

W tej kwestii Alec musiał przyznać mu rację.
____________________________
Will: Twój tytuł >.>
Bella: Mojej głupoty, raczej >.>
Will: ... Okej, powiedzmy O.o
*delektują się pączkami, bo Tłusty Czwartek*
Will: Yyym! *brudzi się nadzieniem* Durny dżem! >.<
Bella: Hahaha xD Masz w tym całą twarz xD
Will: Nieśmieszne.
Bella: Ale pączki są dobre ^^
Will: No, ciężko się nie zgodzić.

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 2 - Wzrok

Renata już wcześniej splotła włosy w niechlujny warkocz, żeby nie leciały jej na oczy i teraz tylko szastała nimi na lewo i prawo, kiedy biegała po domu, szukając swoich rzeczy. Wrzuciła do torby portfel, telefon i kluczyki od mieszkania. Szybko zasznurowała buty i rozpoczęła poszukiwania kurtki. 

-Jun, wychodzę!- krzyknęła, do płaszczącego tyłek na kanapie brata. Na kolanach miał gitarę, a wokół leżały pomięte kartki. Czyżby mały kryzys twórczy?

-Dokąd? - zapytał, nawet nie podnosząc na nią wzroku.

-Do Mitsu. Razem z Aki i Hisą urządzają babski wieczór i zostałam zaproszona.

-To te twoje koleżanki z liceum?- W jego głosie nie było ani krzty zainteresowania. Pewnie za minutę zapomni, że Reni cokolwiek mówiła. 

-Tak. Wrócę nad ranem.- zapowiedziała.

-Spoko, ale zadzwoń koło północy. I jak będziecie grały w butelkę po pijaku to nagraj to dla mnie, dobrze?

-Wiem, co ci chodzi po głowie. Zapomnij.- upomniała go rozbawionym tonem i wyszła z ich wspólnego mieszkania, nie czekając na odpowiedź.

Jak na złość winda nie działała od wczoraj z powodu jakiejś usterki technicznej i jeszcze jej nie naprawiono. Reni zmuszona więc była wybrać klatkę schodową, choć unikała ostatnimi czasy jak ognia. Nie dlatego, że była leniwa. Unikała schodów ponieważ niedawno zadomowiła się na nich zjawa.

Na czwartym piętrze mieszkało pewne młode małżeństwo. Niestety, kobieta zmarła tragicznie w wypadku samochodowym trzy tygodnie temu. Od tamtej pory jej duch nieustannie czuwał na klatce przed wejściem do swojego dawnego mieszkania. 

Renata nie lubiła koło niej przechodzić. Ciężko było przejść obok osoby, do której jeszcze miesiąc temu chodziło się na ciasto i kawę i udawać, że się jej nie widzi.

-Czemu ona dalej tam stoi?- zapytała cicho, gdy wyszła już przed budynek. 

-Czeka. Prędzej czy później będzie musiała odejść.

Westchnęła i ruszyła na przystanek. Chciała pomóc, ale niby co mogłaby zrobić? Nie mogła przywrócić jej życia. Z niedawnej rozmowy z jej mężem dowiedziała się, że jest w trakcie pakowania rzeczy i niedługo wróci z powrotem do domu rodziców. Ponoć nie może znieść mieszkania w tym miejscu bez niej.

-Ona pójdzie za nim. Nie będziesz już musiała się tym przejmować.

-Marne pocieszenie.- odparła.

Renata miała Wzrok, ale nie ten normalny, którym czasem mogą pochwalić się niektórzy Przyziemni. Poza Światem Nocy Renata widziała również wszystko to co przekraczało ludzki umysł. Istoty niematerialne takie jak duchy, zjawy, demony... i anioły. Mama mówiła jej, kiedy była mała, że jest to dar, przekazywany przez jej przodków z pokolenia na pokolenie, bardzo cenny i dlatego powinna go trzymać w tajemnicy. Teraz Reni rozumiała, że chciała ją w ten sposób ochronić. 


Mówi się, że bardzo małe dzieci mogą widzieć anioły, ponieważ są czyste, niewinne i ufne. Z wiekiem traci się tą umiejętność, zapomina się o ich istnieniu. Ona nie zapomniała. Widzi je nadal, nawet może z nimi rozmawiać. Oczywiście, nie miała okazji rozmawiać z wieloma z nich, ale z Netaronem - swoim aniołem stróżem - często potrafiła prowadzić długie konwersacje na ponadczasowe tematy. 

Są wszędzie, przybierają różne formy i postacie. Jednak, chociaż obserwowała je latami, jej ludzki umysł nie byłby w stanie opisać wyglądu zewnętrznego żadnego z nich. Kiedy była w przedszkolu wszystkie dzieci uważały ją za dziwaczkę. Dopiero później nauczyła się, że ze Wzrokiem jest tak samo jak z polityką - nie rozmawia się o nim w towarzystwie.

