poniedziałek, 12 grudnia 2016

Rozdział 21 - "Teoretycznie jestem zakładnikiem."

Renata chodziła w kółko po celi, która rzekomo miała być jej "tymczasową kwaterą". Pokój był mały, zimny i pusty. W kącie leżały dwa brudne, dziurawe koce, których nawet nie zamierzała dotykać. Nie było okien, a jedyne oświetlenie stanowiła goła żarówka powiedzonszona na suficie, która przygasała, co kilka minut. Uroczo.

Reni zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić. W normalnych okolicznościach siadłaby na tyłku i zwyczajnie poczekała na rozwój wydarzeń, ale to nie były normalne okoliczności i bynajmniej nie zamierzała marnować czasu na czekanie.

Netaron przez cały ten czas uważnie się jej przyglądał, co jakiś czas kręcąc z politowaniem głową.

-Uspokój się. Zaraz wydepczesz ścieżkę w podłodze.

-Nie jestem w stanie się uspokoić, Netaronie!- odparła, zdecydowanie zbyt głośno, za co natychmiast skarciła się w myślach. Przecież nie miała pewności czy nikt jej nie podsłuchuje.- MÓJ Jonathan został wysłany razem z MOIM przyjacielem, żeby ukradli jeden z najważniejszych dla nefilim artefaktów pod groźbą, że banda zbuntowanych wampirów zamieni MNIE w Dziecko Nocy jeśli się nie podporządkują, a JA nie mogę nic zrobić, bo jestem TYLKO słabą Przyziemną!- powiedziała nerwowym szeptem, praktycznie na jednym wdechu, a na koniec swojego wywodu z całej siły kopnęła nogą w drzwi. Głuche dudnienie rozniosło się po korytarzach.

-Lepiej ci już?    

Odetchnęła głęboko. Wiele to nie dało, ale przynajmniej rozładowała trochę frustrację.

-Trochę.- przyznała, po czym dodała szybko:- Co nie zmienia faktu, że bycie zakładnikiem jest do bani.

Renata podeszła do drzwi, tym razem nie po to żeby się na nich wyżywać, a z oczywistym zamiarem wyjścia na zewnątrz. Miała dosyć siedzenia w tej celi. Nawet jeśli mieliby zaraz ją złapać - wolała to, niż takie nic nierobienie.

Chwyciła za klamkę...

I na tym się skończyło, bo drzwi były zamknięte na cztery spusty.

No tak. Przecież byłoby zbyt łatwo, prawda? Super.

Westchnęła i odwróciła się do Netarona.

-Pomożesz?- zapytała, patrząc na niego błagalnie.

-Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Każde działanie niesie za sobą konsekwencje. A ja nie będę mógł ci pomóc, jeśli wpadniesz w kłopoty.- przypomniał jej.

-Nic mi się nie stanie.


Kiedyś już to przerabiali. Reni miała wtedy zaledwie dziesięć lat. Rodzice wysłali ją na obóz harcerski nad jezioro. Chciała pozwiedzać okolicę i przez przypadek spadła z mostu prosto do zimnej wody. Na szczęście, nigdy nie narzekała na brak umiejętności pływackich, więc udało jej się wydostać, ale do końca obozu męczyła się z katarem. Zapytała wtedy Netarona dlaczego nie złapał jej, gdy się potknęła.

-Ani mnie, ani innym aniołom nie wolno do tego stopnia ingerować w wasz świat.- odpowiedział.- Mamy służyć radą, a ja mówiłem, żebyś nie podchodziła tak blisko krawędzi.- dodał, jednak jego ton wyrażał bardziej dezaprobatę dla jej nierozwagi, niż skruchę. 

-Nie słyszałam.- burknęła obrażona Reni. 

-I właśnie dlatego na świecie jest tyle nieszczęść - bo nie potraficie słuchać.   

Od tamtego dnia minęło osiem długich lat i choć mała dziewczynka wyrosła, to w oczach Netarona wciąż pozostawała dzieckiem. Głupiutkim dzieckiem, którego nie można odstąpić na krok, bo zaraz wpakuje się w kłopoty. Wiedział, że nie może już tak o niej myśleć, nie kiedy zmieniała się na jego oczach, ale nie mógł się powstrzymać.

I chyba tylko dlatego uległ jej proszącemu wzrokowi i postanowił przyspieszyć to, co nieuniknione. Podszedł do niej i położył rękę na jej czole. Dotyk był tak delikatny, że Reni niemal go nie czuła, a mimo to w jednej sekundzie poczuła się zupełnie inaczej. Wróciło to samo dziwne uczucie, co tydzień temu podczas urodzin, tylko już bez zawrotów głowy. Wręcz przeciwnie, jej umysł nigdy nie był czystszy. 

Spojrzała pytająco na Netarona.

-Co zrobiłeś?- zapytała. 

-Teraz możesz wyjść.- powiedział tylko, puszczając jej pytanie mimo uszu.

Renata nie drążyła tematu. Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę, ale wciąż było zamknięte.

Tylko ona stała się niematerialna.


----------


Będąc na skraju świadomości, Clary usłyszała czyjś głos wołający jej imię i poczuła rękę delikatnie potrząsającą jej ramieniem.

-Clary? Clary, wstawaj!

Jednocześnie poczuła tępy ból głowy i dolnych partii żeber. Naprawdę nie chciała się budzić, ale najwyraźniej nie miała wyboru.

Otworzyła oczy i przez klika sekund miała wrażenie, że widzi ciemne włosy i twarz Isabelle, ale gdy mrugnęła ta iluzja znikła. Wzrok musiał płatać jej figle, bo osoba pochylająca się nad nią nie była Izzy. To była ta sama dziewczyna, którą wcześniej widziała obok Jonathana. Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, gdy dostrzegła, że Clary się obudziła.

-Dzięki Bogu.- odetchnęła z ulgą.- Udało mi się znaleźć twoją stelę więc...

-Kim jesteś?- przerwała jej Clary.

-Nie wiem, czy moja osoba jest w tej chwili taka ważna, ale skoro chcesz wiedzieć to mogę się przedstawić. Mam na imię Renata Yume, dla przyjaciół Reni, liczę osiemnaście wiosen, a na resztę przyjdzie czas później.- wyrecytowała, praktycznie na jednym wdechu. Potem chwyciła Clary za ramiona i pomogła jej usiąść.- Szybko. Raczej nie mamy wiele czasu.- powiedziała, podając jej stelę i miecz.

Clary odłożyła Hesperosa na podłogę, a stelą raz-dwa narysowała sobie iratze ignorując towarzyszące temu zabiegowi pieczenie i czekała aż zacznie działać.

-Nie jesteś jedną z nich?

-A wyglądam na wampirzycę?- odparła Renata, pokazując na siebie ręką.

Czy z tym chudym, w ogóle nie atrakcyjnym ciałem choć trochę przypominała Dziecko Nocy? Clary też była szczupła i drobna, a w dodatku usiana piegami, ale ten typ urody tak jej pasował, że nawet w brudnych, wytartych ubraniach wyglądała pięknie. Przynajmniej w mniemaniu Renaty, choć jej ocena nie mogła być subiektywna. Zawsze była względem siebie zbyt surowa.

Clary przyjrzała jej się dokładnie i lekko pokręciła głową.

-No, właśnie.

-Więc co tu robisz?- zapytała Clary. Miała ochotę zapytać, co w ogóle robił tutaj Jonathan i jakim cudem żyje, ale nie sądziła, żeby poruszanie tego tematu teraz było dobrym pomysłem. Tak, jak powiedziała Reni - nie miały zbyt wiele czasu.

Clary poczuła lekkie mrowienie, kiedy rany zaczęły się zasklepiać. Po namyśle narysowała sobie również mendelin, mając nadzieję, że pomoże na ból głowy. Oby nie miała wstrząsu mózgu, bo to mogłoby już być problematyczne.

-Teoretycznie jestem zakładnikiem.- Blondynka zagryzła policzek od środka.- Ale znudziło mi się nic nierobienie, więc pomyślałam, że chociaż spróbuję ci pomóc. Są tak przekonani o naszej słabości, że nawet nie postawili straży. A może postawili, tylko wszyscy zrobili sobie przerwę na lunch? Albo drzemkę. Wampiry chyba śpią za dnia, nie?- zastanawiała się na głos.- Nie wiem, w każdym razie znalezienie twojej broni i dotarcie tutaj poszło mi gładko, chyba ze dwa razy prawie na kogoś wpadłam, ale mnie nie zauważyli.

Clary uniosła brwi. Nie to, że jej nie wierzyła, ale to co powiedziała brzmiało tak prosto, że nie mogła wyjść z szoku. No i pozostawała jeszcze jedna kwestia - była pewna, że zamknięto ją w tym pomieszczeniu na cztery spusty, a i Renaty nie pozostawiono na wolności skoro miała być zakładnikiem.

-Jak przeszłaś przez zamknięte drzwi?- zapytała.

-Tak jakoś wyszło.- Reni wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie.

Clary wpatrywała się w nią zszokowana.

Co jest nie tak z tą dziewczyną?, zastanawiała się. Albo ona była inna, albo cały świat zwariował. Była ciekawa jak nigdy, jednak w jej oczach Clary wyczytała, że nie dowie się niczego więcej, więc odpuściła sobie dociekanie.

-Dasz radę wstać?- zapytała Ren, profilaktycznie zmieniając temat.

-Raczej tak.

-To dobrze.- Reni zerknęła w stronę wyjścia.- Em... dasz radę otworzyć drzwi?- rzuciła, lekko zakłopotanym tonem.


Clary zmarszczyła brwi, ale skinęła twierdząco głową.

Nie pytaj., powiedziała sobie w myślach. Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć.

Renata podniosła się i podała Clary rękę. Rudowłosa przyjęła pomoc, ale nie bez wahania. Nie wiedziała, co sądzić o tej dziewczynie. Nie była "normalna" to wiedziała na pewno. Wcześniej nie czuła tego tak intensywnie, ale teraz, kiedy były same miała wrażenie, że mistyczna aura, którą emanowała Reni była wręcz namacalna. 

