środa, 28 czerwca 2017

Rozdział 25 - Fire in my bones [cz.1]

Clary cieszyła się, że rozdzielając pokoje w Instytucie Akemi wzięła pod uwagę to, że ona i Jace pomimo młodego wieku byli już prawnie małżeństwem i dała im wspólny pokój z podwójnym łóżkiem. Jaki był sens trzymania ich osobno, skoro i tak już sypiali razem?
Po - dosłownej - ucieczce z łazienki, Clary z prędkością maratończyka przebrała się w piżamę i wskoczyła do łóżka, od razu podciągając kołdrę pod sam nos i zamykając oczy. Chwilę później usłyszała ciche skrzypienie drzwi, ale nawet nie drgnęła. Zmuszała się do miarowego oddychania, słysząc jak Jace krząta się po pokoju. Odetchnęła dopiero, gdy zamknęły się za nim drzwi do łazienki. Wolała nie ryzykować, że Jace'a najdzie ochota na rozmowę.
Czy powinna w ogóle powiedzieć prawdę? Jace będzie wiedział, jeśli skłamie. A jeśli nie powie niczego, będzie jeszcze bardziej zawzięty, żeby się dowiedzieć. Za bardzo się o nią troszczył, żeby pozwolić temu incydentowi przejść bez echa.
Nie chciała wydawać Jonathana. Czuła, że jest mu winna chociaż tyle. Jemu i tej jego... narzeczonej. Jace nie przepadał za Clave i nie był kapusiem, ale... tu chodziło o człowieka, który trzymał go na krótkim sznurku jak jakiegoś niewolnika, zabił Maxa i wywołał wojnę, na której zginęły setki Nefilim. Clary chciała wierzyć, że nie poleciałby prosto do Roberta, ale jednocześnie nie byłaby zdziwiona, gdyby to zrobił.
Z drugiej strony... kto miałby stanąć po mojej stronie, jak nie Jace?
Była tak pochłonięta własnymi myślami, że nie usłyszała, kiedy blondyn wrócił do pokoju. Zorientowała się, gdy materac ugiął się lekko pod jego ciężarem, a ręka dotknęła jej odsłoniętego ramienia.
Mimowolnie drgnęła.
To byłoby na tyle z udawania, że śpię.
-Clary?- powiedział, a nie otrzymawszy odpowiedzi zabrał dłoń i odwrócił się do niej plecami.- Dobranoc, Clary.
-B-branoc.- pisnęła.
Jace wyłączył lampkę nocną. Leżeli tak po ciemku ładnych parę minut, oboje zmęczeni, ale żadne nie mogło zmusić się do zaśnięcia.
Nie może tak być., Clary zagryzła wargę. Prędzej czy później musi się dowiedzieć. Czy nie lepiej będzie, jeśli dowie się ode mnie?
-Jonathan żyje.- wyrzuciła z siebie w końcu, głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
Jace na początku zupełnie znieruchomiał, po czym poderwał się z łóżka - mało nie zabijając się po drodze o zaplątane wokół nóg przykrycie - i zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Clary odruchowo zapaliła lampkę, po swojej stronie łóżka i usiadła.
-Wiedziałem! Heh, oczywiście, że żyje, przecież byłoby zbyt pięknie gdyby był martwy.- Kopnął stolik, nie na tyle mocno, żeby zrobić sobie krzywdę, ale mebel i tak przesunął się kawałek.- Zaczynam serio myśleć, że ten dupek jest nieśmiertelny. Ile razy mamy go zabijać, żeby w końcu pozostał tam, gdzie jego miejsce?!
-Jace.- uciszyła go Clary, zerkając ukradkiem na drzwi. Im dłużej mówił tym bardziej podnosił głos, a naprawdę nie trzeba im teraz więcej problemów.- To nie tak.
