niedziela, 28 października 2018

Rozdział 32. Jedna z nas

Mimo swojej obietnicy, że wróci do osiemnastej, Jun pojawił się w domu dużo później. Pizza już dawno wystygła, a Renata była w trakcie trzeciego odcinka Hwayugi - koreańskiej dramy, którą  włączyła, zmęczona nerwami i zachodzeniem w głowę, co powie bratu, gdy w końcu się pojawi. Ostatni odcinek oglądała z Jonathanem, ponad trzy tygodnie temu i miała w planach zaczekać z kontynuowaniem aż wróci, ale trudno. Najwyżej obejrzy je jeszcze raz. I owszem, była z siebie całkiem dumna, że udało jej się wkręcić ex-półdemona-nocnego-łowcę w koreańskie dramy.
Cóż, teraz nie było jej tak do śmiechu.
Jun wyglądał na wykończonego, zirytowanego i podłamanego na duchu jednocześnie. Nawet podkład - droższy niż wszystkie jej kosmetyki razem wzięte - nie był w stanie do końca zakryć worków pod jego oczami. Renata poczuła jak na sam widok łamie jej się serce.
Wyłączyła serial, gdy wszedł do salonu i poczekała aż spokojnie rozezna się w otoczeniu - patrzył przez chwilę na pizzę, jakby zapomniał skąd wzięła się na stole i po co. Kiedy jego wzrok spoczął w końcu na kanapie, a w rezultacie na Reni i Keo oraz przepraszająco-proszących spojrzeniach, które mu posyłali (Keo był pewnie po prostu głodny. Renata natomiast...), westchnął jakby coś ciężkiego zwaliło mu się na klatkę piersiową.
-Jun, ja-
Uciął ją machnięciem ręki i opadł na kanapę.
-Mów.- powiedział, łagodniej niż planował. Wizualizował sobie w myślach tę rozmowę od kilku godzin, ale teraz jakoś nie miał siły zrealizować żadnego z tych scenariuszy. Cała złość uleciała, zostało tylko przytłaczające zmęczenie i chęć położenia się spać, żeby nigdy się nie obudzić.
Żadne z nich nie miało ochoty na tę rozmowę, ale oboje wiedzieli, że musiała kiedyś nadejść. A jak nie teraz, to kiedy?
-Zacznę od początku.- obiecała Renata.- Ale nie jestem pewna, czy będziesz w stanie mi uwierzyć.- dodała, utwierdzając się w podjętej decyzji. Powie prawdę. I nie będzie uciekać się do tanich sztuczek, jak to zrobili wcześniej z siostrą Akiry.
Jun nie skomentował, sięgnął tylko po kawałek zimnej pizzy i rozsiadł się wygodniej naprzeciwko niej.
Reni miała już czas przemyśleć, od której strony zacząć temat. Ze wszystkich możliwych opcji - Jonathana, wampirów, Clave - zdecydowała się w końcu na tę, od której tak naprawdę wszystko się zaczęło. Od Wzroku.
-Widzę anioły.
*
Atmosfera jaka zapanowała w ich salonie, gdy Renata skończyła mówić była tak ciężka, że można by ją kroić nożem. Keo nadal łypał proszącym wzrokiem na resztki pizzy, a Ashya od dobrych trzech godzin drzemała na krześle barowym, oboje równie nieświadomi, co właśnie wydarzyło się w tym pokoju i Reni poczuła lekkie uczucie zazdrości.
Jakie życie byłoby proste., pomyślała. Potem przypomniała sobie o swoim narzeczonym zaklętym w fretkę i momentalnie zmieniła zdanie.
Czekała na jakiś komentarz ze strony brata, ale on tylko wpatrywał się w nią jak ciele w malowane wrota, z kawałkiem pizzy w ręce (wciąż tym samym, gdzieś po drodze zapomniał jak się je). Reni wręcz słyszała trybiki obracające się w jego głowie.
-Jun?- zapytała cicho. O Boże, a co jak go zepsuła? Może dlatego anioły nigdy nie pokazywały się ludziom? Dlaczego Netaron jej tego nie powiedział?!
-Ja...- wykrztusił w końcu- Ja... zawsze wiedziałem, że z tym facetem jest coś nie tak. Kto normalny widząc osobę zbierającą się do skoczenia z mostu postanawia zacząć z nią swobodną pogawędkę. Serio, jak porytym trzeba być-
-Jun!
-No co? Nie możesz mi wmówić, że to jest normalne!- wybuchnął.
Miał rację, oczywiście. Z Jonathanem było źle na początku i nadal nie było idealnie, ale... Ale było lepiej. Teraz, po prawie roku znajomości, wyraźnie widziała jak z "nie chcę już żyć, dajcie mi umrzeć" jego nastawienie do świata zmieniło się na "prawie okej" i to był naprawdę duży postęp. Dla Jonathana, dla Juna, dla nich wszystkich.