-Chodźmy, wiem gdzie jest wyjście.

-Czekaj.

Reni zatrzymała się w połowie drogi do drzwi. Obróciła się przez ramię i spojrzała na Clary pytającym wzrokiem. W oczach dziewczyny czaił się cień nieufności.

-Coś nie tak?

-Nie chcę znać całej historii, bo nie ma na nią czasu. Ale jeśli mam pozwolić ci się stąd wyprowadzić muszę chociaż wiedzieć dlaczego mi pomagasz.- powiedziała i zamilkła, czekając na odpowiedź dziewczyny.

-Dlaczego?- powtórzyła po niej bezwiednie.- Jak to dlaczego? Jesteś siostrą Jonathana, trochę głupio zostawić na pastwę losu przyszłą szwagierkę.- Reni uśmiechnęła się, a Clary dosłownie odebrało mowę.

Jasna cholera., przeklęła siarczyście w myślach, obiecując sobie, że już o nic więcej nie będzie pytać. Za dużo informacji jak na jeden dzień.
-----------------------------------------
*SMS-owa pogadanka na temat BigBang'a*
Bella: Słyszałaś piosenki chłopaków?

Will: Iza... ja ryczę... od godziny leżę w łóżku i ryczę...
Bella: Tak? xD No ja się przed chwilą pozbierałam do kupy xD
Will: FXXK IT było świetne, ale Last Dance... zabiło mnie emocjonalnie... Mam takie wrażenie, że zamiast piosenki o miłości wyszła im piosenka pożegnalna dla fanów... I to nie jest fajne wrażenie T.T 
Bella: Ooo~ Tak bardzo chciałabym teraz do ciebie pojechać i cię przytulić ;C
Will: Jezu, ten uśmiech i łzy TOP'a na końcu *znowu wyje*

Bella: Musimy kiedyś na ich koncert pojechać.
Will: O ile jeszcze jakieś będą...
Bella: No, o ile będą. Izka, zbieraj forsę na wakacje. Pojedziemy gdzieś se...
Will: HAHAHAHA XDDD Mówisz do człowieka, który nie ma grosza przy duszy! XD
Bella: Dasz radę ;)
Ps. Zaczytana, tak ten rozdział pojawił się tuż po tym jak skomentowałaś poprzedni xD To wcale nie przypadek xD

sobota, 10 grudnia 2016

Rozdział 20 - I od nowa Polska Ludowa...

Jace przyszedł do Grad, żeby porozmawiać z Jią. Chciał wiedzieć czy są już jakieś informacje na temat możliwego miejsca pobytu Clary. Tokio było naprawdę ogromnym miastem, a on nawet nie miał pewności czy rudowłosa w ogóle się w nim znajduje, czy może została wywieziona gdzieś poza jego granice. Alec miał skontaktować się z Magnusem, ale utkanie czaru tropiącego zajmuje trochę czasu, a Jace nie chciał czekać. Jednak pani konsul nie miała dla niego żadnych nowych wiadomości

Szlag.

Miał już wracać do tokijskiego Instytutu, ale jakaś tajemnicza myśl, która nagle zaświtała mu w głowie kazała mu wpierw zajrzeć do Sali Anioła. Dotarł tam w kilka minut. Przed drzwiami do pomieszczenia nie było straży, co już samo w sobie było dziwne, bo po aferze z Morgensternami podwojono środki ostrożności. Wszedł do środka i od razu zobaczył, co jest nie tak - gablota w której trzymano Kielich Anioła była pusta.

Coś błysnęło pośród szkła leżącego na podłodze. Jace schylił się, żeby to podnieść i wtedy przez drzwi wbiegł Robert w towarzystwie trzech Nocnych Łowców. Spojrzał na chłopaka z niemałym zaskoczeniem, ale jego szok tylko się spotęgował, gdy dostrzegł pustą gablotę.

-Jace, co tu się stało?- zapytał, naglącym tonem.

Jace ukradkiem schował do kieszeni przedmiot, wyglądający jak zwykły damski łańcuszek. Dopiero potem podniósł się do pionu i odwzajemnił poważne spojrzenie przyszywanego ojca.

-Wygląda na to, że ktoś ukradł Kielich.- odpowiedział. Po czym dodał, lekko uszczypliwie:- Znowu.

-Widziałeś kto to był?- kontynuował Robert, puszczając ton Jace'a mimo uszu. Widocznie przyzwyczaił się już do jego odzywek.

Kiedy blondyn pokręcił przecząco głową, Inkwizytor zwrócił się do swoich towarzyszy.

-Każcie obstawić wyjścia i przeszukać całe Grad, jeśli złodziej wciąż jest gdzieś w pobliżu to musimy go znaleźć. Poszukajcie też strażników, którzy mieli pilnować wejścia.

Wszyscy trzej nefilim - którym Jace nie poświęcił ani grama uwagi, bo i po co, skoro nawet ich nie znał - rozbiegli się, żeby przekazać rozkazy dalej.

-Co ty tu w ogóle robisz?- zapytał na odchodnym Robert.- Przecież zostaliście wysłani do Tokio.

Jace tylko wzruszył ramionami, definitywnie nie zamierzając odpowiadać na jego pytanie, więc pan Lightwood od razu odpuścił i również opuścił Salę Anioła.

Herondale natomiast poszedł prosto do Bramy i przeniósł się z powrotem do Tokio. Z westchnieniem opadł na kanapę w salonie w Instytucie. Z każdą chwilę coraz bardziej bolała go głowa. Zazwyczaj nienawidził bezczynności, ale w tej chwili chciał tylko, żeby już było po wszystkim. Chciałby znów trzymać Clary w swoich ramionach, miałby wtedy pewność, że jest cała i zdrowa. Do tej pory nie brał tej całej wojny na poważnie. Sądził, że po Morgensternie nie może ich spotkać już nic gorszego. Dopiero kiedy wczoraj w nocy Clary dosłownie rozpłynęła się w powietrzu zanim zdążyli do niej dotrzeć, zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie czyhało na nich wszystkich. 

Niech ona tylko wróci do domu, a raz na dobre wybiję jej z głowy szwendanie się po nocach całkiem samej.

-Oh, Jace!- Usłyszał za sobą głos właścicielki Instytutu.- Dobrze, że już wróciłeś.

Akemi podeszła do niego szybko, stukając o podłogę wysokimi obcasami. Podobnie jak Clary nie grzeszyła wzrostem, ale ona chociaż próbowała ratować się obuwiem. Nie do wiary, że nawet tak banalny szczegół przypominał mu o rudowłosej. 

-Pewien człowiek przyszedł tutaj jakiś czas temu i zostawił to.- Pokazała mu niewielki woreczek.- Kazał przekazać tobie.- dodała, podając mu przedmiot.- Nie wiem co jest w środku, nie zaglądałam, ale kształtem przypomina coś jakby... sygnet?

Jace zmrużył oczy. Od razu otworzył sakiewkę i wysypał na rękę zawartość. Faktycznie był to typowy pierścień rodowy Nocnych Łowców - trochę z czerniały i na pewno dawno nie noszony. Obrócił go drugą stroną, żeby przyjrzeć mu się dokładniej i... po prostu odjęło mu mowę.

What the fu...

Wiedział, że Kielich mógł ukraść tylko Nocny Łowca, nikt inny nawet nie wszedłby do Alicante, ale tego się nie spodziewał.

-Jace?- odezwała się Akemi.- Co się stało? Zbladłeś.

-Kto to przyniósł?- Zerwał się na nogi, ledwo powstrzymując się od krzyku.

Akemi wzruszyła ramionami.

-Wyglądał zwyczajnie - ciemne włosy i oczy, młody, na pewno nie miał więcej niż trzydzieści lat, typowo azjatycka uroda.- powiedziała i wzruszyła ramionami.- Raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym. Mógł być zwykłym Przyziemnym ze wzrokiem.- Zmarszczyła brwi.- Ale zachowywał się dość dziwnie, jestem prawie pewna, że był pod wpływem jakiegoś czaru kontrolującego.

Jace ponownie opadł na kanapę. Miał jeszcze większy mętlik w głowie niż przedtem.

W tym momencie zadzwoniła komórka Akemi. Kobieta przeprosiła go i wyszła, żeby odebrać połączenie. W drzwiach minęła się z Aleciem, który odetchnął z ulgą, gdy tylko zobaczył Jace'a. Szukał go przez bite piętnaście minut.

-Magnus powiedział, że nie jest w stanie jej znaleźć. Coś blokuje... Słuchasz mnie w ogóle?

Jace nie zareagował.

-Czyli nie słuchasz.- westchnął Alec.- Coś się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

-Prawie trafiłeś.- Jace zamrugał, jakby wybudzony z transu.- Chodź i zobacz.

Podał Alekowi pierścień i spokojnie obserwował jak na twarz jego parabatai wstępuje pierw szok, a później zwątpienie. Czyli pomyśleli o tym samym.

-Skąd to masz?- zapytał Alec, oddając Jace'owi pierścień i siadając obok niego na kanapie.

-Ktoś przyniósł go do Instytutu, kiedy byłem w Alicane.- Nagle przypomniał sobie o przedmiocie znalezionym w Sali Anioła. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej srebrny krzyżyk na łańcuszku.- A to z kolei leżało w szczątkach gablotki, w której Clave trzymało Kielich. 

-Nie mów mi, że...

-Tak.

-Znowu?

-Znowu.

Alec westchnął na wpół z irytacją, na wpół z politowaniem.

-Lepiej bym tego nie podsumował.- stwierdził Jace, obracając w dłoniach pierścień rodowy Morgensternów. Rozpoznałby go wszędzie, nie było mowy o pomyłce. Pytanie tylko, co to oznaczało?

-Naprawdę myślisz, że to on?- zapytał Alec. W jego głosie brzmiało niedowierzanie.

-Nie wiem.