-A jak?- Jace ściszył głos, ale wciąż było po nim widać, że nie jest z tych rewelacji zadowolony. Dostać pierścień Morgensternów w fan mailu to jedno. Dowiedzieć się, że Morgenstern naprawdę zmartwychwstał to drugie. Jace vmiał ochotę wyjść na dwór i coś rozwalić. Albo wytropić tego, który był odpowiedzialny za całą tą operę mydlaną i mu nakopać. Nieważne czy to Jonathan, Mickel czy ktokolwiek inny.
Ale Clary patrzyła na niego z takim błaganiem w oczach... Musiał się ogarnąć i posłuchać do końca tego, co chciała mu powiedzieć. Nawet jeśli ani trochę mu się to nie podobało.
-Gdzie on teraz jest?- westchnął.
Clary potrząsnęła głową.- Nie mam pojęcia. Ostatnio widziałam go jakieś pół doby temu w tej starej fabryce. Może trochę więcej, bycie zamkniętym zaburza poczucie czasu.
-Współpracuje z Mickelem?- zapytał, mając już własne podejrzenia.
-Nie.- Pewność w jej głosie zdziwiła nawet ją samą.
Za to Jace nie sprawiał wrażenia jakby jej wierzył.
-Skarbie...- westchnął.
-Nie skarbuj, tylko mnie posłuchaj.- poprosiła.- Kiedy się ocknęłam byłam sama. Potem przyszedł Mickel z kilkoma wampirami i z...
-Jonathanem?- podrzucił z rezygnacją, siadając w nogach łóżka.
Clary przytaknęła.- Był tam też Akira i jakaś dziewczyna.
To trochę zbiło Jace'a z tropu.
-Co robił tam Akira?
-Nie przerywaj proszę.- uciszyła go. Po części dlatego, że chciała dokończyć; po części, ponieważ nie była pewna odpowiedzi.- Mickel pociągnął mnie za włosy, a potem zaczął bluzgać na wampira, który mnie tam przyprowadził, że jestem lichym rudzielcem i do niczego mu się nie przydam.
-Czyli porwanie cię nie było częścią planu.- podsumował Jace.- Po prostu znalazłaś się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie, jak zwykle.
Clary postanowiła go zignorować.
-Kazał mnie zabić.- kontynuowała.- Gdyby Jonathan się wtedy nie odezwał nie siedziałabym tutaj teraz.
-Co powiedział?
-Niewiele. Tylko tyle, że jestem Clarissą Morgenstern.- Bezwiednie zetknęła kosmyk włosów za ucho i zaczęła bawić się palcami.- Mickel uznał, że w takim razie lepiej będzie zostawić mnie przy życiu, żebym stanowiła jego kartę przetargową, gdy będzie negocjował z Królową Fearie.
Czyli skubaniec jednak planuje połączyć siły z Jasnym Dworem., pomyślał Jace, a na głos powiedział:
-Dobra, przyznaję. Sebastian...
-Jonathan.
-Jonathan ci pomógł.- poprawił.- Ale to wcale nie znaczy, że zrobił to z dobroci serca. Może potrzebował cię żywej, może obudził się w nim sentyment. Może szkoda mu przelania krwi Morgensternów w tak trywialny sposób. Wiesz, bez wielkiego zbiegowiska i tak dalej.
-To nie jest już ta sama osoba, Jace. Nie jest już Sebastianem.- Odetchnęła i bardzo ostrożnie dobrała kolejne słowa.- Jest tym samym dzieciakiem, który prawie dwa lata temu powiedział ci jak pokonać Mrocznych, a potem umarł.
Chwilę siedzieli w ciszy, złote oczy zatopione w zielonych, oboje zdeterminowani i pewni swoich racji. W końcu Jace westchnął.
-Naprawdę w to wierzysz?- zapytał zmęczonym głosem. Doskonale go rozumiała - sama miała już dosyć tego wszystkiego.
-Chcę w to wierzyć.
-W porządku.- powiedział tylko i posłał jej delikatny uśmiech.- Co stało się potem?