-Ren?- usłyszała głos Juna, znów cichy i jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej.
-Tak?
-Gdzie on teraz jest?- zapytał.
-U przyjaciela. Wróci za parę dni, jak sprawa przycichnie.
-Dobrze.- powiedział, po czym westchnął.- Dobrze.- powtórzył.- Wrócimy jeszcze do tematu, tylko... czuję, że muszę się z tym przespać.
Renata skinęła głową.- Odpocznij.
Jun wstał z kanapy i był już przy wyjściu z pokoju, kiedy Reni powiedziała jeszcze.- Może mnie nie być dzisiaj w nocy.- przyznała niepewnie.- Muszę... coś gdzieś odnieść.
-Uważaj na siebie.- odparł brunet, nawet już nie protestując.
*
Wow., pomyślała Reni wpatrując się z góry w panoramę Alicante. Już wiedziała, czemu nazywają je Miastem Szkła, stolica Nefilim naprawdę była zniewalająca. Już nie wspominając o samym Idrysie. Muszę kiedyś wybrać się tu za dnia. Najlepiej latem. Ah, Ren! Zadanie, skup się na zadaniu!, upomniała się mentalnie i pogładziła kciukiem trzon Kielicha. Potem powoli zleciała na ziemię, ruszając w stronę Grad. Maskowanie się było o wiele prostsze, gdy nie skupiała się tylko na ukrywaniu skrzydeł i tłumieniu Niebiańskiego Ognia. Paradoksalnie, teraz, przechodząc się ciemną nocą w anielskiej postaci po Alicante czuła się o wiele pewniej niż codziennie na ulicach Tokio. Po prostu, wiedziała, że nikt jej nie zobaczy, bo znajdowała się w pełni w wymiarze duchowym, daleko poza zasięgiem ludzkich oczu.
Znalezienie Sali Anioła przyszło jej łatwo. Przed drzwiami stała warta, a Reni zastanowiła się, czy jest sens stawiania strażników, żeby pilnowali pustego pomieszczenia. Z drugiej strony, to dobrze, że ktoś pilnował wejścia.
Będą świadkowie, którzy zeznają, że nie widzieli nikogo wchodzącego do środka.
Minęła Nocnych Łowców i przeniknęła przez dwuskrzydłowe, zdobione drzwi. Jej wzrok od razu powędrował na olbrzymi posąg Razjela, trzymający w jednej ręce miecz, a w drugiej kielich. Sama sylwetka anioła była odwzorowana nawet dobrze, ale skrzydłom wiele brakowało do oryginału - wydawały się zbyt... liche. A już na pewno w niczym nie umywały się do prawdziwych anielskich skrzydeł. Mimo to posąg robił wrażenie.
-Wyglądasz na oczarowaną.- Usłyszała obok rozbawiony głos Netarona.- Na żywo Razjel wygląda o całe niebo lepiej niż na tych marnych kopiach.
Reni odpowiedziała mu drobnym, czułym uśmiechem.
-Najpierw znikasz na tydzień, potem pojawiasz się i mówisz mi, że jestem aniołem odrodzonym w nowej postaci oraz, że przez cały ten czas byłeś moim bratem - czym całkowicie rozwalasz całą dotychczas znaną mi rzeczywistość - a następnie znowu znikasz.- powiedziała, nie odrywając wzroku od posągu.- Ogólnie więcej cię nie ma, niż jesteś. Zawsze tak było i byłam po prostu zbyt ślepa by to zauważyć, czy teraz coś się zmieniło?
-Zmieniło się wszystko, Ren.- odrzekł, stając po jej prawicy.- Zaczynając od całego świata, a kończąc na tobie. Jedyne pojęcia, które zawsze pozostaną takie same to Boska doskonałość, anielska cierpliwość, diabelski upór i ludzka obłuda.
Renata westchnęła. Przyszła tu tylko, żeby odnieść Kielich, ale skoro Netaron postanowił w końcu się pokazać, to chciała skorzystać z okazji. Czuła w sercu, że ich drogi się rozchodzą. Teraz, gdy nie potrzebowała już jego opieki lada moment zostanie przydzielony do innego człowieka. Nie wiedziała, kiedy go znowu zobaczy. Oderwała wzrok od posągu i spojrzała na swojego anioła stróża - czy wciąż mogła go tak nazywać? - z mieszaniną troski i zagubienia. Twarz Netarona, oświetlana tylko przez księżyc i nikły blask skrzydeł wyglądała prawie jak wyciosana z kamienia twarz stojącego przed nimi posągu. Mimo to, wciąż widziała w niej podobieństwo do jego ludzkich rodziców- do ich rodziców.
-Też jestem człowiekiem.- przypomniała mu.
-Jeszcze.- odparł.- Gdy umrzesz, ludzkie ciało przestanie cię ograniczać. Wtedy w pełni staniesz się jedną z nas.
Jedną z nas.
Gdy umrzesz.
