piątek, 30 września 2016

Rebirth

Will: Witam wszystkie zbłąkane dusze (bo raczej mało prawdopodobne, żeby ktoś trafił na tego bloga, bo autentycznie go szukał) w one-shot'cie, który stanowi prequel mojego i Belli opowiadania City of Love. Akcja dzieje się bezpośrednio po zakończeniu COHF i jest to okres tych kilku tygodni zanim Jonathan poznał Juna i Renatę. Napisane jakoś w kwietniu, zaraz po egzaminach gimnazjalnych, co może tłumaczyć ilość angstu utopionego w tym tekście. Enjoy.
Ps. To, że dodaję one-shota nic nie znaczy - nadal mam na was focha za brak jakichkolwiek znaków życia :<

https://www.change.org/p/martin-moscowitz-save-city-of-ashes-movie
~*~*~*~*~*~ 
Na kilka sekund zanim tu trafił usłyszał czyjś głos.
Ten nie. Jeszcze nie nadszedł jego czas.
A potem wszystko ucichło tak, że nie słyszał nawet własnych myśli.
Nigdy nie zastanawiał się co go czeka po śmierci. Nie miał czasu poważnie się zastanowić. Ale nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że będzie po prostu dryfował, zawieszony w jakiejś czarnej pustce. Nie mógł się ruszać, ani mówić. Nic nie mógł zrobić. Niemal natychmiast stracił poczucie czasu. Jak długo był w letargu? Rok? Dekadę? A może stulecie?
Chociaż... Czy to było znowu takie złe? Nie czuł bólu straty i smutku rozstania. Nie czuł także nienawiści do ojca i wyrzutów do matki. Nie słyszał jęków i zawodzeń tych wszystkich dusz, którym za życia odebrał wszystko, jakby jego sumienie zostało uśpione razem z nim.
Jeśli tak miała wyglądać jego kara za grzechy, to chyba byłby w stanie ją znieść...
Nagle poczuł mocne uderzenie w klatkę piersiową i czyściec zniknął. Otworzył oczy i spróbował nabrać powietrza w płuca, ale nie mógł.
Miał wrażenie, że się topi.
Wyciągnął rękę w stronę jasnej powierzchni wody, ale niewiele to dało. Im bliżej był dna, tym większe zimno go przenikało. Chłód i mrok otaczały go, przyjmowały do siebie, jakby był ich częścią. Zamknął oczy i zacisnął zęby szykując się na kolejną - trzecią już - śmierć. Drugą - jeśli liczyć tylko te, w których był w pełni sobą.
Jednak to nie śmierć go dopadła, a coś innego - ktoś chwycił go za rękę i zaczął ciągnąć w stronę powierzchni. Nagle znowu mógł oddychać, czuć i słyszeć wszystko, co działo się dookoła. Uchylił powieki, od razu napotykając gadzie, iskrzące się czerwienią tęczówki. Na twarzy mężczyzny widać było skupienie i wyczerpanie, jednak te emocje niemal od razu zniknęły, zastąpione pełnym satysfakcji uśmiechem.
-Co...- Jonathan próbował wydusić z siebie cokolwiek, ale zapiekło go w gardle.- Co... się...- Był zdumiony brzmieniem swojego głosu - słaby, cichy i lekko zachrypnięty, jakby od dawna go nie używał.
-Witamy wśród żywych, Jonathanie.


~*~
Isao powiedział mu, że był martwy przez tydzień.
-Tyle zajęło mi przygotowanie wszystkiego do rytuału wskrzeszenia. Szkoda, że twoja siostra i matka nie zdecydowały się na pochowanie cię w niezmienionej postaci, oszczędziłoby mi to cztery dni roboty. Poskładanie do kupy prochów jest jak układanie puzzli składających się z miliarda elementów - kompletnie niemożliwe!- Morri machnął ręką, po czym dodał z nieskrywanym zadowoleniem.- Chyba, że jest się mną.
Jonathan nawet mu nie odpowiedział.
Tydzień. Coś, co jemu wydawało się wiecznością w rzeczywistości trwało raptem tydzień. Siedem pieprzonych dni.


~*~
Koszmary zaczęły się już drugiego dnia po wskrzeszeniu. Widział płonące domy i ludzi błagających o litość. Czarna jak smoła krew po raz kolejny przelewała się w Piekielnym Kielichu. Rude włosy i zielone oczy pełne nienawiści przewijały się przez te wizje tak często, że już nawet nie wiedział czy to oczy Clary, czy Jocelyn. Czasem śnił mu się też Jace i pozostali Lightwood’owie. Prześladował go widok bezwładnego ciała Maksa upadającego na podłogę. Ze wszystkich śmierci, które spowodował ta jedna była wynikiem czystego przypadku. Tak, jak powiedział kiedyś Clary – chodziło tylko o pozbawienie go przytomności, ale źle ocenił swoją siłę. Błąd, który kosztował życie dziesięcioletniego chłopca.
Niektóre wspomnienia były jeszcze starsze - treningi i życie z ojcem, wizyty Lilith, pierwsze morderstwo.
Wszystko to o czym tak bardzo chciał zapomnieć wracało do niego, przynosząc ze sobą rozdzierający ból. Nie miał już żadnych wątpliwości, że jednak posiada serce. Przecież coś, czego nie ma, nie może tak boleć.
Wytrzymał trochę ponad tydzień. Potem zdecydował się w końcu przestać udawać, że nic mu nie jest i powiedział o wszystkim czarownikowi. Nie, żeby Isao niczego nie podejrzewał...
-Proponuję najzwyklejsze, ziemskie tabletki usypiające.- odparł poważnie, przyglądając się jego bladej twarzy, na której ciemne cienie pod oczami były aż nazbyt widoczne.
-Wątpię, żeby pomogły.
-A próbowałeś?
Jonathan westchnął. Oczywiście, że nie próbował, do tej pory jego życie toczyło się daleko od normalnego, przyziemnego świata.
Czarownik zastanowił się. Teoretycznie, dla Jonathana byłoby o wiele lepiej, gdyby nie brał żadnych silnych leków, tym bardziej magicznych. Isao zależało na wyciągnięciu z tego chłopaka jego prawdziwego charakteru, a takie środki mogły przynieść odwrotny skutek i wpędzić Jonathana w jeszcze większą depresję. Ale czy było jakieś inne wyjście?
-Zrobimy tak- zaczął Isao.- Najpierw po testujesz przez kilka dni tabletki. Jeśli okażą się za słabe, załatwię to na swój sposób. Okej?
Jonathan skinął niemrawo głową.