-Na Anioła przecież na własne oczy widzieliśmy jak płonął na stosie!

-Nie wiem.- powtórzył Jace, trochę mocniej.

-Przez rok udawał trupa, żeby teraz tak po prostu zmartwychwstać? Dlaczego? To nie ma najmniejszego sensu!

-Na Anioła, Alec! Nie wiem! Nie wiem, rozumiesz?!- Tym razem prawie krzyknął, marszcząc brwi, ale zaraz z powrotem się uspokoił. Wrzaski w niczym nie pomogą.- To wcale nie musi być Sebastian. To tylko jedna z opcji w dodatku mało prawdopodobna. Pierścień definitywnie należał do niego, ale łańcuszek? Z krzyżem? Szczerze w to wątpię. 

-Racja.- przyznał brunet.- Więc co proponujesz?

Jace pomilczał chwilę, dając sobie czas na zebranie myśli.

-Clary wrzuciła pierścień do jeziora Lyn razem z prochami. Jeśli komuś bardzo zależało mógł go wyłowić, żeby...

-Narobić zamieszania.- podłapał natychmiast Alec.

Jace przytaknął.

-Większość nefilim zareagowałaby atakiem paniki, gdyby się dowiedzieli.- Spojrzał poważnie na czarnowłosego.- Dlatego nie możemy nikomu mówić dopóki sprawa choć trochę się nie wyjaśni.

-Nie mówić o czym?- wtrąciła Izzy, uśmiechając się niewinnie, jak osoba, która właśnie przyłapała starsze rodzeństwo na czymś zakazanym i miała radochę, że to nie jej się oberwie.

Ta to zawsze wie kiedy przyjść., westchnął w myślach Alec, za to na głos zapytał:

-Ile słyszeliście?

-Tylko końcówkę.- odparł Simon.

-Co nie znaczy, że nie chcemy wiedzieć więcej.- dodała Isabelle.

Kiedy Alec wyjaśniał wszystko nowoprzybyłym, Jace zatopił się we własnych myślach, zupełnie olewając świat rzeczywisty. Jak przez mgłę docierały do niego kolejne pytania zadawane przez Simona i przekleństwa Izzy. Zastanawiał się gdzie teraz jest Clary, czy jest cała i jaki związek z nią mają te wydarzenia. Pół godziny temu sądził, że wyjdzie z siebie ze zmartwienia, więc co miał zrobić teraz, kiedy martwił się dwa razy bardziej?

Chwilę później, kiedy emocje odrobinę opadły Isabelle dostrzegła na ladzie płócienną sakiewkę i sięgnęła po niego.

-To w tym był pierścień?- zapytała, oglądając go dokładnie i oceniając jakość materiału.

-Taa.- odpowiedział (naturalny) blondyn.- A bo co?

-Bo tu jest coś napisane.

Jace w mgnieniu oka znalazł się przy dziewczynie.- Gdzie?

-Tutaj. Spójrz.- Izzy wywróciła woreczek na lewą stronę i pokazała mu zapisany atramentem na materiale ciąg cyfr i liter.

-To współrzędne.- powiedział Alec, a Simon szybko spisał wysokość i szerokość geograficzną i wrzucił je w wyszukiwarkę internetową na telefonie.

-To jakiś obszar na przedmieściach, niedaleko zamkniętej fabryki.- powiedział.

-Daleko?- zapytał Jace, zbierając swoją porozrzucaną po kanapie broń.

-Po drugiej stronie miasta.

Trzydzieści sekund później byli już gotowi do wyjścia.

--------------------------------------------------
Will: Trochę krótszy rozdział, ale jestem teraz dosyć zajęta (nie mówiąc już o Belli, która odzywa się raz na tydzień) i jakbym nie dała go teraz, to pewnie nie pojawiłby się aż do Nowego Roku, a to trochę długo. Za to kolejny jest już napisany, więc na dniach powinien się pojawić.

niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 19 - Fosforos

Jonathan i Akira zostali wyprowadzeni poza obszar fabryki i dopiero tam pozostawieni samym sobie. Jonathanowi trzęsły się ręce. Miał wielką ochotę rozwalić pierwszą rzecz, która wpadnie mu w ręce, ale dotyk srebrnego łańcuszka Reni w kieszeni kurtki przypominał mu o tym, że nie może. Starczy, że Akira się wściekał, a jeśli chcieli wymyślić coś sensownego przynajmniej jeden z nich musiał zachować przytomny umysł. Odetchnął chłodnym, nocnym powietrzem, policzył w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy się odezwał.

-Która godzina?

Akira zaprzestał prezentowania zasobności swojego słownika podwórkowej łaciny i wyciągnął z kieszeni telefon.

-Dochodzi północ.- powiedział, chowając urządzenie.- Co robimy?

-To co nam kazali. Ukradniemy Kielich.- odparł Jonathan, krzywiąc się odruchowo. W ogóle nie chciał wracać do Idrisu, a już na pewno nie w takim celu.

-To jest oczywiste.- Akira wywrócił oczami.- Bardziej interesuje mnie jak mamy to zrobić. Jest środek nocy, czyli w Idrisie będzie jakoś trzecia po południu. Biały dzień. W dodatku jak mamy się tam dostać to w Europie! W Instytucie jest Brama, ale obecnie kręci się tam tylu nefilim, że nie uda nam się skorzystać z niej niezauważenie.

Jonathan zastanowił się. Akira miał rację, ale przecież nikt im nie kazał korzystać z Bramy.

-Isao.- powiedział bezwiednie.

-Czarownik?- Akira prychnął.- Zapomnij, że nam pomoże. Nie ma mowy, żeby zrobił to za darmo.

Jonathan pokręcił głową.

-Zrobi to.- powiedział pewnie.

Akira uniósł brew, ale nie oponował. W końcu, co im szkodzi spróbować.

-Muszę się przebrać.- powiedział, krzywiąc się na widok swojej podartej koszuli. Została zniszczona, kiedy próbował wmówić wampirom, że jest tylko Przyziemnym. Zobaczyli ślady po runach i tyle z jego udawania.

-Weź wszystko czego potrzebujesz i przyjdź do Isao. Będę tam czekał.



-------------


-Czekaj, czekaj. Muszę się upewnić, że dobrze zrozumiałem.- Isao przycisnął palce do skroni.- Mickel ze swoją bandą uwięził twoją dziewczynę i zagroził, że ją przemieni jeśli razem z Akirą nie dostarczycie mu Kielicha Anioła, a jakby tego było mało porwali też twoją siostrę i ona teraz wie, że żyjesz.

-Tak.

Jonathan przez chwilę myślał, że Isao wybuchnie śmiechem - to byłoby bardzo w jego stylu - ale zamiast tego schował twarz w dłoniach w geście totalnego zdołowania.

-Jonathanie Christopherze Morgenstern.- zaczął Wysoki Czarownik Ikebukuro złowróżbnym tonem.- Czy przy tobie naprawdę nie można mieć choć chwili spokoju?

-To nie moja wina!- zaprzeczył szybko Jonathan.

-To nigdy nie była twoja wina, ale to raczej niczego nie zmienia, nie sądzisz?- odparł z przekąsem.- Dobra, jak chcesz to zrobić?

-Otworzysz nam Bramę.

-Nie możecie przenieść się do samego Alicante. Clave szybko dowiedziałoby się o waszej obecności, nie wspominając nawet ile ludzi kręci się tam po południu.- powiedział Isao i Jonathan nie mogł się nie uśmiechnąć na myśl, że tak naprawdę nie musiał nawet pytać go o to, czy im pomoże. Starczyło, że nakreślił czarownikowi sytuację, a on sam bez chwili wachania włączył się do planowania. Świadomość, że ma się takiego sojusznika była pokrzepiająca. 

-Myślałem raczej o rezydencji Morgensternów.- Jonathan skrzyżował ręce.- Stoi niedaleko od Alicante i jestem pewien, że nie będzie w niej żywej duszy. A Akira wychowywał się w Idrisie, więc będzie znał mniej uczęszczaną drogę do Grad.

-Dobry pomysł.- Isao pokiwał głową. Spojrzał na Jonathana i uśmiechnął się cynicznie.- Wiesz co jeszcze działa na waszą korzyść? Twoja fryzura. Nie wiem, kiedy zdążyłeś się przefarbować, ale ten rudy nawet ci pasuje.

-Odwal się.- burknął w odpowiedzi i, na chwilę zapominając o całym problemie, przeszył czarownika morderczym spojrzeniem.- Nie farbowałem się. Jun zrobił to wbrew mojej woli. A przynajmniej nie przypominam sobie, żebym się zgadzał, a nawet jeśli nie oponowałem w trakcie, to nie zmienia faktu, że nie farbuje się ludzi, kiedy są spici w trzy dupy! To jest Tokio czy Vegas?  

-Tak czy inaczej powinieneś mu podziękować, kiedy to wszystko się skończy.- stwierdził Isao, kiedy już przestał się śmiać, na co Jonathan uniósł pytająco brew.- Jeśli dzięki innemu kolorowi oczu i włosów nawet Mickel nie poznał w tobie Sebastiana Morgensterna, to możemy spokojnie założyć, że zdecydowana większość nefilim również tego nie zrobi.

Jonathan zastanawiał się, co na to odpowiedzieć, kiedy nagle zdał sobie z czegoś sprawę.

-Nie mówiłem ci, jak on się nazywa.- przypomniał sobie, patrząc na czarownika podejrzliwie, ale ten tylko wzruszył ramionami.

-Ja zawsze wiem, co piszczy w Podziemnym Świecie, Jonathanie. Gdyby było inaczej, obawiam się, że nie siedziałbyś tutaj teraz.- Isao uśmiechnął się, a Jonathan w myślach przyznał mu rację.- Poza tym Mickel przyszedł do mnie jakiś czas temu, proponując całkiem pokaźną sumkę, w zamian za pomoc przy ich małej rewolucji.

-I czemu się nie zgodziłeś?

-Miałem lepsze zajęcie na wieczór, niż siedzenie w pracowni i ważenie eliksirów.