Jakoś te stwierdzenia brzmiały bardzo, bardzo źle teraz, gdy wiedziała, że są spokrewnieni nie tylko duchowo (jak wszystkie Anioły) ale też i biologicznie. Nie mogła jednak winić Netarona za myślenie w anielskich kategoriach. W odróżnieniu od niej, Aron nie zdążył nawet doświadczyć życia na ziemi, w świcie ludzkim. Nie zdążył doświadczyć bycia człowiekiem. Dlatego nie rozumiał jej przywiązania do świata przyziemnego. Czy raczej - nie rozumiał, dlaczego nie potrafiła się z nim rozstać teraz, gdy uświadomiono jej, że może mieć o wiele więcej.
-Nie poczuj się urażony.- odparła w końcu.- Ale nie chcę jeszcze umierać.
-I bardzo dobrze. Człowieczeństwo daje ci wiele możliwości, które dla większości z nas są nieosiągalne. Możesz pomagać ludziom w prawdziwy, realny sposób, Ren. Nie wolno ci zmarnować tego życia.- powiedział jej.- Wyjdź za Jonathana, ukończ studia, załóż rodzinę i patrz jak rośnie w siłę. Nie musisz się spieszyć, nikt nie będzie cię poganiał. Ważne, żebyś potem nie żałowała ani jednej decyzji i wspominała miło każdą chwilę. 
Okeeej, może jednak rozumiał trochę więcej, niż jej się wydawało. Mimo to, w jego głosie nie było cienia goryczy, czy zazdrości, jedynie proste stwierdzenie faktu. Tak jakby to, czy jej ludzkie życie skończy się za dziesięć lat, czy za pięćdziesiąt nie robiło żadnej różnicy. Z jego perspektywy pewnie nie robiło.
Potrząsnęła głową. Musiała przestać myśleć o bzdurach i wykorzystać to, że w końcu go widzi.
-Powiedziałam dzisiaj Junowi o Jonathanie.- przyznała.- I o sobie.
-Wiem. I?
Serio? I? Jak daleko sięgał jego brak zainteresowania podejmowanymi przez nią decyzjami?
-Nie przerwał mi ani razu, a kiedy skończyłam mówił tylko o Jonathanie.- ciągnęła dalej.- Tak jakby fakt, że jego przybrana siostra jest aniołem momentalnie uciekł mu z głowy.
-Bo dokładnie tak było.
-Słucham?
-To element naszej natury.- powiedział Netaron.- Nie pokazujemy się ludziom często, a nawet gdy jesteśmy zmuszeni to zrobić, ich wspomnienia o tym bardzo szybko znikają. Jun słuchał cię, gdy mówiłaś o swoim niedawnym odkryciu. Po prostu nie zapamiętał tej informacji.   
Renata zmarszczyła brwi.- Czyli teoretycznie mogłabym chodzić po ulicy z rozłożonymi skrzydłami i każdy kto by mnie zobaczył momentalnie by o nich zapomniał?
-Nie.- zaprzeczył ostro.- Po ulicach kręci się zbyt wiele demonów, byś mogła tak ryzykować. 
Słuszna uwaga.
-Cóż, dzięki, że mi powiedziałeś.- westchnęła.
-Muszę ci coś dać.- Netaron postanowił zmienić temat.
Renata posłała mu pytające spojrzenie.
-Co takiego?
-Twój miecz.
-Moje...co?- Renata zmarszczyła brwi.
Netaron uniósł rękę, a runa na zewnętrznej stronie jego dłoni zmieniła kolor na płynne złoto. W tej samej chwili zapłonął na niej ogień o barwie czystego złota, z którego powoli wyłonił się miecz. Ostrze było koloru znajdującego się gdzieś pomiędzy bielą, a czystym srebrem, rękojeść pokryta złotymi odbłyskami.
Moja mina musi być bezcenna., pomyślała Reni, przenosząc zszokowane spojrzenie z Netarona na miecz i nie mogą uwierzyć własnym oczom.
-To... dla mnie?- wydukała.
-Zawsze był twój.- powiedział Netaron i wyciągnął rękę z mieczem w jej stronę, chcąc jej go oddać.- Ja miałem go tylko przechować, dopóki nie będziesz gotowa.
Renata przypomniała sobie wtedy, że wciąż trzyma w rękach Kielich Anioła i odstawiła go szybko do pustej, ale naprawionej już gabloty, w której stał wcześniej. Potem niepewnie zabrała od Netarona miecz, jakby bała się, że zaraz rozpadnie jej się w rękach.
Adamas. Czysty, nieprzetworzony adamas złączony z czymś, co wyglądało jak złoto, ale na pewno złotem nie było. Metal - czy to w ogóle był metal? - wręcz promieniował mocą, wytwarzając ciepło osobliwie kontrastujące z chłodem adamasu. U góry klingi tuż pod miejscem, w którym łączyła się z rękojeścią Reni dostrzegła anielską runę - tą samą, która widniała na dłoni Netarona. Ostrożnie przesunęła po niej palcem i znak zabłysnął na złoto, a Renata poczuła dziwne ciepło w prawej ręce. Uniosła dłoń do oczu i zafascynowana patrzyła jak identyczna runa pojawia się na wierzchu jej dłoni.