~*~
Na początku tabletki działały, ale jego organizm szybko się na nie uodpornił i Isao był zmuszony załatwić mu coś mocniejszego. Starał się, żeby napar nie był zbyt otumaniający, jednak Jonathan i tak spędzał całe dnie w swoim pokoju, całkowicie odizolowany od reszty świata. A nawet kiedy wychodził, sprawiał wrażenie jakby jedną nogą wciąż był po drugiej stronie. Gdyby Isao go nie znał, pomyślałby, że popełnił jakiś błąd podczas przeprowadzania rytuału. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że to nie pierwszy lepszy osiemnastolatek, a Jonathan Christopher Morgenstern – niedoszły władca piekła i zabójca dziesiątek, jak nie setek, Nocnych Łowców i innych istot żywych.
-To nie byłeś ty, wiesz o tym prawda?- powiedział do niego, gdy jaśnie pan raczył wyjść na kilka sekund ze swojej ciemnicy.- Byłeś zupełnie inną osobą.
-Ale to wciąż moje ręce zostały splamione krwią.- odparł cicho, co Isao i tak uznał za sukces. Spodziewał się, że w ogóle nie odpowie.
-Owszem. Ale to nie znaczy, że masz zachowywać się jak szaleniec i odludek.
-To ty mnie wskrzesiłeś, ty! I po co? Zasługiwałem na śmierć!
-Gówno prawda!- Isao podniósł się z siedzenia, również podnosząc głos.- Komu przysłużyłaby się twoja śmierć, co? Ludziom, których zabiłeś? I tak są martwi, mają w nosie to czy żyjesz, czy nie! No chyba, że zależy ci na byciu kozłem ofiarnym dla tych wszystkich nefilim, którzy przez cały czas trzęśli przed tobą portkami, a teraz cieszą się, że mają na kogo zwalić winę za swoją słabość…
-Dość!- krzyknął Jonathan.- Po prostu już przestań…
Końcówka brzmiała w jego ustach tak żałośnie błagalnie, że czarownikowi ponownie zrobiło się go żal.
-Jeśli chcesz odpokutować, to wyjdź na zewnątrz i zacznij w końcu robić coś dla innych. Bo z twojej śmierci, naprawdę nic nikomu nie przyjdzie.
Jonathan posłał mu intensywne spojrzenie przywodzące na myśl wołanie szaleńca, ale nie powiedział niczego. Chwilę później znów zamknął się w swoim pokoju.


~*~
Isao nie spuszczał z niej wzroku, kiedy przechadzała się lekkim krokiem po jego salonie. Oglądała obrazy i ozdobne bibeloty z tak realistycznym zainteresowaniem, że czarownik byłby skłonny uwierzyć, że naprawdę przyciągnęły jej uwagę. No właśnie, byłby.
-Czemu zawdzięczam tę niezapowiedzianą wizytę, Lilith?- zapytał, starając się ukryć cierpką nutę w swoim głosie. Nie lubił być ignorowanym, ale im milszy będzie, tym szybciej się jej pozbędzie.
Demonica spojrzała na niego przez ramię – od stóp po końcówki czarnych loków – i uśmiechnęła się przymilnie.
-Ostatnim razem, kiedy cię widziałam zwracałeś się do mnie „matko”.
-To było trzysta lat temu.- odparł tym samym tonem.- Byłem młody i głupi. Teraz widzę, że nie jesteś moją matką, a jedynie upiorem, za sprawą którego powstałem.
Lilith zaśmiała się głośno, jednak był to śmiech ironiczny, bez cienia wesołości.
-Więc kto w takim razie nią jest?- zapytała, podchodząc bliżej.
-Kobieta, która wychowała mnie jak własnego syna chociaż wiedziała, że nim nie jestem.
-Ludzkie ścierwo.- Lilth prychnęła.
Isao miał już na końcu języka kilka bardzo obraźliwych odpowiedzi. Cudem udało mu się powstrzymać – chciał ją przecież wyrzucić, a nie wdawać się w kłótnie.
-Po co przyszłaś, Lilith?- powtórzył wcześniejsze pytanie.
-Nie po co.- odpowiedziała, wracając do oglądania bibelotów.- Po kogo.
Ciemne oczy czarownika błysnęły czerwienią.
-Nie oddam ci Jonathana.- zapewnił, krzyżując ręce na piersi.
Demonicy nie spodobał się jego ton.
-Igrasz z mocami, o których nie masz pojęcia.- naskoczyła na niego.- To człowiek – żywa, oddychająca istota, a nie zabawka.
-Ha! I kto to mówi?- parsknął wyśmiewczo.
Z gardła Lilith wydobył się przeciągły warkot.
-Zepsujesz go.
-Tak jak ty to robiłaś przez ostatnie osiemnaście lat?!
-I co z nim zrobisz? Karzesz mu żyć jak zwykły Przyziemny? Jesteś głupcem! Sebastian jest stworzony do wyższych ce-
-Ma na imię Jonathan.- Isao wszedł jej w słowo. Z kamienną twarzą patrzył na wykrzywioną w gniewie twarz Lilith i jej ziejące czernią oczy.- Powtarzam po raz ostatni, nie oddam ci go. I nie próbuj bawić się w jego matkę – oboje wiemy, że nie masz o tym najmniejszego pojęcia.- dodał jeszcze, celowo używając tego samego zwrotu, co ona chwilę wcześniej.
Przez chwilę mierzyli się wrogimi spojrzeniami, po czym Lilith najwyraźniej pojęła, że niczego nie wskóra i zniknęła w kłębach czarnego dymu.
Isao nie zdążył nawet odetchnąć z ulgą, kiedy w drzwiach do salonu stanął Jonathan.
-Podsłuchiwałeś.- Bardziej stwierdził niż zapytał i opadł na kanapę z głębokim westchnieniem.
-Ciężko było nie słyszeć.
Isao zaśmiał się. Miał ochotę się napić, ale zupełnie nie chciało mu się wstawać, więc dał sobie spokój. Zwłaszcza, że Jonathan dalej stał w progu uważnie mu się przyglądając.
-Jest twoją matką?- zapytał w końcu, tonem wyrażającym czystą ciekawość.
-Każdy czarownik musi mieć demona za jednego z rodziców, bo inaczej nie byłby czarownikiem. Ale zapewniam cię, że nie żywię do niej żadnych ciepłych uczuć. I sama jest temu winna.
Jonathan nic na to nie odpowiedział. Postał jeszcze kilka sekund, a potem odwrócił się, żeby odejść, jednak zatrzymał go głos Isao.
-Lilith zawsze pragnęła mieć dziecko, które uważałoby ją za prawdziwą matkę i stało wiernie po jej stronie. Dlatego zgodziła się gdy Valentine zaproponował jej układ. Jednak to marzenie było, jest i zawsze będzie całkowicie niemożliwe do zrealizowania – nie można czegoś mieć, jeśli się nie robi niczego by to osiągnąć.- Od niechcenia wyciągnął z kieszeni spodni pierścień Morgensternów i zaczął obracać go w palcach.- Gdyby Lilith choć zechciała spojrzeć na kogokolwiek poza sobą samą, zobaczyłaby, że ma wiele dzieci. Jednak żadne z nich nigdy niczego dla niej nie znaczyło.