-Acha. Ładna była?

-Przyzwoita.- Isao parsknął śmiechem. Jonathan zawsze był tak dobry w czytaniu między wierszami, czy po prostu poznał go na tyle dobrze, że doskonale wiedział czego się po nim spodziewać?

Następną chwilę spędzili w ciszy.

Jonathan westchnął. Z jednej strony chciałby, żeby Akira się pospieszył, a z drugiej chętnie odwlekałby ten moment w nieskończoność, gdyby mógł. Nie mógł. Reni na niego czekała, nie darowałby sobie gdyby ją zawiódł. Nawet jeśli to Isao go wskrzesił, Renata była osobą, dzięki której zaczął żyć naprawdę. Nie tylko go wysłuchała, ale także pozostała przy nim po tym jak wyznał jej wszystkie swoje grzechy. I wspierała go. Zawsze. Nie ważne jak bardzo nie chciał powrotu do Idrisu i konfrontacji z przeszłością, musiał to zrobić dla niej. 

No i pozostawała jeszcze kwestia Clary. Jak ona w ogóle się tam znalazła? To oczywiste, że dała się złapać, ale co robiła w Tokio? Jeśli ona tutaj była to Jace i reszta jego bandy prawdopodobnie również. Szukali go? Nie, nie możliwe. Nie mieli pojęcia o tym, że żyje, widział to wyraźnie w zszokowanym wyrazie twarzy swojej siostry. Czyli to musiał być przypadek. Przez Bóg wie ile czasu chodził beztrosko po ulicach tego samego miasta, co jego dawni wrogowie, może nawet minęli się na ulicy i nie zdawali sobie z tego sprawy...

Może jednak przesadzał? Tokio to nie jakieś małe miasteczko, tylko największa metropolia na świecie*. Na chwilę obecną mieszka w nim ponad dwa razy więcej ludzi niż w Nowym Jorku. Jak wielkiego pecha musiałby mieć, żeby w prawie czterdziestomilionowym mieście natknąć się na ulicy akurat na swoją siostrę i jej paczkę.
  
-Wiesz o której przyjdzie Akira?

Pytanie Isao przypomniało mu, że musi skupić się na teraźniejszości. To nie był odpowiedni czas na roztrząsanie rzeczy nieważnych.

-Nie jestem pewien.- Jonathan westchnął, spoglądając na zegar naścienny. Dziesięć po pierwszej. Był u Isao jakieś półgodziny, resztę czasu zajęło mu dotarcie tutaj. Dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę jak wielka jest stolica Japonii.- Chyba od półtorej godziny do dwóch. Wspominał coś o pójściu do Instytutu swojej siostry i zabraniu broni, a tam nie dojeżdża komunikacja miejska.

Isao skinął głową, po czym wstał z kanapy.

-Skoro macie czas do wieczora, to nie ma co się zbytnio spieszyć. Powinieneś się chwilę przespać.- stwierdził, ignorując posłane mu przez Jonathana spojrzenie sugerujące, że jest niespełna rozumu i kontynuował, zanim młody zdążył się wtrącić i zaprotestować.- No i tobie też przydałaby się jakaś broń.

Jonathan prychnął.- Nie uwierzę, że Wysoki Czarownik trzyma seraficką broń w piwnicy.

Isao posłał mu niepokojący uśmiech mówiący "Lepiej uwierz".



-------------


-Uważaj na głowę.- ostrzegł Isao.

Akurat w tej chwili coś śmignęło tuż obok twarzy Jonathana, a on odskoczył na bok i zdążył dostrzec, jak owe coś odbija się z impetem od zamkniętych drzwi i leci dalej, połyskując fioletowym blaskiem. Morgenstern rozejrzał się po piwnicy i głos uwiązł mu w gardle. Pomieszczenie miało spore rozmiary, jednak było tak zagracone, że miejsca do poruszania się było w nim niewiele. Jonathana zawsze zastanawiało to, że jak na Wysokiego Czarownika Isao ma z domu niewiele magicznych artefaktów. Teraz to wszystko odwołał. Jeszcze nigdy nie widział tylu w jednym miejscu. Części z nich wisiała na ścianach lub suficie, część leżała na podłodze, w kątach, te ważniejsze umiejscowione były w szklanych - na sto procent zabezpieczonych magicznie - gablotach. Pod jedną ze ścian stały cztery olbrzymie, wypchane po brzegi regały. Jonathan podszedł do jednego z nich i przejechał ręką po grzbietach książek.

-To wszystko to magiczne księgi?- zapytał, przyglądając się tytułom. Większości z nich nie kojarzył. Nie mówiąc już o tym, że w ogóle nie widział tu niczego po angielsku. Większość była po japońsku, a jego umiejętność czytania kanji wciąż kulała. Znał znaczenie poszczególnych znaków - przynajmniej tych najczęstszych -, ale gubił się gdy miał złożyć je w spójną całość. Chyba po prostu nie miał do tego wyobraźni. 

-Nie, to tomy "Harry'ego Pottera".- prychnął czarownik, przechodząc na tył pomieszczenia.

Jonathanowi niewiele mówił ten tytuł, ale wyłapał ironię w głosie Isao. Jeszcze raz rzucił okiem na ilość opasłych tomów i zagwizdał z uznaniem. Naprawdę było co czytać. Ciekawe, czy Isao w ogóle wie co dokładnie znajduje się w tych księgach. Jak znał czarownika, to całkiem możliwe, że robiły tylko za element dekoracyjny.

-Nie stój tam tak, tylko podejdź tutaj, bo nie zabrałem rękawiczek, a bez nich tego draństwa nie dotknę.

Jonathan zostawił regał w spokoju i ruszył w kierunku Isao, uważając, żeby niczego po drodze nie zdeptać. Na chwilę odebrało mu mowę, kiedy zobaczył swój miecz i stelę wiszące niepozornie w na tylnej ścianie starej, wiktoriańskiej szafy. Wewnątrz była też cała masa innej broni - białej, ale niekoniecznie serafickiej, na którą Jonathan nie zwrócił zbytniej uwagi.

-Ty... skąd go masz?- zapytał, wyciągając rękę i chwytając za rękojeść Fosforosa.

-Twoja siostra i jej luby odnieśli miecz i twoją stelę do rezydencji Morgensternów. Zabrałem je, bo stwierdziłem, że kiedyś mogę ci się przydać.- Isao wzruszył ramionami.- I proszę miałem rację. A nawet jeślibym jej nie miał, to i tak nie widziałem najmniejszego sensu w zostawianiu tam tego żelastwa, skoro ostatni potomek Morgensternów nabawił się fobii na wszystko co związane jest Aniołem i jego darami.- Zawsze jeden eksponat do kolekcji więcej., dodał w myślach. Po czym rozejrzał się po zagraconym pokoju i stwierdził, że chyba naprawdę ma ze sobą problem.

Jonathan przestał go słuchać już po pierwszym zdaniu. W zamyśleniu przesunął kciukiem po gwieździe zdobiącej klingę.

-Miejsce przeklętego miecza jest w przeklętej rezydencji, hm?- wymruczał pod nosem. Z jakiegoś powodu na jego ustach pojawił się ironiczno-smutny uśmiech.

Pomyślał o Clary, związanej i poobijanej, zdanej na czyjąś łaskę i o wyrazie twarzy Mickela, kiedy wspominał o pertraktacjach z Jasnym Dworem.

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie tylko Renata czeka na ratunek.

-Isao?

-Hym?

Jonathan oderwał wzrok od miecza i spojrzał na czarownika.

-Mógłbyś zrobić dla mnie jeszcze jedną rzecz?



------------





Zgodnie z oczekiwaniami Jonathana, Akira znał Alicante jak własną kieszeń i bez większych problemów wyszukał dla nich trasę dzięki, której mogli ominąć główne ulice w drodze do Grad, a także później, kiedy będą wracać. O ile nie złapią ich do tego czasu.

-Mógłbyś się streścić?

-Szybciej już iść nie mogę, a nie będę za tobą biegał.- odparł brunet.- A w ogóle to mógłbyś chociaż postarać się wyglądać mniej podejrzanie.- powiedział ciszej, nie chcąc aby usłyszała ich para nastolatków, obok której przechodzili. Choć dzieciaki wyglądali na tak zajętych sobą, że pewnie nawet ich nie zauważyli.

Jonathan posłał mu mordercze spojrzenie, ale zwolnił. Chyba faktycznie lepiej nie kusić losu i nie zwracać na siebie uwagi.



Isao miał całkowitą rację, kiedy mówił, że Jonathan zupełnie niezamierzenie stał się nierozpoznawalny na ulicach. Odrobinę inaczej sprawa wyglądała z Akirą - miał w Alicante sporo znajomych, przez których zostali parokrotnie zaczepieni w trakcie drogi do Grad. Akira witał się wtedy z uśmiechem i wdawał się krótką pogawędkę dla zachowania pozorów.

-Myślałem, że rzuciłeś to w cholerę!

-Ta, wpadłem tylko na chwilę.

-Mówiłam ci, że prędzej czy później zatęsknisz? Mówiłam? Ha! I kto miał jak zwykle rację?

Akira uśmiechnął się odrobinę nerwowo, aż zbyt dobrze zdając sobie sprawę, że marnują czas. Nigdy nie był dobry w spławianiu ludzi, zwłaszcza tych, na których choć odrobinę mu zależało.

Jonathan stał odrobinę na uboczu, starając się wyglądać jakby mu to wszystko wisiało i nie tupać ze zdenerwowania nogą. Po raz pierwszy żałował, że w Idrysie nie działają urządzenia elektroniczne. Jakże prościej byłoby gdyby mógł wbić wzrok w ekran telefonu i udawać całkowicie wyalienowanego tak jak to nieraz robił Jun, kiedy chciał wyłączyć się z rozmowy. 

Morgenstern westchnął. Właściwie kiedy zaczęły mu się udzielać zwyczaje przyziemnych?