Mama Renaty była Polką, natomiast jej tata pochodził z Japonii. Poznali się, kiedy Marta pojechała do Tokio na wymianę i utrzymywali ze sobą kontakt przez rok, zanim znowu się spotkali. Tym razem zaiskrzyło między nimi na dobre. Związki na odległość są trudne, kiedy dwie osoby mieszkają w innych miastach, a co tu dopiero mówić o innych kontynentach. Ale podołali. Ostatecznie postanowili zostać w Polsce.

Reni miała kiedyś starszego brata, jednak zmarł na długo zanim ona zdążyła się urodzić, więc była wychowywana jako jedynaczka. Nie wyrosła jednak na rozpuszczoną pannicę czy totalnego odludka. Wręcz przeciwnie, była miła, uczynna, odpowiedzialna i nade wszystko nie lubiła wyciągać rzeczy od innych - wolała na nie sama zapracować. Zawsze była aż zbyt ufna - nie raz się na tym przejechała - i patrzyła na świat przez różowe okulary.   

Przynajmniej do śmierci rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miała dwanaście lat.

Wtedy sprawy zaczęły się komplikować. W Polsce nie było nikogo kto mógłby - i przede wszystkim chciałby - zaopiekować się małą sierotą. Nie miała dziadków ze strony mamy, a tych ze strony taty spotkała tylko raz w życiu. Miała za to wujków, tutaj w Japonii, mieszkających jakieś dwie godziny drogi od stolicy. Reni dostała wybór: przeprowadzić się na drugi koniec świata, albo trafić do sierocińca. Nie było nad czym się zastanawiać. Przyjaciółka Marty wykazała resztki dobrej woli i pomogła jej z zapakowaniem rzeczy. Zaproponowała również Renacie przyjazd do Polski na wakacje, ale dwunastolatka od razu wiedziała, że nie mówi tego szczerze, a jedynie z sympatii do jej matki. Prawnik rodziców został zobowiązany, żeby zabrać Ren na lotnisko i - ponieważ lot był z dwoma przesiadkami - odstawić bezpiecznie w ramiona wujków w Japonii. 

Przez następne dwa tygodnie była kompletnie rozbita. Nie odzywała się do nikogo, w ogóle nie wychodziła z pokoju. Ciocia chyba się trochę martwiła. Z kolei wujek - starszy brat jej ojca - twierdził, że to normalne i z czasem przejdzie. Nie przechodziło. Potrzebowała jakiejś odskoczni. Kogoś kto przywróciłby ją do codzienności, z której została wybita... I wtedy z mini-trasy koncertowej wrócił Jun - kuzyn, którego przez ciągły brak czasu znała jedynie z bardzo okrojonych opowieści ojca. Pojawił się w życiu Renaty jak huragan, non stop ciągnąc ją za włosy i ciągłym gadaniem zmuszając do rozmowy. Wyciągał ją z pokoju i zabierał na sushi do swojej ulubionej restauracji, zmuszał ją do poznawania swoich przyjaciół. Był złośliwy, zboczony, kapryśny i nigdy nie miał czasu, żeby pomóc w sprzątaniu, a mimo to, nie dało się go nie lubić. Z czasem stał się dla dziewczyny jak rodzony brat. Zresztą z wzajemnością.

-Ren- Melodyjny głos przerwał jej rozmyślania.- Musisz wysiadać.

Faktycznie. Przez zamyślenie nie zauważyła, kiedy autobus zatrzymał się na odpowiednim przystanku. Wyskoczyła z niego dosłownie w ostatniej chwili. Niestety, z rozpędu wpadła na jakiegoś faceta.

Ups.
___________________________
Will: Mam wrażenie, że fragment o przeszłości Renki zajmie więcej niż rozdział 1 i prolog razem wzięte.

Bella: Tym lepiej!

Will: No w sumie... Jonathana i Clary znają wszyscy, a Renaty nie zna nikt...
Bella: Hahaha :D 
Will: Trzeba nadrobić sześć tomów książki! >.>
Bella: *leje ze śmiechu*  

środa, 3 lutego 2016

Rozdział 1 - Nocne kluby nie dla dzieci.

Isao Morri, wysoki czarownik Ikebukuro, wracał do swojego mieszkania z jednego z tych nocnych klubów, z których zazwyczaj muszą cię wynosić kumple, bo po szóstym kieliszku tracisz władzę w dolnych kończynach. On tego jednak nie potrzebował, a przynajmniej nie dzisiaj. Zazwyczaj lubił się upijać, ale od kiedy w jego domu zamieszkał pewien dość kłopotliwy lokator, zrobił się bardziej odpowiedzialny. Inna sprawa, że sam sobie tego lokatora na głowę sprowadził...

Tyle stuleci na karku, a nigdy by nie pomyślał, że wychowywanie nastolatków to takie pracochłonne zajęcie. Teraz już przynajmniej rozumiał dlaczego matka parę razy prawie wyrzuciła go z domu, kiedy sam przechodził przez ten okres. A z resztą... to było wieki temu.