~*~
Jonathan zacisnął zęby gdy ostrze wbiło się w jego nadgarstek. Zacisnął mocniej drugą dłoń na rękojeści i dociskając mocniej zaczął sunąć nim lekko pod kątem w górę do łokcia. Rana była głęboka niemal do kości, chociaż i to ciężko było stwierdzić, bo lejąca się krew przysłaniała widok. Już po kilku sekundach zaczął tracić czucie w tym ramieniu - może przez stratę krwi, a może przeciął sobie jakieś ważne nerwy, zresztą co to za różnica – więc musiał się streszczać. Przełożył do niej sztylet i spróbował zrobić to samo z drugą ręką, ale rozmazujący się wzrok, szum w uszach i nieznośne pieczenie rany bynajmniej mu tego nie ułatwiało.
-No nie, teraz przegiąłeś!
Ostrze zostało mu zabrane, a potem z brzdękiem upadło na podłogę kilka metrów dalej, ale to już nie miało znaczenia. Z dłoni Isao posypały się czerwone iskry, kiedy złapał Jonathana za miejsce, w którym biegła rana.
-Przestań.- zaprotestował.- Zostaw mnie.
-Nie ma mowy, żebym pozwolił ci umrzeć w tak banalny sposób, rozumiesz?- odparł czarownik. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, ale oczy? Błyszczały czystym gniewem, a ich kolor jedynie to podkreślał.- Samookaleczenie jest dla rozpieszczonych nastolatków z wahaniami nastrojów, którzy nie potrafią zapanować nad własnym życiem i próbują zwrócić na siebie uwagę zapracowanych rodziców, a nie dla osób takich jak ty.
-Ja chciałem…
-Co? Zabić się?- Isao prychnął.- A jaka to różnica?! Co różni powolną śmierć od tej natychmiastowej?! To jedno i to samo!
Jonathan nawet nie uniósł głowy. Pustym wzrokiem przyglądał się jak Isao leczy ranę. Krew już nie płynęła, ale czarownik zabrał ręce zanim skóra zdążyła całkiem się zasklepić. Wyszedł z pokoju i wrócił po chwili z najzwyklejszą apteczką.
Jonathan posłał brunetowi pytające spojrzenie, ale nie dostał żadnego odzewu, więc sam też nic nie powiedział.
-Jeśli jeszcze raz choć pomyślisz o robieniu takich głupstw, to przysięgam, że zmienię cię w chomika i resztę życie spędzisz w plastikowej kulce.
-Słaba groźba jak na Wysokiego Czarownika.- Cień ironiczno-smutnego uśmiechu pojawił się na jego ustach.
Isao przeszył go gadzim spojrzeniem.
-Zaraz pokażę ci na co stać Wysokiego Czarownika Ikebukuro.- prychnął, jednak nic nie wskazywało na to, że ma zamiar spełnić swoje groźby. Może poza stanowczo zbyt mocnym zaciśnięciem bandaża na ręce chłopaka.
Jonathan mógłby zapytać po co właściwie Isao bawi się tym przyziemnym ustrojstwem, skoro bez problemu może wyleczyć ranę do końca, ale podejrzewał jaką odpowiedź usłyszy – „Skoro chciałeś zginąć jak słaby przyziemny, to tak też będziesz się leczył.” Dlatego postanowił zapytać o coś, co zaprzątało mu głowę od dnia rytuału.
-Dlaczego tak ci zależy?
-Bo nie potrafię pojąć dlaczego wy, śmiertelnicy, tak bardzo nie szanujecie swojego własnego życia. Z mojej perspektywy ono i tak jest krótkie, po co je jeszcze skracać?
-Nie w tym sensie.
Isao spojrzał na niego, nie rozumiejąc.
-Po co robisz to wszystko? Wskrzesiłeś mnie, a teraz jeszcze mi pomagasz. Dlaczego? Jaki masz w tym interes?- sprostował, odpowiadając pewnie na jego spojrzenie.
Isao odezwał się dopiero po chwili, poprzedzając swoją wypowiedź głębokim westchnięciem.
-Żaden, Jonathanie. Jakbyś jeszcze nie zauważył, nie mam z twojej obecności na tym świecie żadnego pożytku.- Rozłożył ręce wskazując na panujący w pomieszczeniu bałagan, ze szczególnym uwzględnieniem paneli i szafek zachlapanych krwią.- Śmiem nawet stwierdzić, że lista moich problemów zwiększyła się dwukrotnie odkąd tu jesteś. Więc dlaczego jeszcze cię tu trzymam?
Na chwile zamilknął, jakby sam nie znał odpowiedzi. I może faktycznie nie znał, bo wyglądał jakby naprawdę poważnie się nad tym głowił.
-Chyba po prostu cię polubiłem.- wyznał w końcu.
Poczuł lekką satysfakcję, gdy źrenice Jonathana rozszerzyły się w szoku.   
-Słaby żart…
-Nie żartuję.- Isao uśmiechnął się i wstał otrzepując spodnie – tylko z przyzwyczajenia, w końcu krwi i tak nie usunie takim strzepnięciem.- Lubię takich ludzi jak ty. Masz ikrę i nie brak ci pewności siebie.
Jonathan prychnął.
-Tak i właśnie to okazywałem przez ostatni miesiąc, czyż nie?- odparł tonem ociekającym sarkazmem. Mimo to, gdy Isao wyciągnął do niego rękę, chwycił ją bez chwili wahania.
-To tylko przejściowy okres.- powiedział.- Zobaczysz, jeszcze wszystko się ułoży.
Ledwo stanął na nogach, a zakręciło mu się w głowie. Musiał oprzeć się szafki z tyłu, żeby nie upaść. Ale czego innego miał oczekiwać – stracił dużo krwi, mało tego nie był pod wpływem działania, ani demonicznej krwi, ani żadnych run. Dziwne, tak słabo jeszcze się chyba nigdy nie czuł.
Isao przyjrzał mu się uważnie, po czym machnął na niego ręką.
-Później tutaj posprzątasz, na razie idź odpocznij. I nie patrz na mnie takim wzrokiem. Tak, będziesz sprzątał i nie obchodzi mnie, że nie chcesz.
Jonathan prychnął z oburzeniem i powoli ruszył w stronę drzwi.
-Zaraz przyniosę ci coś do picia.
-Herbatę?
-Eliksir wzmacniający.
-Możesz go sobie wsadzić, nie będę pił tego świństwa.
Isao uśmiechnął się. Skoro charakterek Jonathana zaczynał do niego wracać to może wcale nie było z nim aż tak źle? Może ten dzisiejszy incydent stanowił punkt kulminacyjny i teraz mogło być już tylko lepiej? Oby.
-Dobra, zrobię ci tą herbatę!- krzyknął, chociaż Morgensterna dawno już w pomieszczeniu nie było.
Odpowiedziało mu głośne trzaśnięcie drzwiami, co mogło równie dobrze oznaczać aprobatę, jak i mało subtelną prośbę, żeby dano mu spokój.
O, tak. Ten chłopak zdecydowanie stanie na nogi w każdym tego słowa znaczeniu. Potrzebny był tylko czas, a tego akurat mieli pod dostatkiem. Któregoś dnia Morgenstern w końcu sprzątnie przeszłość do wielkiego, kartonowego pudła i ustawi ją gdzieś w rogu, żeby nie plątała mu się pod nogami. Co wtedy zrobi ze swoim życiem? Diabli wiedzą.