-Wyszli, a ja zasnęłam. Rankiem obudziła mnie ta dziewczyna, którą widziałam wcześniej z Jonathanem i Akirą. Miała ze sobą moją stelę i Hesperosa. Nadal nie wiem jak udało jej się przejść przez zamknięte drzwi.- Clary zmarszczyła brwi.- Narysowałam runy i otworzyłam drzwi, a ona wyprowadziła mnie na zewnątrz. Kiedy zapytałam dlaczego mi pomaga powiedziała, że - uwaga - głupio byłoby nie pomóc przyszłej szwagierce.
Jace zrobił minę jakby właśnie usłyszał, że ziemia wcale nie jest okrągła, a Raziel dorabia pracując na pół etatu w Starbucks'ie.
-Że niby... to była jego... narzeczona?- zaryzykował pytanie.
-Niby tak.
-Mówiła jak się nazywa?
-Renata Ju-coś-tam. Japońskie nazwisko, nie pamiętam.
-Nocna Łowczyni?
-Powiedziałabym, że Przyziemna, gdyby nie ta sprawa z drzwiami. Na pewno nie jest ani Nefilim, ani Podziemną.
Jace gwizdnął i wplótł dłoń w złote włosy. Się porobiło.
-Dlaczego nie było jej z tobą?
-Po tym jak odprowadziła mnie do wyjścia, wróciła do środka. Mówiła, że robi za zakładnika i Jonathan i Akira mogą mieć kłopoty, gdy nagle zniknie. Trochę to głupie, ale w sumie ją rozumiem.- Clary sięgnęła po rękę Jace'a i ścisnęła ją delikatnie.- Ja też nie cierpię zostawiać tych, na których mi zależy na pastwę losu.
Jace od razu odwzajemnił uścisk i zastanowił się nad jej słowami.
-To by znaczyło, że Jonathan i Akira włamali się do Grad, bo Mickel postawił im ultimatum. Dziewczyna za Kielich.
Clary przytaknęła.- Nie wyglądali jakby znaleźli się tam, ponieważ tego chcieli.
-Ludzie Mickela nigdy w życiu nie dostaliby się do Alicante, a nawet jeśli, to nie udałoby im się ukraść Kielicha.- ciągnął Jace. Wszystko składało się w miarę logiczną całość.- Potrzebował Nefilim i wiedział, że każdy porządny Nocny Łowca prędzej zginie niż pójdzie na układ z mącicielem, który wywołał wojnę. Dlatego uznał, że lepiej będzie znaleźć takiego, który dał sobie spokój i próbował udawać Przyziemnego jak Akira... i Jonathan, jak się okazuje.- Zacisnął kciuk i palec wskazujący wolnej ręki u nasady nosa.- Jak...? Jak to w ogóle możliwe, że on żyje? Osobiście widzieliśmy jak umiera i zostaje skremowany, byłem przy tobie, gdy wsypałaś prochy do jeziora Lyn razem z tym cholernym pierścieniem. Jak?
Clary wzruszyła ramionami.- Wcześniej też udało mu się jakoś wrócić.
-Wcześniej - zaznaczył Jace.- pomogła mu Lilith. I o ile pamiętam, udało jej się tylko dlatego, że ty wcześniej wskrzesiłaś mnie. Nie przypominam sobie, żeby ktoś ostatnio wzywał Raziela, więc opcja "Jeden dla zła, Jeden dla dobra" odpada.
-Najwyraźniej znalazł się ktoś wystarczająco sprytny aby to obejść. Może jakiś czarownik?- zasugerowała. Przypomniało jej się ostatnie spotkanie z tutejszym Wysokim Czarownikiem, jego czerwone, smocze oczy i wyniosły ton. Akira mówił, że jest potężny, ale czy wystarczająco, aby wskrzesić jej brata?- W ogóle to skąd wiedziałeś?
-Słucham?- Jace przechylił głowę, nie zrozumiawszy pytania.