-Ej, Akiś, a ten przystojniak to kto?

-To... eee...

Jonathan westchnął i przywołał na twarz sztuczny uśmiech. Im szybciej przebrną przez to przedstawienie tym szybciej będą mogli ruszyć dalej. 


------------


Przed południem Isao wybrał się do tokijskiego Instytutu, żeby zrobić to, o co prosił go Jonathan. Czarownik uśmiechnął się chytrze, myśląc o niewielkiej przesyłce, którą miał przekazać Akemi. Co prawda, młody chciał tylko, aby jego szwagier i reszta ich przesłodziaśnej grupki dowiedzieli się, gdzie szukać Clary, ale Isao nie widział nic złego w podgrzaniu atmosfery trochę bardziej i postanowił dodać coś od siebie. W końcu, tytuł Mistrza w Robieniu Zamieszania, nie wziął się z powietrza.

Kiedy dotarł na miejsce zastał Akemi dającą reprymendę dwóm Nocnym Łowczynią, które Isao kojarzył wcześniej z przyjęcia. Jeśli dobrze zapamiętał to były z warszawskiego Instytutu, blondynka miała na imię Mercy, a szatynka Rocky... Albo na odwrót? Z resztą co za różnica. Był pod działaniem czaru, który zmieniał jego wygląd, więc dla nich i tak był kompletnie obcy.

Widząc pojawienie się gościa, Akemi już miała wygonić dziewczyny z pokoju, kiedy Isao powiedział:

-Nie ma takiej potrzeby. Kazano mi tylko dostarczyć to tutaj i przekazać Jace'owi Herondale.- powiedział, unosząc płócienny woreczek.- Czy... zastałem go może?- zapytał. 

-Wydaje mi się, że wyszedł, ale to nie szkodzi, ja mogę mu to przekazać.- powiedziała, wyciągając rękę po przesyłkę.- Właściwie to kim pan jest?

Isao wzruszył ramionami.

-Nikim ważnym, miałem to tylko przynieść.- Podał jej woreczek i zaczął rozglądać się po ładnie ozdobionym pomieszczeniu.

-A kto panu kazał?- zapytała podejrzliwym tonem Akemi, a jej brew powędrowała w górę niemal znikając pod przydługą grzywką.

Niedoszły władca Edomu, proszę pani.

Isao w zarodku zdusił śmiech i przywołał na twarz najbardziej zdezorientowaną minę, na jaką było go stać.

-Nie mam pojęcia. A pani jest...?

Zanim sobie poszedł dokonał wszelkich starań, aby Akemi myślała, że był pod działaniem czaru kontrolującego.

---------------------------------------------------
Will: Tokio wraz z Jokohamą, Kawasaki, Saitamą i innymi miastami nad Zatoką Tokijską stanowi zespół miejski Tokio (tzw. "Wielkie Tokio"), który zamieszkuje blisko 38 mln osób (czyli tyle co w całej naszej Polsce O.o). Natomiast uważany za "Stolicę świata" Nowy Jork na stałe zamieszkuje tylko około 18,5 mln, więc Tokio jest nieporównywalnie większe. Mam wrażenie, że większość tych ludzi, co szwenda się po ulicach Nowego Jorku, to goście, którzy wbili na imprezę do Magnusa, a zaraz potem zabrali się do domu xP Nie patrzcie tak na mnie, trochę geografii wam się w życiu przyda XD No i Bella jest umierająca, więc kto mnie zdoła powstrzymać, muahaha xD A i przy okazji kompletnie nie miałam pomysłu na tytuł, więc jest jaki jest >.>

niedziela, 23 października 2016

Rozdział 18 - To tylko kwestia wiary.

Drzwi kawiarni otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Akira. Przesunął wzrokiem po wnętrzu, aż napotkał Jonathana i Renatę siedzących przy oknie.

-Tu jesteście!- krzyknął, zupełnie nie przejmując się tym, że skupił na sobie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.- Dobrze, że was znalazłem, bo mamy przejebane.

Jonathan zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, co złego zrobił ostatnio, ale nie doszukał się niczego poza próbą zamordowania Juna za to co zrobił z jego włosami. Ostatecznie do zabójstwa nie doszło, więc to się nie liczyło. Spojrzał pytająco na Reni, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

W tym czasie Akira dotarł do ich stolika i od razu wyjrzał przez okno. Przez chwilę rozglądał się jakby czegoś szukając. Na dłuższą chwilę zawiesił wzrok na zaciemnionej alejce po drugiej stronie ulicy, po czym przeklął pod nosem. Jego kurtka była w kilku miejscach brudna i wytarta, zazwyczaj nienaganna fryzura zmierzwiona i oddychał ciężko jakby przebiegł całą drogę stąd do swojego mieszkania. No, zapowiadało się ciekawie. Teraz trzeba by jeszcze dowiedzieć się, co się stało. 

Jonathan chrząknął znacząco. Pomogło - Akira w końcu oderwał się od okno i zwrócił na nich uwagę.

-Dobra, spróbuję streścić wam sytua... Coś ty zrobił z włosami?

Morgenstern spiorunował go wzrokiem, a Reni przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać.

-Jun.

Najwyraźniej samo wymienienie imienia sprawcy wystarczyło za wszystkie wyjaśnienia, bo Akira posłał mu współczujące spojrzenie i nie drążył tematu.  

-Może to i lepiej.- powiedział, opadając na wolne krzesło.- Przynajmniej cię nie poznają, kiedy dojdzie do konfrontacji.

-Konfrontacji z kim?- zapytała Renata. Coraz mniej jej się to wszystko podobało.

Akira pokręcił głową i zwrócił się do Jonathana.

-Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Na urodzinach Reni, kiedy Jun zamknął nas na balkonie?- zapytał.

-Tak, ale co to ma do...- zaczął Jonathan, po czym nagle wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce i w jego oczach pojawiło się zrozumienie.- O.

-No właśnie.

-Skubańcy szybko tu dotarli.- Jonathan pokręcił głową.- Zaatakowali cię?

-Teoretycznie tak.- Akira pochylił głowę i przeczesał palcami czarne włosy.- Ale gdyby to był atak na poważnie to zapewniam, że już by mnie tutaj nie było. Nie mam broni, run, niczego. Skąd wiedzieli? Musieli obserwować mnie od dłuższego czasu. Ale to bez sensu, mają w mieście tylu czynnych nefilim, dlaczego poświęcili czas, żeby szpiegować kogoś kto na pierwszy rzut oka wydaje się tylko Przyziemnym?

-Może to tylko przypadek?- zasugerował Jonathan.

-Nie wydaje mi się.

Renata fuknęła zdenerwowana, chcąc jakoś przyciągnąć ich uwagę. Udało się.

-Coś nie tak, skarbie?

-Tak.- powiedziała, zdenerwowanym tonem.- Nie wiem o czym mówicie.

Chłopaki spojrzeli po sobie. No tak, coś jednak im umknęło. Ale czy mieli czas wyjaśniać dziewczynie wszystko od początku?

Nie mieli.

Dzwonek przy drzwiach zadzwonił ponownie i cała trójka odruchowo spojrzała w tamtą stronę. Do kawiarni weszła dwójka mężczyzn. Obaj trupio bladzi, z drapieżnymi spojrzeniami i pewnymi siebie uśmiechami. Wampiry. Zanim drzwi zamknęły się za nimi Jonathan zdążył doliczyć się kolejnych trzech czekających na zewnątrz.

Jeden z nich ukłonił się lekko skonfundowanej kelnerce, po czym razem podeszli do ich stolika.

-Możemy prosić was na krótką rozmowę, panowie?


Jonathan słyszał jak Akira przeklina pod nosem. Czuł na sobie przerażone spojrzenie Reni. Dopiero teraz zdał sobie sprawę w jak niebezpiecznej sytuacji się znaleźli. Akira miał rację, mieli przejebane.

-------------


Kiedy Clary się ocknęła, miała wrażenie, że minęło wiele godzin, ale wszystkie okna były tak szczelnie zabite deskami, że nie była w stanie tego zweryfikować. Równie dobrze nadal mogła być noc.

Bolały ją głowa i kręgosłup, to drugie pewnie od leżenia na twardym betonie. Ręce miała skrępowane za plecami. Sznur boleśnie wrzynał jej się nadgarstki. Nie czuła też przyjemnego ciężaru Hesperosa, ani nie widziała go nigdzie w pobliżu, więc pewnie odebrali jej też pozostałą broń łącznie ze stelą.

Niedobrze.

Clary z trudem dźwignęła się na kolana i rozejrzała dookoła. Gdyby nie wciąż działający run widzenia w ciemności byłaby ślepa jak kret.

Była trzymana w czymś co przypominało stary magazyn. Pod ścianami stały regały, które wyglądały jakby miały się rozlecieć pod najlżejszym dotykiem i drewniane, dziurawe skrzynie. W pomieszczeniu było tak zimno, że kiedy westchnęła z jej ust wydobyła się para. Pod jedną ze ścian ustawione było w rzędzie pięć ogromnych chłodziarek. Jako jedyne wyglądały na całkowicie sprawne, a ciemnobordowe plamy na podłodze nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, odnośnie tego co znajdowało się wewnątrz.

Clary wzdrygnęła się, po części z powodu wszechpanującego chłodu, po części z obrzydzenia.

Spróbowała wstać i chociaż jej błędnik zwariował i ledwo trzymała się na nogach, to jednak jej się to udało. Podpierając się ściany doszła do metalowych, pokrytych rdzą drzwi i stojąc tyłem spróbowała nacisnąć klamkę. Tak jak się spodziewała - ani drgnęły. A ona nie miała steli, żeby je otworzyć. Jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Okna były na tyle nisko, że gdyby się postarała mogłaby się do nich dostać, ale cóż jej po tym, skoro były zablokowane. Nawet nie marzyła, że da radę wyłamać te deski.

Podeszła do kąta i usiadła, opierając plecy o zimną ścianę. Nie pozostało jej nic innego, jak czekać.