Byleby był to jego własny wybór.

niedziela, 25 września 2016

Rozdział 16 - A pozwiedzajmy sobie.

Następnego dnia po zjedzeniu obiadu ugotowanego przez Akemi, Jace i reszta całą ekipą wybrali się na miasto.

Kiedy wracali z Tokio Tower ekscytacja, którą emanowała Clary wcale nie była mniejsza niż na początku ich małej wycieczki. Z jednej strony, rudowłosa czuła się troszkę winna - w wielu miejscach w Europie i Ameryce Nocny Łowcy walczyli na śmierć i życie, a ona w tym czasie zwiedzała sobie miasto, jak zwykła Przyziemna. Z drugiej strony, nie mogła się nie cieszyć. Tokio zajmowało dość wysokie miejsce na jej liście zakątków świata wartych zwiedzenia. 

-Słuchajcie, a może popłyniemy promem na Miyajimę?- zaproponowała.

-Miyaco?- Alec uniósł brew.

-Miyajima.- podpowiedział Simon.- To ta wyspa, po której chodzą oswojone jelonki, które tylko czekają na chwilę nieuwagi turystów, żeby wyżreć im zawartość torebki?- zapytał Clary, a ona skinęła głową.

-Jest tam też piękny kompleks świątynny.- dodała rozmarzona.

Jace ukradkiem spojrzał pytająco na Simona, ale ten tylko wzruszył ramionami, bo co miał innego zrobić. Clary dawniej tonami pochłaniała mangi, co przekładało się również na zainteresowanie krajem, z którego pochodzą. Myślał, że już z tego wyrosła, ale najwyraźniej był w błędzie.

-Więc jak?- dopytywała.

Jace uśmiechnął się przymilnie.

-W sumie możemy trochę pozwiedzać.- Nie żeby blondynowi podobało się takie marnowanie czasu, ale skoro i tak nie mieli co robić i mógł w ten sposób uszczęśliwić Clary, to czemu by nie? 

-Jestem za, ale później pójdziemy do galerii.- postawiła zwój warunek Isabelle.

Właśnie w tym momencie minęła ich pięcioosobowa grupka, głośno dyskutujących ze sobą chłopaków. Nie było to czymś rzadko spotykanym, na ulicach Tokio było tłoczno jak w mrowisku, jednak coś w nich przyciągnęło uwagę Clary i obejrzała się za nimi. Jeden z nich - ten który już ją minął miał białe włosy. 

Jesteśmy w dzielnicy pełnej dziwaków, pewnie farbuje., powiedziała sobie w myślach. A jednak poczuła się jakoś nieswojo.

Ułamek sekundy później do jej uszu dotarł znajomy głos i już wiedziała kto przyciągnął jej uwagę.

-Akira!- krzyknęła, zwracając na siebie uwagę nie tylko młodszego brata Akemi, ale także swoich przyjaciół, którzy zdążyli już odejść kawałek, nie zauważywszy, że się odłączyła. 

Akira uśmiechnął się do niej, stojąc w drzwiach klubu. Potem zawołał coś po japońsku do swoich towarzyszy, którzy już zdążyli wejść do środka, zamknął drzwi i podszedł do grupy nefilim.

-Widzę, że wybraliście się na rekonesans.- powiedział na przywitanie, już po angielsku.