Minęła chwila zanim w końcu wydukała:
-Wow.
A potem palnęła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
-Myślałam, że anioły to pacyfistyczne stworzenia.
-Żebyś się nie zdziwiła.- wargi Netarona wykrzywiły się w asymetrycznym uśmiechu.
-Czym są te złote odbłyski?- zapytała.
-To metal z serca gasnącej gwiazdy.- wyjaśnił.- Wykuty u zarania dziejów. Dawno, dawno temu, gdy Lucyfer nosił jeszcze imię Niosącego Światło.
Pamiętasz te czasy? chciała zapytać. Czy ja też kiedyś będę pamiętać wszystko to, czego moja dusza doświadczyła w poprzednich wcieleniach? W wyobraźni czuła jak zawala się na nią ogrom niezliczonych lat istnienia, wspomnienia sięgające stworzenia świata, a może nawet dalej. Te osiemnaście lat, które spędziła w ludzkiej postaci nagle wydały się okropnie małoznaczące. Nie podobało jej się to.
-Nie umiem tym walczyć.- powiedziała, wracając do tematu ostrza. Na wszystko przyjdzie czas.
-Nie musisz umieć.- zapewnił ją.- Wątpię, abyś miała okazję często używać go do walki. To nie jest zwykła broń pokroju tej, którą posługują się nefilim. 
-Miecz, który mają nefilim zmusza do mówienia prawdy.- przypomniała sobie.- Ten też będzie? 
-Tylko istoty, różne od nas. Miecz nie zmusi anioła do mówienia prawdy, gdyż anioły z reguły nie kłamią.
-O ironio.- Renata uśmiechnęła się z rozbawieniem.- Coś jeszcze?
-Musisz uważać na kim go używasz.- ciągnął Netaron.- Gdybyś niechcący zraniła nim swojego znajomego, czarownika, skutki mogłyby być fatalne. Ogień wtopiony w miecz bezlitośnie niszczy wszelkie ślady demonicznej aury, bez różnicy, czy występuje ona w sferze fizycznej czy duchowej. Dla ludzi o niezatrutym sercu będzie całkowicie niegroźny, o ile nie zdecydujesz inaczej. 
-Rozumiem.- Renata jeszcze raz spojrzała na złotą runę na swojej ręce.- Dzięki temu udało ci się go przywołać? Też będę mogła to robić?
-Ta runa to nexus. Stanowi ogniwo między tobą, a mieczem.- wyjaśnił.- Więc tak, będziesz mogła przywołać go, kiedy tylko chcesz.
-Fajnie.
-Jest jeszcze jedna rzecz, którą musisz wiedzieć.- Netaron przerwał jej zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.- Ten miecz, podobnie jak ty, balansuje na granicy świata materialnego i duchowego. Jest narzędziem, które podlega całkowicie twojej woli. To znaczy, że od ciebie zależy jaki przyjmie kształt i funkcję.
-Co to znaczy?
-Spróbuj zmienić go w cokolwiek innego, a będziesz wiedzieć o czym mówię.
Reni posłała mu powątpiewające spojrzenie, a potem ponownie wbiła wzrok w klingę, nie wiedząc jak się za to zabrać. Po kilku minutach gniewnego pomrukiwania w końcu jej starania dały jakiś efekt - klinga zaczęła się skracać.
-No, brawo.- pochwalił Netaron z częściowo skrywaną ironią.- Udało ci się zrobić sztylet. Niezbyt to kreatywne, ale ważne, że dałaś radę.
Renata westchnęła.
-To trudne.- poskarżyła się.
-Z czasem się nauczysz.- obiecał jej.- Manipulowanie kształtem miecza jest prostsze od zmiany własnego kształtu. Jeszcze wiele przed tobą.- Uśmiechnął się prawie złośliwie. Prawie.
-Taa...- burknęła Reni. Miała wrażenie, że minie tysiąc lat zanim w końcu będzie się mogła nazwać się "jedną z nich".- I naprawdę mogę zmienić go w co chcę? 
-Nie inaczej. A teraz jeśli pozwolisz, chciałbym zaprosić cię na dach.- powiedział Netaron, rozpościerając skrzydła.
-Po co?- zapytała Reni i podążyła za nim.
-Chcę pokazać ci jak wygląda prawdziwa postać miecza.- odparł zatrzymując się na dachu jednego z budynków. Renata przystanęła obok niego i uniosła brew.
Czyli forma w jakiej był miecz wcześniej nie była prawdziwa?
-Różni się od tego co trzymam w ręce?
Netaron uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie dłoń z wciąż iskrzącą się runą...
-Nie do końca.- powiedział.- Jest tylko trochę... większy.