Nie była pewna, ile tak siedziała, ale zdążyła się zdrzemnąć w trakcie. Z płytkiego snu obudził ją stukot butów dochodzący za drzwi. I to nie jednej pary, a wielu.

Chwilę później usłyszała szczęk zamka i przez otwarte drzwi weszła do środka trójka wampirów - w jednym z nich rozpoznała tego, którego śledziła i który najprawdopodobniej był jej porywaczem. Następnym był czarnowłosy mężczyzna o dość opalonej karnacji i ciemnych oczach. Jego kurtka i ubranie znajdujące się pod spodem były podarte na przedramieniu i ukazywały blizny po wyblakłych runach. Jej zdolność percepcji musiała trochę zardzewieć od tak długiego tkwienia w miejscu, bo dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to nie pierwszy lepszy Nocny Łowca tylko Akira.

Co on tu robi?

W pierwszej sekundzie pomyślała, że trzyma z wampirami, ale zaraz odrzuciła tę myśl - to byłoby niedorzeczne. Poza tym, wyraz twarzy brata Akemi wyrażała czyste niezadowolenie i co chwilę rzucał Dzieciom Nocy wrogie spojrzenia, jakby liczył, że rozsypią się w proch tylko pod wpływem jego wzroku. 

Gdy następny mężczyzna wszedł do pomieszczenia, Clary wstrzymała oddech, a jej źrenice rozszerzyły się w szoku.

Niemożliwe.

Był tak odmieniony, że niemal go nie poznała. I nie chodziło tylko o jego włosy - które z jakiegoś powodu były rude, ale chyba wolała w to nie wnikać -, ale przede wszystkim mimikę twarzy. Ostatnim razem widziała go w Edomie, umierającego, a mimo to uśmiechniętego. Teraz jego wygładzone przez geny Jocelyn rysy nie wyrażały absolutnie niczego. Wydawałby się całkowicie rozluźniony, gdyby nie pięści zaciśnięte tak mocno, że zbielały mu kłykcie.

Tylko raz na nią spojrzał. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały w zielonych oczach, które mogłyby być lustrzanym odbiciem jej własnych, widać było szok. Tylko przez kilka sekund. Potem zamrugał i odwrócił głowę w drugą stronę, zaciskając zęby. Zupełnie jakby jej widok sprawiał mu fizyczny ból.

Clary zamrugała, żeby odpędzić łzy z oczu. Co tu się działo, na Anioła?  

Zaraz za Jonathanem do pomieszczenia weszła średniego wzrostu dziewczyna - na oko kilkunastoletnia o lekko skośnych oczach i gładkiej cerze, ale jasnych włosach i bladoniebieskich oczach. Dostrzegła Clary wyjątkowo szybko. Kiedy na nią spojrzała w jej oczach odbiło się niezmierne współczucie i ból, zupełnie jakby to ona była więźniem, a nie rudowłosa. Z trudem odwróciła od niej wzrok i spojrzała na Jonathana. Złapała go za rękę, a on wtedy rozluźnił się minimalnie i splótł palce z jej. Dotyk tej dziewczyny wyraźnie go uspokajał, choć nadal nie patrzył ani na nią, ani na Clary. 

Rudowłosa była w takim szoku, że nawet nie zauważyła, kiedy jeden z wampirów się do niej zbliżył. Wplótł rękę we włosy Clary i silnym szarpnięciem postawił ją na nogi. Z bólu pociemniało jej przed oczami. Skoncentrowanie się na słowach porywaczy kosztowało ją naprawdę wiele wysiłku.

-Mówisz, że śledziła cię aż tutaj?- zapytał mężczyzna, zachowujący się jak herszt całej bandy. Ten sam, który właśnie boleśnie ciągnął ją za włosy.

Jej porywacz przytaknął. Herszt puścił loki Clary i dziewczyna opadła na kolana.

-I po coś ją tu przyprowadził?- naskoczył na niego.- Mogłeś ją zabić na miejscu, po co mi takie rude chuchro?!

-Ja.. no... ten...- wystękał wampir. Wyraźnie go zatkało.- Pomyślałem, że może się przydać... w końcu... przecież potrzebujemy kogoś kto...

-W niczym wam nie pomogę.- wtrąciła Clary, lekko ochrypłym głosem.

-Widzisz?- podsumowała ciemnowłosa wampirzyca, a porywacz Clary pewnie zaczerwieniłby się ze wstydu i wściekłości, gdyby mógł.

-Mai, zajmij się tym wadliwym... czymś.- rzucił ze wstrętem, ostatni raz spoglądając na rudowłosą, a ona odpowiedziała mu pełnym nienawiści spojrzeniem.- Tylko nie nabrudź zbytnio.

-Tak jest.- odparła ciemnowłosa, uśmiechając się przymilnie.

Wyglądało na to, że rozmowa jest skończona, kiedy nagle odezwał się Jonathan:

-To Clarissa Morgenstern.- powiedział, zaskakując tym chyba wszystkich, łącznie z samym sobą.

Tylko te trzy słowa wystarczyły aby herszt spojrzał na dziewczynę przychylniejszym wzrokiem. Jeszcze raz dokładnie się jej przyjrzał, a na koniec chyba stwierdził, że faktycznie kojarzy skądś tego rudego chochlika, bo uniósł brew i uśmiechnął się na wpół szyderczo.

-Morgenstern? To zmienia postać rzeczy.- powiedział, po czym zwrócił się do wampirzycy o imieniu Mai.- Na razie ma zostać przy życiu. Może okazać się użyteczna przy negocjacjach z Jasnym Dworem.

Clary zamurowało po raz kolejny tego dnia. Jasny Dwór. Czyli jednak Królowa zamierza się wtrącić? Jeśli tak to wszyscy mogą już pisać testamenty, bo nie ma wątpliwości, po czyjej stronie się opowie.

Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim wampirem, Clary uświadomiła sobie, że w jakiś pokręcony sposób Jonathan ją uratował.


-------------


Ledwie wyszli z pomieszczenia, jeden z wampirów - wysoki chłopak o czarnych włosach z końcówkami przefarbowanymi na niebiesko - odciągnął Renatę na bok tak szybko, że Jonathan i Akira nawet nie zdążyli zareagować.

-Puszczaj ją!- krzyknęli obaj.

-Właśnie, puszczaj mnie!- poparła Reni. Wampir chwycił jej nadgarstki w jedną rękę, a drugą zacisnął ostrzegawczo na jej gardle. Tylko to zatrzymało chłopaków przed natychmiastowym rzuceniem się na niego.

-Dla was mam inne zadanie, panowie.- powiedział herszt grupy.- Nie miałem okazji się przedstawić, a i nie sądzę, aby moje nazwisko było wam do czegokolwiek potrzebne, ale dla własnej wygody możecie nazywać mnie Mickel.

-Streszczaj się.- rzucił wrogo Akira.

Wargi Mickela wykrzywiły się w pobłażliwym uśmiechu.

-Macie włamać się do Gard i przynieść mi stamtąd Kielich Anioła.- powiedział, nie owijając więcej w bawełnę.

-Po co ci Kielich?- zapytał Jonathan, doskonale maskując zaskoczenie. Jak i wszystkie pozostałe emocje tak, że jego twarz przypominała beznamiętną maskę.- Nie będziesz mógł go nawet dotknąć.

-Nie muszę. Od tego mam was.- Jego uśmiech jeszcze się poszerzył.- Dziewczyna zostanie tu w roli zakładnika.- skinął głową na Renatę, która chciała zacząć protestować, ale dłoń trzymającego ją wampira przeniosła się z szyi na dolną część jej twarzy i nie miała jak się odezwać. Spojrzała więc tylko na Jonathana z mieszaniną troski i strachu, a on westchnął przeciągle. Mickel nie potrzebował żadnego więcej potwierdzenia - już wiedział, że ma go w garści.- Macie czas do jutra do wieczora, aby wrócić z Kielichem. Jeśli wam się nie uda, blondyneczka zostanie jedną z nas.

Jonathan potarł w zamyśleniu nasadę nosa, po czym odparł:

-Chcę porozmawiać z Renatą na osobności.

-Minuta.- zezwolił Mickel, ręką nakazując wampirowi puszczenie Reni.- Tylko ty. Ten drugi zostaje z nami.

Akira wymamrotał pod nosem jakieś zmyślne przekleństwo, ale nie zamierzał się kłócić. Tymczasem Jonathan podszedł do Renaty i delikatnie odciągnął ją w róg pomieszczenia. Dopiero wtedy pozwolił sobie na chwilowe zrzucenie z twarzy maski i przygarnął ją do siebie.

-Jona...- szepnęła, pozostała część imienia utonęła w jego kurtce.

-Będzie dobrze.- powiedział, równie cicho.- Wrócisz do domu... przysięgam.

Reni skinęła głową. Nie musiał jej tego mówić - i bez tego wiedziała, że nigdy by jej nie zawiódł. Zabrała ręce z jego pleców i odsunęła się nieznacznie. Jonathan przyglądał się jak unosi dłonie do zapięcia wisiorka i ściąga go, nie bardzo rozumiejąc co ma na celu to działanie.

-Weź go- powiedziała podając mu srebrny krzyżyk.- I uważaj na siebie.

Jonathan pokręcił głową.- Nie wierzę w Boga.

-W takim razie uwierz we mnie.

Przez chwilę tylko patrzyli sobie w oczy, zawierając w tych spojrzeniach wszystkie lęki i niepewności. Potem Jonathan skinął lekko głową i nachylił się, żeby złożyć delikatny pocałunek na jej wargach.