-Kiedy powiedziałam, że Jonathan żyje, ty krzyknąłeś "wiedziałem". Skąd wiedziałeś?
-Aaa.- Blondyn podniósł się z łóżka i ruszył w stronę biurka.- Po tym jak zniknęłaś do Instytutu przyszedł jakiś facet i zostawił to.- Wyciągnął z górnej szuflady płócienny woreczek i podał go Clary.- Zdaniem Akemi wyglądał jakby był pod wpływem czaru, rozkojarzony i zamulony, nie wiedział nawet jak się nazywał.
Clary obróciła przedmiot w dłoniach, po czym rozluźniła sznurek aby go otworzyć i wysypała zawartość na kołdrę. Widok pierścienia rodowego Morgensternów nie zdziwił jej aż tak bardzo.
-Wewnątrz zapisane są również współrzędne fabryki.- wyjaśnił Jace, podczas gdy Clary przyglądała się bliżej sczerniałemu sygnetowi.- Tak cię znaleźliśmy.
-To nie jest zbieg okoliczności, to musiał być czarownik. Pewnie ten sam, który przywrócił Jonathana.
-Nie znam lokalnych czarowników.- westchnął Jace.
-Ja znam jednego.- powiedziała Clary.



~~~~~~~~

Jun był w trakcie wymyślania tekstu piosenki, kiedy głośne ujadanie Keo wybiło go z rytmu i całkowicie zapomniał, co chciał właśnie napisać. Złamał rysik na kartce i spiorunował mopsa wzrokiem tak srogim, że pies jakimś cudem zrozumiał, że właśnie popełnił największy błąd swojego życia, zaskamlał cicho i ukrył się za nogami Renaty.
Dziewczyna spojrzała na brata z naganą.
-On tylko domaga się wyjścia na spacer, Jun. To nic anormalnego, że pies potrzebuje ruchu.- powiedziała rozjuszonym tonem, a idol natychmiast spuścił z tonu. Renata denerwowała się tak rzadko, że oglądanie na jej twarzy tej emocji wydawało się dziwne i nienaturalne.
Jun westchnął.
-Nie mam teraz czasu.- powiedział takim tonem jakby cały świat nagle runął mu na głowę, dziewczyna złamała serce, a zespół miał się za chwilę rozpaść.- Terminy nas gonią, lada moment comeback i jeszcze to wasze zniknięcie, które totalnie rozstroiło mnie emocjonalnie...
-Nie było nas jeden dzień, Jun.- przypomniała Reni, spuszczając z tonu.
-I wciąż nie wyjaśniliście mi dlaczego.- przypomniał jej.- Nie wmówisz mi, że to "nic" po tym jak Akira odstawił cię do domu całą zapłakaną i to bez Jonathana, nie jestem głupi, wiesz?
-Przecież tego nie sugeruję.- Uniosła ręce w geście pojednania.- Ja wyjdę z Keo i tak właśnie chciałam się przejść.- powiedziała.
Narzuciła na ramiona dżinsową kurtkę i sięgnęła po smycz. Jun wyjrzał przez okno - był wieczór i słońce powoli chowało się za horyzontem. Nie było jeszcze całkiem ciemno, ale...
-Nigdzie nie idziesz.- zabronił.
-Idę.- odparowała.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Reni od zawsze była mistrzynią we wzrokowych potyczkach, więc kapitulacja Juna była tylko kwestią czasu.
Westchnął, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na psa próbującego wydostać się na zewnątrz przez szparę pod drzwiami i obiecał sobie, że przy najbliższej okazji odeśle go do swoich rodziców. Pies w apartamencie nigdy nie był dobrym pomysłem, zwłaszcza, że przez ostatni brak czasu strasznie go zaniedbywał.
-Jesteś pewna?
-Tak.
-Ale tak na sto procent?
-Tak.- powiedziała ostrzej, ale brat nie wydawał się przekonany, więc dodała.- Tym razem wezmę ze sobą telefon, więc w razie czego będę dzwonić. Obiecuję.