-Lepsze to od ciągłego siedzenia w Instytucie.- odpowiedziała mu Izzy.

-Yhym, słusznie.

-To byli twoi przyjaciele?- zapytała Clary, ponownie zerkając na wejście do klubu, jakby spodziewała się zobaczyć ich w drzwiach. Twarzom dwóch z nich - tych, którzy szli z tyłu - miała okazję się przyjrzeć i obaj wydawali jej się dziwnie znajomi. Nawet Akira wywoływał u niej takie wrażenie, ale nie wiedziała skąd się to bierze.

-Ta, kumpel się zaręczył, więc wypadałoby to opić.- wyjaśnił krótko, nie chciał się rozgadywać. 

-Możesz mu ode mnie pogratulować.- uśmiechnęła się Clary. Poczuła również a ramionach ciężar ręki Jace'a i z chęcią się w niego wtuliła. 

-Skoro tak szczęśliwie spadłeś nam z nieba, to może będziesz wiedział gdzie jest Mi... Mi... Simon, jak to się zwało?

-Miyajima, Izzy.

-No, właśnie na to.

-Byłem tam kiedyś. Ale to spory kawał drogi stąd, musielibyście skorzystać z Bramy inaczej to będzie pół dnia jeżdżenia po kraju.

-Przyziemni mają przerąbane.- stwierdził ni tego ni z owego Jace.- Ich życie jest strasznie... nudne. O wiele lepiej być Nocnym Łowcą, przynajmniej dużo się dzieje.

-Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny*- zacytowała Clary, której to zdanie samo nasunęło się na usta i skutecznie zatkało Jace'a. Może rudowłosa nie była już Przyziemną, ale wcale nie uważała, że życie zwykłych ludzi jest nudne i męczące. Bardziej pasowałyby do niego przymiotniki umiarkowane i spokojne.

Akira najwyraźniej się z nią w pełni zgadzał, bo uśmiechnął się.

-Dajcie mapę, to zaznaczę wam tę wyspę.- powiedział Akira. Simon podał mu swój telefon otwarty na GPS'ie.

Kiedy Akira ustawiał w nim punkt docelowy, z klubu wyszedł zielonowłosy chłopak w okularach przeciwsłonecznych i kolczykiem w kształcie krzyża w uchu.

-Yahoo, Akiś!

-Mówiłem, że zaraz przyjdę.- zwrócił mu uwagę Akira, zupełnie nie reagując, kiedy niższy chłopak niemal wskoczył mu na ramię.

-Ciekawiło mnie z kim rozmawiasz.- Tu spojrzał na piątkę amerykanów i uśmiechnął się.- Turyści?- zapytał po angielsku. Mówił lekko i z dobrym akcentem, więc pewnie miał już do czynienia z obcokrajowcami. Większość Japończyków, z którymi Clary próbowała nawiązać rozmowę bała się odpowiadać po angielsku, ale chyba wynikało to bardziej ze strachu przed powiedzeniem czegoś nie tak, niż z nieznajomości angielskiego.  

-Można tak powiedzieć.- westchnął Alec.

-Przedstawiamy się czy szkoda czasu?- zapytał prosto z mostu, czym z marszu zdobył sympatię Jace'a. On również był zdania, że nie ma sensu wymieniać imion skoro widzieli się po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni w życiu.

-To nie będzie ko...-

-Clary Herondale.

-...nieczne.- westchnął. No i co tu z taką zrobić? Mimo wszystko, nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc te dwa słowa w jej ustach, po prostu nie mógł. To był mimowolny odruch. Od ich ślubu minęło ładnych kilka miesięcy, a on wciąż zapominał, że są już małżeństwem.

Akira, niezbyt zainteresowany rozmową, burknął pod nosem jakieś przekleństwo po japońsku, nie mogąc znaleźć tego, czego szukał.

-Heh, słodka jesteś, mała.- parsknął Jun, a Jace nagle przestał go lubić i spiorunował go wzrokiem.

Alec, widząc to, uśmiechnął się krzywo i spojrzenie blondyna przeniosło się na niego. Różnica polegała na tym, że Alec przestał się szczerzyć i odszedł trochę dalej do Simona i Isabelle, którzy rozmawiali na uboczu, a Jun dalej rozmawiał z Clary, nawet nie zauważając rozdrażnienia Jace'a. No, ale cóż - ma wprawę chłopak.

-Wiesz, Clary, przypominasz mi kogoś.- stwierdził i ściągnął okulary.- Tylko za Chiny nie mogę skojarzyć kogo.- powiedział, lustrując ją wzrokiem.

-A wiesz, że ty mnie również?- Uniosła brew.- Gdzieś cię widziałam, ale gdzie...

-Dobra, skończyłem.- Akira przerwał tę uroczą pogadankę - ku uciesze Jace'a - i podszedł do Simona, żeby oddać mu telefon.

Jun w tym czasie uśmiechnął się psotnie i z powrotem oparł okulary na nosie. W następnej chwili był już uczepiony ramienia Akiry i ciągnął go w stronę klubu.

-To na razie rudowłosa piękności~!

Clary parsknęła śmiechem, nie tyle z samego pożegnania, co z Jace'a, który wyglądał jakby chciał siłą zerwać zielonowłosemu z twarzy ten głupkowaty uśmiech. 

-Nie lubię go.

-Wiesz... ja widzę pewne podobieństwo.- Clary spojrzała na niego pobłażliwie, ale Jace nie wyglądał jakby zajarzył o czyje podobieństwo chodziło. Może i to lepiej, jeszcze by jej to później wypominał. 

W piątkę ruszyli dalej przez miasto. Mniej-więcej pół godziny później, Clary nagle jakby rozjaśniło się w głowie.

-Jun!- krzyknęła.

-Masz kochanka, o którym nie wiem?- rzucił dla żartu Jace i zmrużył oczy.

-A co? Zazdrosny, że nie zaprosiła cię do trójkąta?- podsunął Alec.

-Nie- westchnęła Clary, uciszając przegadywujących się parabatai.- Ten chłopak, który był z Akirą to Jun, lider boysband'u, którego kiedyś słuchałam.