...a potem nad pogrążonym we śnie Alicante ze złotych płomieni wyłonił się miecz wielkości boiska do koszykówki.
Renata zagryzła policzek, żeby nie przekląć. Faktycznie... trochę duży.
-Pokazuję ci to, żeby cię przestrzec, Ren.- zaczął Netaron, nie doczekawszy się od dziewczyny żadnej odpowiedzi.- W swojej prawdziwej formie miecz jest najpotężniejszy, ale też szalenie niebezpieczny. Masz pojęcie, co by się stało, gdyby spadł teraz na ziemię?
Zdobyła się tylko na pokręcenie głową.
-Moc uwolniona przy uderzeniu byłaby tak wielka, że wszystko w promieniu pięćdziesięciu kilometrów zniknęłoby z powierzchni ziemi.
Reni miała wrażenie, że lada moment ugną się pod nią nogi. Pięćdziesiąt kilometrów?! Miecz, który został stworzony do czynienia dobra naprawdę mógł wyrządzić tak wiele złego?
Broń, to tylko narzędzie., powiedziała sobie w myślach. Tylko narzędzie.
-Dzięki, że mnie ostrzegłeś.- wykrztusiła dopiero po chwili.- Czy... to się...
-Raz- odpowiedział, zanim dokończyła pytanie.- Setki lat temu.
-Aha.- mruknęła i spojrzała na spoczywający w jej dłoni sztylet. Wyglądał tak niepozornie, że nigdy by nie pomyślała jakich może dokonać zniszczeń jeśli zostanie niewłaściwie użyty.- Serio. Dzięki, że mnie ostrzegłeś.- powtórzyła, łapiąc z aniołem kontakt wzrokowy.
-Nie ma za co.- odpowiedział.- Przeprowadzenie cię przez to jest moim obowiązkiem.
-A potem?- zapytała, czując irracjonalny lęk przed odpowiedzią.- Co będzie później?
Netaron westchnął.
-Gdy już przestaniesz mnie potrzebować, rozstaniemy się w pokoju.
-Nigdy nie przestanę cię potrzebować.- zaprotestowała.- Jesteś monstrualną częścią mojego życia!
Ku zdumieniu Renaty z ust Netarona wyrwał się krótki śmiech. To było... niewiarygodne! Śmiał się z niej i to jeszcze w takiej sytuacji!
-Nie możesz się bardziej mylić, Ren.- powiedział, zanim zdążyła mu wygarnąć.- Jest wiele osób, których będziesz potrzebować, ale ja nie jestem jedną z nich. A przynajmniej nie będę.- Podszedł bliżej zanim Renata zdążyła to zarejestrować i poczochrał ją po włosach.- Nie jestem ci nieodzowny. Jestem tylko jednym z epizodów w twojej księdze życia, po którym przyjdą następne. Pojawią się kolejni, którzy będą potrzebować ciebie bardziej niż ty potrzebujesz mnie. Rzeczy się zmieniają. Na tym polega życie, Zirael.
Renata nie pytała nawet dlaczego ją tak nazwał, była zbyt... wstrząśnięta? poruszona? załamana?... by powiedzieć cokolwiek.
-Byłeś ze mną całe moje życie.- wyszeptała.- Zawsze... Od momentu narodzin. Nie mogę cię tak po prostu stracić.
Netaron wyplątał długie palce z jej włosów i przyciągnął ją do siebie - Reni nie wiedziała czy ze współczucia, czy dlatego, że był do niej równie przywiązany, co ona do niego, ale z wdzięcznością wtuliła się w niego i pozwoliła się objąć.
Do łóżka położyła się dopiero dwie godziny później, a chwilę potem zaczęło świtać.

środa, 24 października 2018

Rozdział 31. Unforgiven

-Może Jace i Clary zechcieliby do nas dołączyć skoro i tak już o wszystkim wiedzą.
Ręka Jace'a trzymająca stele drgnęła. Obraz w ścianie rozmył się na chwilę, a gdy zaraz potem wrócił do poprzedniego stanu, nie tylko Renata patrzyła się w ich stronę.
-Clary, Jace.- powiedziała Akemi, jakby wcale nie rozdzielała ich ściana.- Jeżeli natychmiast nie pojawicie się tutaj, wyciągnę konsekwencje.
Clary przełknęła głośno i szturchnęła Jace'a w ramię, żeby się ruszył. Wystarczająco już się narazili, a Akemi nie wyglądała jakby żartowała.
*
Reni odwróciła wzrok dopiero, gdy stela została odsunięta od ściany.
-Skąd wiedziałaś?- zapytał, Akira trącając ją nogą pod stołem.
Nastolatka wzruszyła ramionami.- Intuicja?- Przecież nie mogła mu powiedzieć, że nagle okazało się, że jest reinkarnacją anioła i potrafi wyczuwać obecność każdego żywego organizmu w swoim otoczeniu. Może kiedyś, ale nie teraz.