Jun wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym skinął niemrawo głową i wrócił do swojego tekstu. Reni poczuła się jakby skrzywdziła szczeniaczka. Kiedy ona i chłopaki użerali się z bandą Podziemnych on odchodził od zmysłów ze zmartwienia, a teraz gdy teoretycznie wrócili, Ren i Akira nawet nie potrafili dokładnie wytłumaczyć mu dlaczego zniknęli i gdzie po drodze zapodział się Jonathan. Nie chciała wciągać go do świata, do którego nie należał. A Jun czuł, że nie mówi mu prawdy i przez to stresował się jeszcze bardziej. Z kolei Renata nie mogła się zdecydować czy jest bardziej zła, czy zmartwiona. Nie dość, że Jonathan nie wracał to jakby tego było mało Netaron zniknął. Miał jej wytłumaczyć co się z nią działo w siedzibie wampirów, a zamiast tego rozpłynął się w powietrzu. Praktycznie nie rozstawała się z smartfonem, czekając na telefon od Akiry, który miał wrócić zaraz po odstawieniu jej do domu, ale czuła, że dzisiaj już nie zadzwoni.
Reni podeszła bliżej do kanapy, wychyliła się zza jej oparcia i objęła Juna ramionami, opierając policzek na jego misternie ułożonej fryzurze.
-Nic mi nie będzie.- powiedziała cicho.- Wiesz, że potrafię o siebie zadbać.
-Wiem.- potwierdził.
-Więc...?
-Dobra, idź.- zgodził się w końcu.- Ale jak jutro rano zadzwoni do mnie policja i powie, że znaleźli cię w jakimś zaułku z-
Prychnęła przerywając mu.
-Powiedział ten, który chciał się rzucić z mostu!
Jun pobladł.
-Skąd ty...?
-Jonathan mi powiedział w jakich okolicznościach się poznaliście. Nie można odmówić wam oryginalności.
-...Idź już lepiej na ten spacer.- jęknął w końcu z rezygnacją.
Reni uśmiechnęła się, pocałowała go w policzek i wyszła razem z Keo. Jun pomyślał, że kiedy Morgenstern już wróci to zdecydowanie go zabije. Potem jego uwaga ponownie przeniosła się na notatnik i złamany ołówek. Sięgnął po długopis i westchnął.


~~~~~~~~

Około godzinę później Reni w końcu zaczęła kierować się z powrotem do domu. Może trochę przeciągała ten spacer, ale przynajmniej miała czas, żeby przemyśleć sobie wszystko i znacznie się uspokoiła. Znowu była sobą, a Keo bynajmniej na narzekał na trochę większą aktywność ruchową.
Sprawdziła godzinę w telefonie, a następnie spróbowała przypomnieć sobie kiedy kursuje tramwaj, którym mogłaby dojechać do Shinjuku. W końcu zmarszczyła brwi i westchnęła.
Co mnie pokusiło, żeby jechać aż do Omori?, jęknęła w myślach. Było wiele parków, do których można było przejść się z psem o wiele bliżej centrum, a ona musiała wybrać akurat najbardziej wysuniętą strefę. Będę musiała wrócić się do przystanku i stamtąd szukać jakiegoś połączenia... ach, Jun mnie zabije.
Dalsze użalanie się nad sobą przerwało jej gwałtowne szarpnięcie za smycz.
-Keo!- krzyknęła na psa, ale ten ani myślał się uspokoić. Zacisnęła na uchwycie także drugą rękę, żeby nie mógł się wyrwać.- Nie wiem, jakie zwierzątko futerkowe zobaczyłeś tym razem, ale nie myśl, że pozwolę ci za nim popędzić.- powiedziała całkiem poważnie, w ogóle nie przejmując się tym, że są na środku ulicy. Co to ona pierwsza mówi do psa? Poza tym, w pobliżu nikogo nie było. Ulice były praktycznie puste, nie licząc przejeżdżających od czasu do czasu samochodów.