-Słuchałaś boysband'u? I czemu ja nic o tym nie wiem?- zapytał z wyrzutem Simon. Kilkanaście lat znajomości, a on się teraz takich rzeczy dowiaduje.

Jego wypowiedź została ogólnie olana.

-Akira też do niego należy.- mówiła dalej Clary, coraz bardziej podniecona.- I ci pozostali, co z nimi szli! Dlatego wydawali mi się znajomi! Nie mogę uwierzyć, że spotkałam X-Five!- nagle uświadomiła sobie, że krzyczy po środku ulicy, jak jakaś rozemocjonowana psychofanka, a jej przyjaciele stoją obok i patrzą się na nią z pełnym politowania minami. Jej policzki momentalnie pokryły się rumieńcem i uśmiechnęła się z zakłopotaniem.- Wybaczcie. 

-Nie ma za co, skarbie.

-Możemy już iść?- jęknęła Izzy.- Robię się głodna.

-Mądrze prawisz, sis, idziemy coś zjeść.




----------


Pierwszą rzeczą, którą Jonathan zrobił następnego dnia zaraz po otwarciu oczu było sprawdzenie czy aby na pewno nie ma w łóżku żadnego lokatora. Dzięki Bogu, był sam. Nie to, że czyjaś obecność by mu przeszkadzała, po prostu zbyt wiele razy po piciu budził się z przyklejonym do ramienia Junem i miał teraz pewną traumę. Zwłaszcza, że nie pamiętał drogi powrotnej do domu. Ba!, pamięć urywała mu się jakoś koło dwudziestej pierwszej, czyli na tyle wcześnie, żeby nie paść trupem na łóżko zaraz po powrocie. I to było niepokojące.  


Wygrzebał się spod kołdry. Miał na sobie te same ubrania, co wczoraj. Pokój też wyglądał normalnie, może był tylko odrobinę czystszy, ale to można było łatwo wytłumaczyć - choćby obecnością zielonowłosego perfekcjonisty z manią czystości za ścianą. A jednak Jonathan czuł, że coś jest nie tak. Nie ufał pijanemu Junowi. Podobnie nie ufał pijanemu Akirze, Naokiemu i Yoichi'emu, i nade wszystko temu dzieciakowi Haru. Sobie również nie ufał, kiedy był pod wpływem. Pijani ludzie byli zbyt nieprzewidywalni.


Jeszcze raz uważnie się rozejrzał, a gdy nie znalazł niczego niepokojącego westchnął i poszedł do kuchni po wodę i tabletki, bo kac zaczynał dawać o sobie znać.

Ostatni raz daję się gdzieś wyciągnąć Junowi, obiecał sobie w myślach. Przy tym facecie po prostu nie dało się być trzeźwym, a Jonathan wręcz nienawidził nie mieć kontroli nad tym co mówi i robi.

Po spędzeniu całej doby w jednym zestawie ubrań czuł, że jak nigdy potrzebuje prysznica, więc odłożył śniadanie na później i skierował się do łazienki. Przez cały czas miał wrażenie, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co. 

Cóż, dowiedział się kiedy stanął przed lustrem.


----------

Reni była w trakcie parzenia kawy, kiedy do kuchni wszedł Jun. Wyglądał jakby właśnie powstał z martwych i taki też dźwięk z siebie wydał, kiedy siadał przy stole. Od razu też rozłożył się na blacie i zamknął oczy. 

-Dlaczego to słońce musi tak głośno świecić?- wystękał we własne ramię, tak, że połowa słów została zagłuszona. 

Renata skomentowała jego zachowanie jedynie pełnym dezaprobaty spojrzeniem i postawiła obok niego kawę i paczkę tabletek na ból głowy. 

-Chcesz śniadanie?- zapytała.

Jun wymamrotał w odpowiedzi coś co mogło być równie dobrze potwierdzeniem, jak i zaprzeczeniem. Renata westchnęła.

-Wiesz, że to tylko i wyłącznie twoja wina?

-Yhym.

-Zaczynam podejrzewać, że jesteś ukrytym masochistą, braciszku.

-Yhym.

-To nie jest normalne zachowanie, nawet jak na ciebie.

-Yhym.

-To chcesz to śniadanie czy nie?

-Yhym.

Usatysfakcjonowana taką odpowiedzią zostawiła go w spokoju i już miała się zabrać za robienie śniadania, kiedy zza ściany dobiegł głośny huk, a sekundę później rozległ się krzyk Jonathana:

-JUNCHI YUME!

Jun nagle ozdrowiał. Poderwał się z krzesła i chwycił za kurtkę, a w trakcie ubierania butów rzucił krótkie "Jednak zjem w pracy" i już go nie było. Drzwi wyjściowe trzasnęły niemal w tej samej chwili, w której Jonathan wpadł do ich mieszkania na skróty przez pokój Renaty.

Reni nawet nie musiała pytać, co się stało. Zrozumiała wszystko, gdy tylko zobaczyła kolor włosów swojego chłopaka. Cóż, już nie były białe.

-Gdzie. On. Jest.- wysyczał Jonathan.

-Uciekł, już go raczej nie złapiesz.- odparła. Po czym dodała, uśmiechając się pod nosem.- Już wiem skąd w łazience wzięła się ruda farba do włosów.

--------------------------------------------------
Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny* - W. Szekspir "Romeo i Julia"
https://www.change.org/p/martin-moscowitz-save-city-of-ashes-movie  

Rozdział 15 - Zaręczyny

Uchylone drzwi balkonowe otworzyły się, w chwili kiedy Renata kończyła rozmawiać przez telefon. Pożegnała się grzecznie, rozłączyła i dopiero wtedy zainteresowała się kto przyszedł. Chociaż nie - doskonale wiedziała kto przyszedł. W końcu, nikt poza Jonathanem nie wchodziłby do jej pokoju przez balkon.  

Pozwoliła, żeby usiadł obok niej na kanapie i wtuliła się w niego, kiedy objął ją od tyłu.

-Do kogo dzwoniłaś?- zapytał, z twarzą w jej miękkich włosach.

-Do fryzjera. Umówiłam się na jutro na ścinanie włosów.- wyjaśniła krótko. Jonathan natychmiast się od niej odsunął.- Co?- zamrugała zdezorientowana.