I wtedy skończył im się czas.
-------------------------------------------------
Will: Hym. Wychodziłoby na to, że jesteśmy jakoś w połowie opowiadania.
Bella: No nie żartuj O.o
Will: Serio, mówię. I tak jest o wiele dłuższe niż na początku planowałam >.>
Bella: ._.
Will: Nie żebyśmy miały skończyć je pisać do wakacji, co? xD
Bella: No, nie wyszło XD
Will: Chciałabym napisać kontynuację... wiesz, że o dzieciakach, bo całą fabułę mam już w głowie ułożoną tak na trzy tomową trylogię XD Ale nie wiem czy będzie sens...
Bella: Właśnie! Miałam ci coś pokazać... yym... *intensywnie myśli* Kurde, nie pamiętam ;-;
Will: Spokojnie, Izabello, oddychaj.
Bella: Ymm... yymmm...
Will: Oddychaj, już widać główkę.
Bella: HAHAHAHA XDDDDD
Will: Eee xD Przepraszam wymsknęło mi się xD
Ps. Rozdział dedykowany Julie Herondale, która dba o to, żeby moja samoocena nie poszła skoczyć z mostu <3

sobota, 22 października 2016

Rozdział 17 - Nothing happens without a reason.

-Jonathan, gdybyś miał córkę, to jak dałbyś jej na imię?- zapytała Renata, na co Morgenstern zakrztusił się herbatą i spojrzał na nią z niepokojem. Wywróciła oczami.- Pytam, bo jestem ciekawa, nie przeżywaj.

-Nie przeżywam, tylko...- westchnął i machnął ręką. Po co się będzie produkował, skoro do niczego nie dotrze. Lepiej zaoszczędzić czas i wrócić od razu do głównego wątku.- Dla dziewczynki?


-Nom.- przytaknęła.


Jonathan rozsiadł się wygodniej w fotelu i zarzucił nogę na nogę. Zamyślił się. Pytanie wbrew pozorom nie było takie proste, zwłaszcza dla kogoś kto za szczyt swoich możliwości zawsze uważał znalezienie sobie partnerki na dłużej niż jedną noc. Zakładanie rodziny było dla niego czymś całkowicie abstrakcyjnym. Przynajmniej dopóki nie poznał tej wyjątkowo nietypowej Przyziemnej, która wkradała mu się do łóżka w środku nocy, kiedy nie musiała się już obawiać, że w Junie nagle obudzi się nadopiekuńczy starszy brat.


-Chyba Alice.- powiedział wreszcie, starając się nie pokazać jak... niekomfortowa jest dla niego ta rozmowa. Tak, niekomfortowa to zdecydowanie odpowiednie słowo. I może jeszcze dziwna. 


Mimo to Reni zachowywała się jakby nie dostrzegała jego zmieszania i powoli pokiwała głową.


-Alicja.- przełożyła sobie na polski i uśmiechnęła się.- Ładne.


-A ty? Jak dałabyś jej na imię?- zapytał. Całkowicie nieświadomy, że odpowiedź zwali go z nóg uniósł do ust kubek z herbatą.

-Z angielskich imion zawsze podobało mi się Jocelyn.

Znów się zakrztusił, tym razem porządnie, bo przez chwilę kaszlał, nie mogąc złapać oddechu. Zdziwiona Renata poklepała go po plecach. Gdy tylko Jonathan odzyskał zdolność mówienia, spojrzał na swoją narzeczoną z czystym szokiem. To musiał być przypadek, bo chociaż trochę opowiedział Reni o swoich rodzicach, to nigdy nie wymienił na głos ich imion. To musiał być tylko zbieg okoliczności. Z tym, że Jonathan nie wierzył w zbiegi okoliczności. Było już kilka takich sytuacji, po których spokojnie mógłby posądzić ją o posiadanie mocy parapsychicznych, ale teraz to przeszła samą siebie.


-Mówisz poważnie?- zapytał.


-Tak, a co?- Usiadła z powrotem na kanapie i przyciągnęła do siebie nogi, obejmując je ramionami.- Nie podoba ci się? Ja uważam, że jest śliczne - delikatne i fajnie się zdrabnia. Na przykład Jocy, albo po prostu Joy.- Oparła podbródek na kolanie, uśmiechnęła się i spojrzała nieobecnym wzrokiem na widok za oknem. Cokolwiek tam zobaczyła, sprawiło to tylko, że jej uśmiech jeszcze się poszerzył.

W takich chwilach Jonathan miał wrażenie, że to on tu jest ślepym Przyziemnym, niezdolnym dostrzegać najprostszych rzeczy. I może naprawdę tak było. Może Renata faktycznie widziała więcej i nawet jeśli to, co widziała istniało tylko w jej głowie, to wcale nie czyniło jej to dziwną. Raczej wyjątkową, niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju.




------------



Kiedy Clary wychodziła z Tokijskiego Instytutu był jeszcze w miarę jasny wieczór. Sceneria zmieniła się i niecałe półgodziny później nie było już tak przyjemnie. I mimo, że noc wciąż była piękna, to cieszyła się, że przez ostatnie miesiące wyrobiła sobie nawyk noszenia broni zawsze i wszędzie.

Uliczka wyglądała jak żywcem wyjęta z horroru. Na środku stała ledwo świecąca lampa. Clary jeszcze raz zastanowiła się co ona tu właściwie robi, w końcu mogła zwyczajnie pójść do łóżka. Niestety, noc była jasna i kusząca - niedawno była pełnia - i po prostu nie mogła się powstrzymać. Nie powiedziała nikomu, że wychodzi, bo pewnie nie puściliby jej samej, ale przecież nie planowała żadnych dalekich wycieczek. Tylko do ogrodu. I ewentualnie wzdłuż ulicy. No i jeszcze kawałek... aż dotarła do blokowiska.

Może jednak powinna była powiedzieć Jace'owi, na pewno od razu wybiłby jej to z głowy. Tym czy innym sposobem.

Nie zgubiła się, co to to nie. Zwyczajnie nie chciało jej się wracać. A skoro praktycznie same nogi same niosły ją do przodu, to jakoś ciężko było rozkazać im, żeby przestały. 

Clary szła wspomnianą wcześniej uliczką, gdy zauważyła dwa niewyraźne cienie na ścianie pobliskiego budynku. Niby nic niepokojącego... przynajmniej dopóki instynkt Nocnego Łowcy nie dał o sobie znać. Ech... I tyle było spokojnego spaceru.

Zawsze coś musi się dziać, kiedy wyjdę, przewróciła oczami.

Oparła dłoń na rękojeści Hesperosa i kocim krokiem ruszyła w stronę mężczyzn. Zatrzymała się przy samej krawędzi budynku i wyjrzała zza niej lekko, żeby mieć jakiś pogląd na sytuację.

To nie były demony, tylko wampiry. Na chwilę obecną sama nie wiedziała, co byłoby gorsze.

Byli to dwa rośli mężczyźni o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach i blado-szarej cerze. Jeden z nich wyraźnie był Japończykiem. O drugim nie mogła tego powiedzieć - wyglądał bardziej na Europejczyka lub Amerykanina i był minimalnie wyższy. Clary odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że rozmawiają po angielsku - z japońskiego zrozumiałaby raczej niewiele.

-...jeśli to dotrze do niepowołanych uszu, osobiście rozszarpię ci serce, rozumiesz?- wysyczał jeden z nich.

Drugi zrobił wielce urażoną minę i prychnął.

-Nie mam żadnych powodów, żeby was wsypywać, wyluzuj.- odparł odtrącając rękę, którą tamten trzymał zaciśniętą w pięść na jego kołnierzu.- Gdzie teraz jest szef?

Wyższy mężczyzna wymienił jakąś japońską nazwę, (która Clary mówiła tyle, co nic) po czym dodał:

-Lepiej, żebyś załatwił co trzeba i stawił się tam jeszcze dziś. On nie lubi czekać.

Japończyk tylko przytaknął, po czym przemieścił się tak szybko, że Clary ledwo zdążyła dostrzec jak się porusza. Drugi, pozostawiony sam sobie wampir nie wyglądał jakby gdzieś mu się spieszyło. Spokojnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z zaułku. Clary zdążyła odejść kawałek i ukryć się zanim dostrzegł.

Szybko wyciągnęła telefon i napisała SMS'a do Isabelle, bo wiedziała, że ona odczyta go o wiele szybciej niż Alec czy Jace i od razu postawi chłopaków na nogi. Clary przez chwilę chciała na nich zaczekać, ale jej cel oddalał się coraz bardziej i lada moment mogła stracić go z oczu.

Dogonią mnie., pomyślała, wychodząc z kryjówki i cicho ruszyła za wampirem.


--------------



Kiedy Akira zostawił życie Nocnego Łowcy za sobą, wszystko wydało mu się nagle takie... proste. Wreszcie mógł przestać użerać się ze swoimi apodyktycznymi rodzicami. Mógł na stałe wynieść się z Idrisu i Instytutu i mieszkać tam gdzie chciał. Mógł robić to co chciał, bez rodzinki dyszącej mu w kark za każdym razem, gdy dowiadywali się, że ostatnią noc spędził w studiu nagraniowym z Junem zamiast ganiać po Tokio za demonami. Dopiero gdy powiedział im, że z tym kończy i odszedł ignorując krzyki ojca i płacz matki poczuł się naprawdę wolny. Czasem, kiedy wracał myślami do tamtej sceny czuł wyrzuty sumienia, ale ani razu nie pomyślał o powrocie do Idrisu.

To było jego życie i miał prawo o nim decydować.

Swoją starą broń i stele oddał do Instytutu. Spodziewał się wtedy zobaczyć zawód na twarzy Akemi... O dziwo, zamiast tego uśmiechnęła się do niego jak za starych dobrych czasów i powiedziała:

-Rób jak uważasz. Ja i tak zawsze będę z ciebie dumna, braciszku. Tylko wpadaj mnie czasem odwiedź, dobrze?

I wpadał, chociażby po to, żeby ją zobaczyć i chwilę porozmawiać. Chociaż Akemi nigdy nie powiedziała tego głośno, Akira wiedział, że gdyby zmienił zdanie w Instytucie zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Pokrzepiające.

Z czasem runy wyblakły, a instynkt Nocnego Łowcy ustąpił miejsca innym, ważniejszym dla niego rzeczom...