Wezwał taksówkę. Mógł się co prawda teleportować, ale po co, skoro nie miał daleko. Otworzył frontowe drzwi kluczem magnetycznym. Wynajmował część pięter niektórym mniejszym firmom, więc za dnia kręciło się tu naprawdę sporo ludzi, ale w nocy było zazwyczaj pusto, nie licząc dwóch strażników, którzy akurat mieli zmianę. Trzy ostatnie piętra należały w całości do niego i osobiście zadbał, żeby było mu w nich jak najwygodniej. Choć i tak zawsze wolał życie w domach wolnostojących. No ale cóż, stąd przynajmniej miał ładny widok i prywatną windę prowadzącą prosto do jego apartamentu. 

Wyszedł z windy do zagraconego przedpokoju - nigdy nie miał w nawyku sprzątania swoich rzeczy - i specjalnie otworzył znajdujące się obok drzwi na klatkę schodową tylko po to, żeby  głośno nimi trzasnąć. Przynajmniej jego współlokator będzie wiedział, że wrócił. Isao nawet nie brał pod uwagę opcji, że Jonathan może być gdzie indziej niż w swoim pokoju - ostatnio wychodził bardzo rzadko, wręcz w ogóle. Czarownik nie wiedział, co robi tam całymi dniami, ale nie sądził, aby było to coś bardziej ambitnego, niż gapienie się w sufit.

Toteż zdziwił się bardzo, kiedy wszedł do kuchni i zobaczył go czytającego dwumiesięcznik podróżniczy z kubkiem herbaty w dłoni. Isao westchnął ciężko, ściągając kurtę i przewieszając ją przez oparcie krzesła.

-Już dawno po dobranocce. - zauważył, splatając ramiona. - Co ty tu robisz o - Zerknął na zegarek.- trzeciej w nocy?

Jonathan Christopher Morgenstern, niedoszły władca Edomu i niszczyciel świata udzielił mu jakże wyczerpującej odpowiedzi:

-Czytam gazetę.

Isao załamał ręce.

-Wiesz, że nie o to pytałem.- powiedział, zmęczonym tonem. Chyba jednak wypił trochę za dużo, bo zaczynało mu się kręcić w głowie.

Jonathan spojrzał na niego spod jasnych rzęs zielonymi oczami, po czym wrócił do czytanego artykułu, jakby czarownik był wyjątkowo natrętną, ale nie wartą uwagi muchą.

To tak się dziękuje za przywrócenie do życia?!, pomyślał Isao, obdarzając go ciężkim spojrzeniem. W sumie, nie oczekiwał podziękowania - nawet nie spodziewał się go otrzymać. Niemniej, Jonathan - który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy jak ciężko jest zrekonstruować ciało, kiedy zostanie one sprowadzone do postaci prochu i jeszcze utopione w jeziorze - mógłby zacząć odnosić się do niego z większym szacunkiem. Albo chociaż jakimkolwiek szacunkiem. Te dzisiejsze dzieciaki..., westchnął kapitulując. Nie miał siły się z nim dzisiaj kłócić.

Miał właśnie opuścić kuchnię i udać się na spoczynek, kiedy Jonathan zadeklarował, zaskakująco poważnym tonem:

-Chce się wyprowadzić.

Jego słowa zaskoczyły Isao na tyle, że stanął w pół kroku i odwrócił się z powrotem w jego stronę. Czyżby to stąd wzięło się nagłe zainteresowanie Jonathana podróżami?

-Jesteś pełnoletni, więc nie mam nic przeciwko, ale...- urwał, pocierając skronie. Czy ta rozmowa naprawdę nie mogła zaczekać do jutro? Albo przynajmniej aż wytrzeźwieje? Najwyraźniej nie, bo Jonathan wpatrywał się w niego wyczekująco.- ... ale żeby to nie wyglądało tak, że wyjedziesz do Francji, Hiszpanii czy innego Kazachstanu i przepadniesz jak kamień w wodę.- dokończył, siląc się na poważny ton. O tej godzinie najchętniej machnąłby na niego ręką, ziewną ostentacyjnie i poszedł spać, ale wątpił, że jutro rano Jonathan będzie równie rozmowny.

-Tego akurat nie planowałem.- burknął, odwracając wzrok.

Isao spojrzał wymownie na bandaż wystający spod jego rękawa.

-Po tym co zrobiłeś ostatnio, spodziewam się po tobie wszystkiego.- Sarkazm mimowolnie wniknął do jego tonu.

Jonathan zabrał rękę ze stołu.

-Dostałem już nauczkę. Nie musisz mi tego wiecznie wypominać.- powiedział i zmierzył go oskarżycielskim spojrzeniem. Zabrał herbatę, wyminął czarownika i poszedł do swojego pokoju.

Isao oczekiwał, że usłyszy trzaśnięcie drzwiami lub jakiś inny wyraz tego jak bardzo wyprowadził Morgensterna z równowagi, ale się nie doczekał. Jonathan po raz kolejny go zaskoczył.