-Ani mi się waż.- Morgenstern zmrużył brwi.

Reni wywróciła oczami. No, tak. Fan numer jeden jej włosów się odezwał.

-Tylko do talii-

-Nie.

-Jonathan, niedługo będę się o nie potykała.- Złapała za kosmyk włosów, który w istocie sięgałby jej do kolan gdyby wstała, i zakręciła nim jak lassem.- I ciągle muszę je splatać, żeby mi nie przeszkadzały, a rozczesanie ich po myciu zajmuje mi zdecydowanie zbyt dużo czasu. Nie jestem Roszpunką.

Mimo, że Jonathan nadal nie wydawał się przekonany to odpuścił. Zamiast tego wstał i delikatnie chwycił dziewczynę za nadgarstki, ją również ściągając z kanapy.  Spojrzała na niego podejrzliwie.

-Co się znowu roi pod tą twoją białą czupryną?- zapytała, dość zaniepokojona jego tajemniczym uśmiechem, który po tym pytaniu tylko się powiększył.

-Nic takiego.- powiedział.- Tylko mam dla ciebie jeszcze jeden mały prezent.

-Urodziny miałam wczoraj.- zauważyła. Zazwyczaj potrafiła przejrzeć go bez problemu, ale dzisiaj nie miała pojęcia o co mogło mu chodzić.

-I planowałem to na wczoraj, ale wszędzie było pełno ludzi.

-Aahaa?- mruknęła, przeciągając samogłoski i unosząc brew do góry.

Jonathan uśmiechnął się psotnie. Nachylił się i szepnął jej coś do ucha, a potem... klęknął.

O Boże., jęknęła w myślach. Najcudowniejszy i najbardziej seksowny chłopak na świecie jej się oświadczał, a ona była w wytartej koszulce i spodenkach od piżamy. Chociaż w sumie... Nigdy nie byłam fanką oficjalnych zaręczyn.



----------


Trzasnęły drzwi wejściowe, a po nich rozległo się głośnie szczekanie Keo, który w ten sposób chciał powitać swojego pana w domu. Jun kucnął. Pozwolił się wylizać, wytarmosił mopsa i ruszył do pokoju Renaty. Wparował tam bez pukania - czyli jak zwykle, za co nie raz mu się oberwało - i uśmiechnął się szeroko.

-Skończyliśmy ostatnią piosenkę do nowego albumu, więc jestem szybciej.- pochwalił się na wstępie.

-To wyjaśnia dlaczego jesteś taki szczęśliwy.- Reni odwzajemniła jego uśmiech.

Jun dopiero teraz zauważył, że jego siostrzyczka siedzi na łóżku z notatnikiem i zawzięcie coś w nim zapisuje. Zastanawiał się czy nie wróciła przypadkiem do pisania wierszy. Dawniej robiła to bardzo często, zdarzało się nawet, że wzorował się na jej dziełach przy pisaniu piosenek. Nie mógł sobie odmówić zajrzenia jej przez ramię, ale zamknęła zeszyt tak szybko, że nie zdołał nic przeczytać.

-Co piszesz?- zapytał.

-Pracę domową z chemii.- odparła, na co Jun wywrócił oczami.

-To kłamstwo przestało na mnie działać już dawno, dawno temu, wiesz?- powiedział zaczepnym tonem.- Pomijając fakt, że ty nigdy nie potrafiłaś kłamać.

Reni pokazała mu język, co potraktował jak rzucenie rycerskiej rękawicy i już zamierzał ją podnieść i podjąć walkę o notatnik, kiedy jego uwagę przykuł mały szczegół, którego wcześniej nie zauważył. A mianowicie srebrny pierścionek z motywem liści, wysadzany małymi kryształkami na palcu serdecznym siostry. Wydał z siebie pisk godny pięcioletniej dziewczynki w sklepie ze słodyczami i natychmiast porwał dziewczynę na ręce. Wykręcił z nią parę piruetów w powietrzu, a po odstawieniu na podłogę przytulił ją tak mocno, że Renacie na kilka sekund powietrze uleciało z płuc.

-I czego się nie chwalisz?!- To chyba było pytanie retoryczne, bo nawet nie dał Reni szansy na odpowiedź, tylko nawijał dalej.- Zresztą, nie ważne! Kiedy ślub? Ty nie jesteś nawet jeszcze pełnoletnia, co ten Morgenstern sobie myśli?! Jeśli sądzi, że pozwolę ci się teraz wyprowadzić to grubo się myli-

-Jun, na litość boską!- jęknęła zirytowana Renata. Od dłuższej chwili próbowała dojść do głosu.- Nigdzie się nie wybieram.- zapewniła.- A nawet jeśli, to przecież Jonathan mieszka zaraz za ścianą, więc w czym problem?

-A jest jakiś problem?- zapytał autentycznie zdziwiony, co znaczyło mniej więcej tyle, że już zapomniał o czym mówił przed sekundą.- Nie masz pojęcia jak się cieszę!

-Nie sądzisz, że to trochę nietypowe, że twoja o pięć lat młodsza siostra jest już zaręczona, a ty nawet o związku nie myślisz?- wtrącił Jonathan. Przyszedł około minuty temu, a widząc co się dzieje w pokoju postanowił oprzeć się o framugę i popatrzeć. Zawsze to jakaś rozrywka.

Jun zrobił zamyśloną minę.

-Masz rację, coś tu jest nie tak.- odpowiedział. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę do kogo właściwie mówi i odwrócił się w jego stronę.- Szwagier!- wykrzyknął, szczerząc się.

W głowie Jonathana zapaliła się czerwona lamka i odruchowo cofnął się o krok.

-Jak chcesz się tulić, to nawet do mnie nie podchodź.- ostrzegł go, mrużąc brwi.   

-O czym ty chrzanisz? Taką okazję trzeba opić!- krzyknął radośnie Jun, sięgając po swój telefon.- Zaraz skrzyknę chłopków i wybywamy!

-Właściwie, to nie...- Jonathan próbował się wymigać.

