wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział 6 - Nie sądziłem, że on może tak wyglądać.


Jace zajechał motorem pod dom swojej narzeczonej. Szybko pokonał odległość dzielącą go od wejścia i zadzwonił dzwonkiem. Chwilę później otworzyła mu Jocelyn.

-Dzień doby, pani mamo.- powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

-Witaj, zięciu.- odparła, wpuszczając go do środka.- Clary jest na górze.- dodała jeszcze, zanim zniknęła w kuchni.

Jace zawsze wiedział, że mama Clary za nim nie przepada, ale ostatnimi czasy ich relacje trochę się ociepliły. Jocelyn w końcu pogodziła się z tym, że jej mała córeczka dorosła i starała się nie ingerować za bardzo w jej życie. Mimo to, nie pozwoliła Clary zamieszkać z Jace'm. Przynajmniej nie do ślubu.

-Puka się!- burknęła Clary, kiedy blondyn wparował do jej pokoju.

Jace podszedł do dziewczyny i nic sobie nie robiąc z jej oburzenia, pocałował ją krótko na przywitanie.

-Znowu rysujesz?- zapytał. Po całym pokoju walały się niedokończone albo ledwo zaczęte szkice, ołówki i inne przybory plastyczne.

-Wena mnie dopadła.- westchnęła, mierząc krytycznym wzrokiem umazane w graficie ręce.- Mam tysiąc pomysłów na minutę, nie wiem czym się zająć.

Jace rzucił okiem na świeżo skończoną podobiznę swojej osoby i zagwizdał z uznaniem.

-Ale jestem piękny.

-Ejże! Ty masz się zachwycać moim kunsztem artystycznym, a nie swoja urodą!

-No, właśnie.- potwierdził.- Bo to ty powinnaś zachwycać się moją urodą, a skoro tego nie robisz, to muszę radzić sobie sam.- Wzruszył ramionami i jeszcze raz przyjrzał się kartce.- Jasie Herondale, jesteś tak piękny, że gdybym nie był tobą, to bym się w tobie zakochał.

Clary wywróciła oczami.

-Co ja widzę w takim Narcyzie, jak ty?- zapytała retorycznie. Starała się przy tym choć troszkę ogarnąć bałagan, którego narobiła, ale koniec końców stwierdziła, że nie ma na to cierpliwości i zostawiła wszystko tak jak było.

-Raczej Adonisie!- zaprzeczył entuzjastycznie.

Potem nastąpiła nagła zmiana tematu:

-Pamiętasz, gdzie mieliśmy dzisiaj jechać?- zapytał.

-Nie. Gdzie?

Jego uśmiech stał się bardziej niepokojący, co sprawiło, że Clary zaczęła obawiać się odpowiedzi.

-Obiecałem, że zabiorę cię do stadniny...

-Jace, błagam, nie!- jęknęła.

-...a ty obiecałaś, że nie będziesz się zbytnio wyrywać, kiedy wyniosę cię z domu siłą.- dokończył, puszczając jej wcześniejszą wypowiedź mimo uszu.

-Niczego takiego sobie nie przypominam!- zaprzeczyła, potrząsając rudymi lokami.

To nie tak, że konie wyrządziły Clary kiedyś jakąś straszną krzywdę. Po prostu nie sądziła, żeby była stworzona do jeździectwa. Obawiała się powierzyć swoje życie zwierzęciu, a przy tym bała się, że sama może owe zwierzę uszkodzić. Nikt jej nigdy nie uczył obchodzenia się z końmi. Tylko raz w życiu miała okazję siedzieć na końskim grzbiecie - wtedy, kiedy razem z Sebastianem jechali do Ragnor'a Fell'a - i aż za dobrze pamiętała ból towarzyszący wielogodzinnemu siedzeniu w siodle.

-Naprawdę? Słabą masz pamięć.- skomentował Jace, bynajmniej nie zrażony jej niechęcią.

Co on się tak napalił na te konie?, pomyślała.

Przez chwilę mierzyła go spojrzeniem ciskającym pioruny. Po czym skapitulowała, widząc, że i tak nic nie wskóra.

-Dobra- wręcz wypluła to słowo.- Daj mi pięć minut. Muszę się ogarnąć.

-Poczekam.- zapewnił.

Gdy tylko Clary opuściła pokój, na ustach Jace'a wykwitł uśmiech zwycięstwa. Nawet łatwo poszło. Sądził, że będzie musiał bardziej się nagimnastykować, żeby przekonać rudowłosą, a tu proszę.

Czekając, aż Clary skończy zmywać grafit z rąk i robić makijaż, przechadzał się po jej pokoju i oglądał rozrzucone wszędzie rysunki. Clary wspominała mu kiedyś, że ma pamiętnik, w którym szkicuje, ale cała masa jej dzieł latała również luzem po pokoju. Widział mnóstwo martwej natury, przypadkowych scen - które były narysowane z taką precyzją, że wyglądały niemal jak zdjęcia - i pięknych krajobrazów stworzonych suchymi pastelami. Było też sporo podobizn ich przyjaciół - Simona z Isabelle, Aleca albo Magnusa i jego kota. O Jasie nie wspominając, bo tych było wybitnie dużo.

Przeglądał rysunek za rysunkiem, aż zatrzymał się na jednym z nich i wbił w niego zdumione spojrzenie. I nie, to nie był akt.

Ten moment wybrała sobie Clary, żeby wrócić do pokoju. Musiała się jeszcze przebrać i przyszła po rzeczy.

-Jace, jakie spodnie mam zało...?- przerwała, gdy zobaczyła, że blondyn jej nie słucha.- Coś się stało?- zapytała, podchodząc bliżej i zaglądając mu przez ramię.

Jace trzymał w ręce portret jej brata, który namalowała niedługo po jego śmierci. Oczy Jonathana nie były czarne jak smoła tylko zielone i uśmiechał się delikatnie.

-Jace?- Szturchnęła go delikatnie w ramię, chcąc, żeby się obudził. Podziałało.

-Nie, po prostu... Jak to powiedzieć... Nie sądziłem, że on może tak wyglądać.

Clary uśmiechnęła się łagodnie.

-Takiego go widziałam w wizji, którą pokazał mi demon, gdy wkroczyliśmy do ich wymiaru.- wyjaśniła, zabierając mu rysunki i odkładając je na biurko.- Jakie spodnie powinnam ubrać do jazdy konnej?- powtórzyła wcześniejsze pytanie, zmieniając temat na lżejszy i bliższy jego pojmowaniu.

-Zwykłe dresy wystarczą. Ważne, żeby były wygodne i dawały ci swobodę ruchów.

Clary przytaknęła i zaczęła przegrzebywać szafę.

Szykuje się bardzo długi dzień.

1 komentarz:

  1. Super. Jako iż chce iść spać ten komentarz nie będzie najdłuższy.
    Super (tia, powtarzam się) rozdział.
    Weny i czekam na nexta 😊
    Pozdrawiam śpiąca RosalieIris 😊

    OdpowiedzUsuń