Akemi tymczasem wstała od stołu i ruszyła w stronę drzwi jeszcze zanim Clary zdążyła niepewnie je otworzyć i zerknąć do środka. Jace stał kawałek za nią ze skrzyżowanymi rękami i znudzoną miną bad boya, po którym bycie przyłapanym na gorącym uczynku spływa jak po... cóż, kaczce.
-Akemi, my- Clary chciała zacząć się tłumaczyć, ale głowa Instytutu jednym gestem wygoniła ich z powrotem na korytarz.
-Nie wychodzić mi stąd.- rozkazała, po czym sama wyszła i zamknęła drzwi.
Akira i Renata rozluźnili się trochę, gdy zostali sami i wykorzystali tę chwilę odroczenia wyroku na wzięcie paru głębszych oddechów.
-Na Anioła, w co ja się wpakowałem.- mruknął Akira, odchylając głowę do tyłu na oparciu.- W imię czego? W imię kogo?
-Będzie dobrze.- odparła Reni.
Akira prychnął, niezbyt pocieszony.- Zamierzasz jej powiedzieć?- zapytał, mając na myśli Akemi. Clary i tak już wiedziała. Jace też skoro przyszedł razem z nią.
-Nie mamy innego wyboru.- westchnęła.
-Nie ufam jej.- przyznał Akira, tym samym tonem. Zza drzwi słychać było podniesione głosy, głównie żeńskie.
-To twoja siostra.- przypomniała Renata, niedowierzającym tonem.
-Oraz głowa tokijskiego Instytutu.- odparł.- Znam ją, Ren. Byłaby w stanie przymknąć oko na parę błahostek, ale to? Sebastian Morgenstern żywy i na wolności? Nie ma mowy, żeby po prostu odpuściła. Nie teraz, kiedy wszyscy jeszcze liżą rany po wojnie, którą wywołał.
Miał rację oczywiście. Ale co innego mogliby zrobić? Albo wydadzą Jonathana teraz, po cichu, w grupie względnie zaufanych osób, albo później pod wpływem Miecza na oczach całego Clave. Nagle Reni przypomniała sobie o proszku, który dał jej Isao i jej ręka automatycznie powędrowała do kieszeni, by sprawdzić, czy wciąż ma go ze sobą. Woreczek był na swoim miejscu.
-Isao dał mi proszek, który częściowo wymazuje pamięć.- przyznała po cichu, patrząc na Akirę z powagą.
Brwi nefilim uniosły się w zdziwieniu.- Sugerujesz to co myślę, że sugerujesz?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Akemi wróciła do pokoju przesłuchań. Za nią weszła Clary i Jace, który zamknął drzwi. To by było na tyle z narady taktycznej. Renacie pozostało liczyć, że kiedy - jeśli - dojdzie do tego czego oboje się obawiają, to uda im się wszystko rozsądnie rozegrać.
-I mam rozumieć, że wasza dwójka doskonale wie, co naprawdę wydarzyło się w leżu Mickela.- rzuciła za siebie Akemi, opadając ciężko na krzesło.
Jace wzruszył ramionami, a Clary skrzywiła się odrobinę.- Mniej-więcej.
Akemi już czuła się wykończona, a miała przeczucie, że było jeszcze bardzo daleko do końca. Zerknęła na sufit, jakby chciała powiedzieć "Boże, daj mi siły" po czym ogarnęła wzrokiem czwórkę nastolatków (czy już raczej młodych dorosłych. Dobrze by było, jakby jeszcze potrafili zachowywać się jak na ich wiek przystało).
-Słucham.
Akira i Reni spojrzeli po sobie. Brunet skinął lekko głową - "Zaczynaj" - na co Renata pokręciła głową i poruszyła brwiami - "Ty nas w to wpakowałeś, ty zaczynaj". Zmarszczone czoło, ręce skrzyżowane na piersi - "Mowy nie ma, to twój facet".
-Czekam.- Akemi dosłownie czuła, jak robią jej się zmarszczki na czole, od stałego piorunowania wzrokiem swojego młodszego brata. O tak, to będzie długi dzień.
-N-no więc...- zaczęła chwiejnie Reni.
-Morgenstern żyje.- wciął się Jace, wygłaszając słowa, które nie chciały żadnemu z nich przejść przez gardło z zadziwiającą łatwością i nutką znudzenia. Renata nie mogła być mu bardziej wdzięczna.
-Słucham?!- Oczy Akemi rozszerzyły się w szoku.