Niestety, Jun nawet nie dał mu dokończyć, tylko rzucił w niego butami i kurtką i wypchnął z mieszkania. Odwrócił się jeszcze w stronę siostry i posłał jej promienny uśmiech.

-Tylko grzecznie, kiedy nas nie będzie.- powiedział, a w następnej chwili zniknął za drzwiami.

Renata pokręciła pobłażliwie głową.

-Mogłabym powiedzieć to samo.- westchnęła z politowaniem.- I czy mi się wydaje, czy Jun właśnie porwał mi chłopaka?- To pytanie było skierowane do Netarona, ale anioł nie wykazał zbyt wielkiego zainteresowania i tylko wzruszył ramionami.

Renata zrobiła sobie kakao, popcorn i tak wyposażona wróciła do swojego pokoju. Szybko dokończyła to, co pisała wcześniej i oddała się oglądaniu "Powrotu do przyszłości". W dzieciństwie to był jej ulubiony film, i nawet teraz, kiedy potrafiła biegle posługiwać się językiem angielskim, wolała oglądać go z tym starym, polskim lektorem, który na hoverboard mówił deskolotka. Ot, zwykły sentyment.

Nie nacieszyła się jednak długo samotnością. Była w połowie drugiej części, gdy usłyszała dzwonek do drzwi i chcąc, nie chcąc, wypadało się ruszyć. Ledwo otworzyła drzwi, a do jej domu wpakowały się Mitsu i Hisa z głośnym "GRATULACJE, MAŁA!"

-Eee?- Reni zrobiła mało inteligentną minę.- Skąd wiecie?

-Jun się chwalił na facebook'u.- odparła Mitsu, większą uwagę poświęcając jednak pierścionkowi na palcu dziewczyny. Chwyciła Reni za rękę, żeby lepiej mu się przyjrzeć.- Ale śliczny~.

-No tak.- westchnęła blondynka. Cały Jun. W sumie, mogła się tego po nim spodziewać. W jego słowniku nie figurowało słowo "dyskrecja".

-Pierścionek czy narzeczony?- wtrąciła zaczepnie Hisa. -Aki też chciała przyjść, ale miała jakieś sprawy rodzinne do załatwienia.- zmieniła temat.-  Za to jesteśmy my i wiedz, że nie pozwolimy ci się dzisiaj nudzić.- Jakby na potwierdzenie uniosła w górę trzymaną w ręce torbę i pomachała nią znacząco.

Z jednej strony Reni obawiała się trochę tego, co znajdzie w środku, a z drugiej, skoro już się wprosiły, to równie dobrze mogły się trochę zabawić.

Nie możesz ich pokonać to się przyłącz., skwitowała w myślach i zaprosiła przyjaciółki do salonu.



------------


-Baby, baby, baby...

-Nie, błagam. Tylko nie to.- jęknął Naoki, słysząc pijane wycie Harumi'ego.

-Baby, baby, baby, ooh*!

-Haru, zamknij się!

Jun spróbował wstać i palnąć młodszego w głowę, ale brunet siedział zbyt daleko, żeby mógł pozwolić sobie na takie manewry. Wyręczyli go Naoki i Yoichi, którzy podnieśli dziewiętnastolatka ze stołu i zatkali mu usta smażonym ryżem. Akira parsknął cicho, Jonathan ograniczył się do wywrócenia oczami.

-Ostatni raz pozwalam mu z nami pić.- stwierdził Jun, krzyżując ręce na klacie.- Teraz już rozumiem dlaczego alkohol dozwolony jest od dwudziestki.

Haru parsknął śmiechem i kontynuował śpiewanie. Jun spojrzał błagalnie na swojego przyszłego szwagra, ale ten tylko wzruszył ramionami i obdarzył go spojrzeniem mówiącym "Ty to wymyśliłeś, nie ja".

-Daj spokój, szefie. Pozwól młodemu się bawić.

-Czy ty właśnie nazwałeś Juna "szefem"?- Akira wytrzeszczył na Yoichi'ego oczy, a zaraz potem ryknął śmiechem.- Jun szefem, ha! Dobre sobie.

-Po prostu mnie irytuje.- odparł Jun, zupełnie ignorując wypowiedź Aki'ego. 

Nie tylko on., dodał w myślach piosenkarz, zerkając z ukosa na Jonathana. Znali się już trochę ponad rok, a białowłosy nadal spinał się przy każdym kontakcie z drugim człowiekiem, jakby spodziewał się, że zaraz dostanie w łeb kijem baseballowym. Jedynie przy nim i Renacie wydawał się naturalny. No, może trochę przy Akirze, ale pozostałych ludzi starał się omijać szerokim łukiem, co było absurdalne i praktycznie niemożliwe w tak wielkim mieście, jak Tokio. Juna denerwowało jego zdystansowanie, ale nie był jeszcze na tyle piany, żeby mu to wygarnąć. Za to Jonathan wlewał w siebie tyle alkoholu, że wszystkich dookoła dziwiło w jak dobrym stanie się - jeszcze - znajduje.

-Zobacz tylko - rzucił do Juna półgłosem, wracając do tematu Haru.- jakim nieudacznikiem jest. Nawet picie mu nie wychodzi.

Gdyby Harumi był trzeźwy pewnie by się na takie stwierdzenie obraził, ale wtedy wykrzyknął tylko:

-I got a boy meotijin**!

Jun rozpłaszczył otwartą dłoń na czole, nawet nie zauważając jednocześnie współczującego i rozbawionego spojrzenia, które posłał mu Naoki. Haru znów zaczął coś nucić, tym razem po koreańsku, a zaraz potem przerzucił się na mandaryński, więc już w ogóle nie szło zgadnąć, który utwór kaleczy. Ledwo dało się rozpoznać język. 

-Muszę się jeszcze napić.- stwierdził lider, sięgając po butelkę.


----------------------------------
*- Justin Bieber "Baby" (czyli najbardziej znana, obciachowa i doprowadzająca do szału piosenka, którą znają wszyscy, ale i tak podpiszę, a co xD)
**- Gilrs Generation "I got a boy " (koreański rynek muzyczny nadal pozostaje dla mnie tym najlepszym, sorry, USA, ale jesteście daleko w tyle :C)