Dlatego był po części zdziwiony i zaniepokojony, gdy już drugi dzień z rzędu nieustannie dawał o sobie znać. Dzwonił nieustannie nie dając mu się skupić i sprawiając, że cały czas czuł się obserwowany. Może naprawdę coś było na rzeczy? Może wojna dotarła już do Japonii?

Po namyśle wyciągnął telefon i zadzwonił do Kazuo. Z mężem swojej siostry utrzymywał dobre stosunki i zazwyczaj łatwiej było się do niego dzwonić niż do Akemi, której obcy był przyziemny nawyk noszenia przy sobie telefonu komórkowego. Porozmawiali chwilę, po czym Akira zapytał go Instytut.

-Jesteś pewien, że nic się nie dzieje?

-Przecież sam widziałeś parę dni temu, nie?- odparł Kazuo.- Ostatnio zrobiło się tu trochę tłoczno, ale żadne z dzieciaków nie zostało zaatakowane, ani nic.

-Dobra, dzięki.- westchnął Akira. Wiedział, że Kazuo mówił prawdę, ale jakoś nie uspokoiło go to ani trochę.- Miej oko na Akemi. Pomimo całego swojego rozsądku ma talent do pakowania się w kłopoty.

Usłyszał cichy śmiech.

-Jak większość z nas.- podsumował Kazuo.- Trzymaj się, Akira.

Nie wiedział jak to możliwe, ale uczucie niepokoju zwiększyło się wraz z zakończeniem połączenia. Okej, to już była lekka przesada.

Skoro Akemi nic nie groziło, to komu? Jemu samemu? A może... Ponownie chwycił za telefon i napisał SMS'a.

"Co robisz?"

Odpowiedź od Jonathana przyszła po krótkiej chwili i Akira w duchu podziękował Renacie, że nauczyła swojego chłopaka, że smartfona ma się po to, żeby go używać.

"Reni wyciągnęła mnie do kina, ale nie pamiętam na co. Myślisz, że powinienem się bać?"

"Zdecydowanie.", odpisał i zaczął zbierać się do wyjścia. Jak to dobrze, że Renata zawsze chodziła do kina do tej samej galerii.



--------------


Clary śledziła wampira, kiedy szedł ulicami przemieści Tokio. Ruch o tej godzinie był niemal zerowy, a księżyc i latarnie oświetlały jej drogę. Parę razy musiała uskakiwać na bok, żeby ukryć się przed jego czujnym wzrokiem - był w stanie ją wyczuć pomimo runy maskującej - ale poza tym szło gładko... dopóki wampir nagle nie zniknął jej z oczu, kiedy dotarła na teren jakiegoś opuszczonego kompleksu. Rozejrzała się zdezorientowana i zacisnęła dłoń na Hesperosie spodziewając się ataku. Jednak nie była wystarczająco szybka. Poczuła nagłe uderzenie w tył głowy i osunęła się na ziemię, a przed oczami zrobiło jej się czarno.



--------------


-Nadal nie rozumiem dlaczego uparłaś się, żeby iść akurat na ten film.- powiedział Jonathan, kiedy razem z Renatą wyszli z kina.

-Nie mów, że ci się nie podobało.- Reni spojrzała na niego z czystym szokiem. Podobną minę miała, kiedy oznajmił jej, że nie przepada za czekoladą.

-Najwyższych lotów nie był.- odparł wykrętnie.

Renata nie mogła tego pojąć - ona sama po zakończeniu seansu zawiesiła się i przez dłuższą chwilę siedziała wbita w siedzenie, zanim Jonathan nie pstryknął jej palcami przed oczami. Według niej "Alicja po drugiej stronie lustra" to najlepszy film od ostatnich kilku lat! Wygląda na to, że nie wszyscy mają taką obsesję na punkcie Szalonego Kapelusznika, jak ona. Poprawka - nikt nie ma takiej obsesji jak ona.

-Hym. W takim razie w następną sobotę obejrzymy pierwszą część.- zadecydowała, puszczając mimo uszu dźwięk niezadowolenia, który wydał z siebie Jonathan.- I wszystkie części "Piratów z Karaibów".- dodała, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Już ona go nauczy, że Johnyy Depp to najlepszy aktor jaki chodził po tej ziemi.

-Może jeszcze "Zmierzch", co?- rzucił kpiąco.

-"Zmierzch"? A w życiu! Film to totalna klapa!- oburzyła się, najwyraźniej biorąc jego pytanie na poważnie.- Ale książki w sumie warte polecenia. Przynajmniej dwie pierwsze części, trzecia i czwarta są już dość nudne.
 
Jonathan ograniczył się do pełnego politowania westchnięcia.- Nie chcę.

-To może "Szatana z siódmej klasy"?- zapytała, przypominając sobie te godziny spędzone nad ukochaną lekturą. Była to jedna z wielu rzeczy, które przypominały jej życie z rodzicami w Polsce, jeszcze przed ich wypadkiem. Problem polegał na tym, że musiałaby najpierw nauczyć Jonathana polskiego, bo ta książka chyba nie miała angielskiego przekładu...

-Ciekawy tytuł, aczkolwiek nie.

-Jak sobie chcesz.- wzruszyła ramionami.- Ale filmy i tak obejrzymy!

Jonathan burknął coś pod nosem, ale ogólnie nie protestował, więc Reni poczuła się usatysfakcjonowana i dała mu spokój. Przynajmniej na razie.
Wtuliła się w jego ramię i odetchnęła głęboko chłodnym, wieczornym powietrzem.

Niedaleko galerii, jeszcze na tej samej ulicy znajdowała się jedna z jej ulubionych kawiarni. W soboty była dłużej otwarta, więc zdecydowali się wstąpić jeszcze na gorącą czekoladę. W sensie dla Reni, bo Jonathan zamówił kawę. Rozmawiając, usiedli przy wolnym stoliku, a parę minut później kelnerka przyniosła im ich zamówienie. Renata upiła łyk swojego napoju, rozkoszując się słodkim smakiem.

-A dla chłopca?- zapytał Jonathan z tajemniczym uśmiechem. Reni przekrzywiła głowę, nie wiedząc o co mu chodzi.

-Słucham?

-Imię dla chłopca.- powtórzył i tym razem zrozumiała.

-Hmm... Może Damien?- zasugerowała, mieszając łyżką w czekoladzie.- Mój tata miał na imię Damien.

-Nie był przypadkiem Japończykiem?- Jonathan uniósł brew. Damien to przecież francuskie imię.

-Był.- przytaknęła.- Jego rodzice byli bardzo zafascynowani zachodnią kulturą.- wzruszyła ramionami, uśmiechając się.  

-A nie lepiej Damon?

-Nie. Damien, brzmi ładniej.

-Rozumiem.

Choć naprawdę nie rozumiał. Dlaczego sam wrócił do tego tematu? Dlaczego oni w ogóle o tym rozmawiali, przecież nie planowali mieć dzieci. Kiedyś w przyszłości, jeśli nic się do tego czasu pomiędzy nimi nie spieprzy to może i tak, ale nie teraz. Więc dlaczego całkiem poważnie rozmawiali o imionach dla dzieci?

Wpatrywał się w swoją do połowy opróżnioną filiżankę i zastanawiał się co mu do głowy strzeliło, kiedy Reni westchnęła głośno, skupiając na sobie jego uwagę.

-Ta rozmowa przypomniała mi, że już połowa października. Będę musiała niedługo lecieć do Polski.- powiedziała, kalkulując w głowie ile będzie miała zaległości jeżeli na kilka dni wyrwie się ze szkoły. Klasa maturalna* to jednak nie przelewki. 

-Po co?- zapytał Jonathan.

-Na grób rodziców. I Arona.- wyjaśniła, z nieobecnym wzrokiem.- Polecisz ze mną? Jun pewnie znowu nie będzie miał czasu, a nie lubię mu przeszka...

-Jasne.- odparł bez chwili namysłu. Renata wymamrotała ciche "dzięki".- Kim jest Aron?- zapytał, marszcząc brwi. 

-Moim bratem.- westchnęła.

- Nie wiedziałem, że masz brata.- powiedział, czując, że znowu palnął jakąś gafę. Z drugiej strony, skąd miał wiedzieć? Ani Reni, ani Jun nigdy nie wspominali, że ktoś taki w ogóle istniał. 

Reni pokręciła głową.- Nie mam, nigdy nie miałam.- powiedziała, dopijając czekoladę i sięgnęła po kubeczek z wodą.- Umarł zaraz po urodzeniu. Gdyby żył byłby teraz jakieś...- zastanowiła się.- Trzy lata starszy ode mnie? Może trochę więcej? Nie jestem pewna. Ciężko czuć więź z kimś, kto opuścił ten świat na długo zanim ty byłaś w ogóle w planach.

Jonathan pomyślał w ciszy nad jej słowami, po czym powiedział.- To dlatego tak kurczowo trzymasz się Juna.


-Taa.- Reni przytaknęła z uśmiechem.- Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, ale tata i mama nie chcieli ryzykować. Widocznie fakt, że ja przyszłam na świat zdrowa był dla nich wystarczającym cudem.


Dokładnie w tej chwili drzwi kawiarni otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Akira. Przesunął wzrokiem po wnętrzu, aż napotkał Jonathana i Renatę siedzących przy oknie.

-Tu jesteście!- krzyknął, zupełnie nie przejmując się tym, że skupił na sobie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.- Dobrze, że was znalazłem, bo mamy przejebane.

---------------------------------------------------------
Bella: Tak wiem długo nas nie było (a raczej mnie za co przepraszam), ale już jesteśmy.
Will: Nie przeżywaj, ja też miałam przez chwilę wyrąbane >.>

Bella: Zaczął się rok szkolny, a my poszłyśmy do innych szkół.
Will: Taa... a ja dodatkowo przeprowadziłam, więc... dobrze jak nam się uda porozmawiać raz w tygodniu przez Skype'a. 



*- w Japonii co prawda nie mają matur, ale też po liceum zdają egzaminy wstępne na uczelnię, więc pozwoliłam sobie tak właśnie to nazwać ;)