Obróciła się, żeby sprawdzić co przyciągnęło uwagę Keo, ale zamiast tego zobaczyła coś innego. Olbrzymi ceglany budynek. Przywodził na myśl fabrykę, w której była ostatnio - równie opuszczony i zniszczony przez czas. Wiele okien było powybijanych, a praktycznie każdą ścianę pokrywało graffiti. Obiekt był ogrodzony, ale nie wystarczająco dobrze, by zapobiec ewentualnym włamaniom. Zresztą, dlaczego ktoś miałby się tam włamywać? Budynek był stary, obskurny i w dzień zapewne odstraszał równie skutecznie co teraz, nocą. Reni nie wyobrażała sobie, żeby ktokolwiek chciał tu wchodzić. Może poza podchmielonymi facetami szukającymi miejsca na wypicie kolejnej butelki.
Mimo to, w jednej chwili Reni poczuła wręcz fizyczną potrzebę podejścia bliżej i zajrzenia do środka. Coś ją tam ciągnęło i nie mogła tego zignorować nawet jeśli bardzo by chciała. Ledwo zarejestrowała moment, w którym zaczęła podchodzić bliżej do ogrodzenia. Płot był wysoki, ale równie zaniedbany, co reszta parceli, więc znalezienie dziury, która była wystarczająco duża, żeby się przez nią zmieścić nie stanowiło problemu. Przywiązała Keo, żeby gdzieś nie pobiegł i podeszła do pół otwartych drzwi wejściowych. Z wiszącej powyżej tabliczki nie dało się wiele przeczytać, ale jeden wyraz był całkiem wyraźny.
-Szpital.- szepnęła Reni.
Wychyliła się, żeby zajrzeć do środka i znów to poczuła. Potrzeba podejścia bliżej. Miała wrażenie, że słyszy wołanie o pomoc. Jakaś postać zamajaczyła jej na końcu korytarza.
Zrobiła krok do przodu i...
Zadzwoniła jej komórka.
Reni podskoczyła przerażona. Wymamrotała coś pod nosem i sięgnęła do kieszeni spodni, aby bez wcześniejszego sprawdzenia kto dzwoni odebrać połączenie.
-Halo?
-Gdzie jesteś?- Znajomy, lekko zirytowany głos Juna ostatecznie przywrócił ją do rzeczywistości.
-W drodze do domu.- odparła, po chwili wahania.- Daj mi pół godziny i będę na miejscu.
-No, mam nadzieję.- powiedział i zakończył połączenie.
Reni rzuciła ostatnie spojrzenie poobdzieranym ścianom i popękanej podłodze. Postaci, którą widziała wcześniej nie było. Odwróciła się i wolnym krokiem wróciła do miejsca, w którym zostawiła psa.
-Chodź, Keo.- powiedziała, odwiązując go od ogrodzenia.- Jeśli nie stawimy się w salonie za trzydzieści minut twój pan zamknie mnie w pokoju na następny rok, a z ciebie zrobi sobie dywan do łazienki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*podboje miłosne Belli*
Bella: Wiesz, powiedziałam im obu, że chce się tylko przyjaźnić.
Will: No co ty, obu kopnęłaś w dupę? xD
Bella: No xD Filip powiedział, że OK, a Andrzej się obraził xD
Will: No sorry, na jego miejscu też bym się obraziła >.>
Bella: Nie chce się z kimś umawiać z przymusu.
Will: No w sumie. Już nie jesteśmy w podstawówce, żeby umawiać się z każdym kto nam to zaproponuje >.>
Bella: Nom. Lubię ich, ale nie wystarczająco :(
Will: *imituje głos Belii* Ekchem, sorry guys. Jakbyście mieli na imię Sebastian...
Bella: xD
Will: ...to może mogłabym to rozważyć xD
Bella: Ale nie macie, więc wypad xD
Will: HAHAHA XD