-To prawda, Aki.- Teraz, gdy najgorsze było już za nimi Akira przejął szybko przejął pałeczkę.- Prawdą jest też wszystko, co powiedziałem wcześniej z tą różnicą, że po Kielich zostaliśmy wysłani obaj - ja i Jonathan - pod groźbą skrzywdzenia Renaty. Szczerze, to wszystko moja wina.- westchnął lekko, ale nie przerywał, nie chcąc dać Akemi szansy na przerwanie mu.- Kiedy wyczułem, że ludzie Mickela mnie śledzą, spanikowałem. Sądziłem, że nie odważą się skonfrontować dwóch nefilim w środku miasta, ale trochę się przeliczyłem. Potem, gdy przestaliśmy być potrzebni, Mickel uwolnił mnie i Reni, ale musiał jakoś domyślić się kim jest Jonathan, bo zabrał go na rozmowę. Od tamtej pory go nie widziałem, ani jego, ani Kielicha. 
-Kielich jest bezpieczny.- podjęła szybko Renata.- Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale mogę obiecać, że jutro rano będzie już z powrotem w Gard.- Wyczuła na sobie zdziwione spojrzenie Akiry. No tak, o tym zapomniała wspomnieć.
Akemi - zdumiona do tego stopnia, że nie wiedziała co powiedzieć - przymknęła oczy i oparła czoło na chłodnej dłoni. Kiedy odezwała się po krótkiej chwili, nie pytała już o Kielich - coś w tonie tej Przyziemnej sprawiało, że naprawdę wierzyła w jej słowa, więc nie drążyła tematu - zapytała tylko - Mam rozumieć, że to Jonathan Morgenstern stoi za obróceniem w pył połowy tokijskiej bazy operacyjnej Mickela włącznie z wampirami na jego usługach, którzy akurat znajdowali się w środku i nie zdążyli uciec?
Renata nie wiedziała, że poza Mickelem tamtego wieczora zginęli jeszcze inni rewolucjoniści. Isao nic o tym nie wspominał. Mimo to z pełnym przekonaniem zaprzeczyła.- To nie on. Przysięgam, jeśli byłby zdolny do czegoś takiego, w ogóle nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji. To był ktoś inny.- dodała.
-I ty pewnie wiesz kto.- To już nie brzmiało jak pytanie i Reni skuliła się lekko pod miażdżącym spojrzeniem japonki, która normalnie była o pół głowy niższa od niej.
-Do-myślam... się...- potwierdziła cicho, ale nie ciągnęła. Isao był jej ostatnią linią obrony. Tak długo jak nikt nie wiedział o jego bliskim powiązaniu ze sprawą, Jonathan był bezpieczny.
Zapanowała dość krępująca cisza. Renata czuła na swoich plecach wzrok Clary i Jace. Wiedziała, że oboje mają wiele pytań, ale to nie był właściwy czas i miejsce, a ona nie była właściwą osobą, żeby na te pytania odpowiadać. Akira mierzył swoją siostrę kamiennym spojrzeniem, które nie zdradzało zbyt wiele, ale Reni słyszała huragan myśli w jego głowie. Mimo nadziei na pokojowe załatwienie sprawy, był gotowy do zareagowania w każdej chwili.
-I co ja mam teraz z wami zrobić, dzieciaki?- zapytała retorycznie, z rezygnacją, ale Reni już wiedziała, że nie ma co liczyć na rozejm.
-Nic.- odezwał się Akira, kamiennym tonem.- Złożyliśmy zeznania, Mickel nie żyje, a Kielich lada moment wróci do Clave. Zostaw to jak jest.- Gdy Akemi pokręciła głową dodał - On nie stanowi zagrożenia.
Akemi parsknęła cichym, wymuszonym śmiechem.- Nie stanowi zagrożenia? Wiesz, ilu moich przyjaciół zginęło w wojnie, którą rozpętał?
Słowa cisnęły się Reni na usta, ale Akira ubiegł ją zanim zdążyła się odezwać.
-Mówisz o osobie, która już nie istnieje. To nie jest ten sam Jonathan.- Banalne zdania, które i tak nie zmienią faktycznego stanu rzeczy, pomyślała Renata. Tylko ona wiedziała jak blisko krawędzi był Jonathan, kiedy go poznała. Tylko ona wiedziała, jak ciężko mu było żyć dźwigając na barkach życia wszystkich osób, które przez niego odeszły. Tylko ona wiedziała, co się dzieje w jego głowie, bo tylko przed nią kiedykolwiek się otworzył. Akira nie znał go nawet w połowie tak dobrze jak ona, jednak, paradoksalnie, w jego ustach te banalne zdania brzmiały bardziej prawdziwie, niż gdyby pochodziły od niej. Renata znała Akirę od wielu lat, ale w życiu nie była mu tak wdzięczna, jak dzisiaj. Szkoda, że to nie wystarczy., pomyślała, sięgając do kieszeni.
-Skąd możesz to wiedzieć? Ile go znasz? Parę miesięcy? Wiesz, że to nie wystarczy!- mówiąc stopniowo unosiła ton głosu. Reni była pewna, że nie tylko ona usłyszała w nim jej zawód i poczucie zdrady - jakby nagle znów znalazła się w środku Mrocznej Wojny i rodzony brat, z którym się wychowała właśnie wyciągnął ruszył na nią z mieczem.
-Aki-
-Muszę to zgłosić.
-Proszę cię.
-Akira, wiesz, że muszę!- I z tymi słowami podniosła się z krzesła.
Wszystko stało się bardzo szybko. Jace zrobił krok w stronę drzwi, odruchowo chcąc zablokować wyjście. Niepotrzebnie, bo Akira zerwał się ze swojego miejsca w tym samym czasie i chwycił siostrę za rękę, nim zdążyła zrobić choćby krok w jego stronę. Sekundę później Renata też była na nogach i dmuchnęła jej w twarz niewielką ilość fioletowego proszku Isao.
Akira górą pokonał dzielący ich stół i złapał kobietę, zanim osunęła się na ziemię.
-Powinienem chyba zapytać o to wcześniej, ale czy to na pewno bezpieczne?- zapytał, patrząc na nieprzytomną Akemi z troską.
-Tak.
-Bo jeśli nie, to głowa pewnego Czarownika zawiśnie u mnie na ścianie.
-Po pierwsze, eww~ - Reni skrzywiła się z niesmakiem.- Po drugie, tak, to jest bezpieczne. Straci tylko wspomnienia z ostatnich dziesięciu minut.- powiedziała, szczerze licząc, że mówi prawdę.
-Długo to planowaliście?- zapytała Clary, otrząsając się z szoku.
Renata i Akira wymienili spojrzenia. Żadne z nich nie odpowiedziało.
-Blondi, chodź. Pomożesz mi.- zarządził Akira, zarzucając sobie jedno ramię Akemi za kark i umieszczając wolną rękę pod jej kolanami.- Musimy ją zabrać na górę.
Jace posłał jeszcze wszystkim poza Clary spojrzenie mówiące, że wybitnie im nie ufa, po czym z lekkim ociąganiem otworzył drzwi i przepuścił przodem Akirę z Akemi na rękach.
-A co my mamy robić?- zapytała Clary.
-Znajdźcie Kaza, powiedzcie mu, że jego żona zasłabła i módlcie się, żeby wam uwierzył.- poinstruował brunet nawet się nie odwracając. Jace niechętnie poczłapał za nim.
Dziewczyny, pozostawione same sobie, spojrzały na siebie z niepokojem.
-Too~... Wiesz gdzie go szukać, czy...
Renata pokręciła głową.
-Aha. No ja też nie bardzo.
I wyszły obie w ślad za chłopakami.
*
Gdy Reni wróciła do domu dwie godziny później, zastała w salonie włączony telewizor i niedopitą kawę, ale nie Juna. Na drzwiach lodówki wisiała za to kartka z informacją, że jej brat musiał na chwilę skoczyć do wytwórni, ale do osiemnastej powinien wrócić i lepiej, żeby zastał ją wtedy w domu z przekonywującą wymówką i dużą pizzą bo inaczej... Nie dokończył groźby. Prawdopodobnie szkoda mu było czasu na wymyślanie jej, skoro nawet nie wyłączył telewizora.
Renata westchnęła. Powinna się cieszyć, że pamiętał chociaż o przekręceniu klucza w zamku i zabraniu go ze sobą.
Na zegarze widniała godzina siedemnasta dwadzieścia dwa, Keo pochrapywał cicho w legowisku (słaby byłby z niego pies stróżujący), a Reni wróciła do salonu i padła plackiem na kanapę. Obawiała się, że rozmowa z Junem może skończyć się podobnie, co rozmowa z Akemi. Jeśli powie prawdę, oczywiście. Jeśli skłamie, Jun od razu ją przejrzy, a nawet jeśli nie, to Reni i tak sobie tego nie wybaczy. Była jeszcze bardziej zestresowana niż, gdy Akemi zagoniła ją w kozi róg w Instytucie.
Boże, co ja mam robić?
Z ciężkim sercem zrobiła jedyną rzecz, jaką była w stanie w tej chwili zrobić.
Zadzwoniła po pizzę.
---------------------------------------------
Will: No tak.
Bella: No tak.
Will: Ja wiem, że trochę nas nie było (i pewnie dalej by nas nie było, gdybym przypadkiem nie weszła na drugą pocztę mailową i przypadkiem nie zauważyła, że zaczynają pojawiać się komentarze o treści gdzie się podziewam [tak jest ten rozdział to wasza zasługa dziewczyny ;D]) ale to bardziej siła wyższa niż jakakolwiek niechęć do pisania - widmo matury dyszy nam w kark, więc blogi zeszły na trochę dalszy plan. Ale nie musicie się martwić, mamy w planach skończyć tę historię, choćbyśmy miała to zrobić tylko dla siebie xD Nie będzie też jakoś specjalnie długa - powoli toczymy się w stronę końca. Mam pomysł na kontynuację, coś w stylu nowego pokolenia, ale muszę mieć jakiś odzew czy ktoś by chciał w ogóle coś takiego czytać, bo jak nie to what's the point.