wtorek, 26 grudnia 2017

Rozdział 30. Szach-mat

Renata nie zabawiła u Isao długo. Przyszła tylko po Kielich i już miała z nim wychodzić, kiedy czarownik zatrzymał ją i po krótkim "zaczekaj" zniknął w lustrze wiszącym na ścianie w korytarzu. Dosłownie - przeszedł przez lustro, a tafla szkła nic tylko zafalowała delikatnie. Renata aż przysunęła się bliżej z zainteresowaniem. Czy wszyscy Wysocy Czarownicy tak bardzo ukrywali się ze swoim zawodem? Dom Isao wyglądał na pozór zupełnie normalnie. Wszystkie magiczne skrytki i pomieszczenia były ukryte - nie jakoś bardzo, ale wystarczająco, aby można było je przeoczyć, jeżeli przyjrzy się im tylko pobieżnie. Czy Isao przyjmował wielu Przyziemnych gości?
Jej rozmyślania przerwał powrót czarownika. Wrócił tą samą drogą, którą wyszedł. Reni uniosła brew i kącik ust w uśmiechu.
-Fajne drzwi.- powiedziała.
-Nie lubię jak ludzie grzebią w moich rzeczach.- odparł, wciągając w jej stronę ciemny, bawełniany woreczek. Był dosyć lekki, a zawartość przesypywała się jej pomiędzy palcami, kiedy wzięła go do ręki.
-To jakiś proszek?- dopytała.
Isao przytaknął.- Wywołuje u osoby utratę pamięci, bez żadnych efektów ubocznych poza lekką dezorientacją. Rozmywa wspomnienia tylko do jakiś dziesięciu minut wstecz, więc musisz działać od razu, bez zbędnego czekania. Wystarczy szczypta, najlepiej drogą oddechową, ale możesz go również dodawać do napoi. Jakieś pytania?
Reni uchyliła usta.
-Poza "po co mi to".- sprostował.
-A to w takim razie żadnych.
-No to git.
-Ale serio, po co mi to?
-Jesteś młoda i widać, że dopiero uczysz się jak to - pokręcił ręką, mając na myśli zarówno jej przemianę, jak i Świat Nocy sam w sobie - wszystko działa. W każdej chwili coś może ci się wymsknąć i nigdy nie do końca wiadomo, komu ufać. Lepiej, żebyś go miała. Tak na wszelki wypadek.
Renata ponownie spojrzała na granatowy materiał, po czym schowała go do kieszeni.
-Dzięki.
Isao miał rację. Dopóki Reni nie pozna pełni swoich możliwości, zarówno pod kontem fizycznym jak i psychicznym, lepiej było mieć jakiś plan awaryjny.


***

Przesłuchanie Akiry na pewno nie znajdywało się na liście rzeczy, które Clary i Jace zamierzali przegapić. Oczywiście, na czynny udział by im nie pozwolono, ale od czego ma się stele, prawda? Clary stworzyła Bramę prowadzącą do pomieszczenia znajdującego się bezpośrednio przy sali przesłuchań, a Jace przyłożył czubek steli do ściany, która rozmyła się ukazując wnętrze pokoju. W środku Akemi i Robert siedzieli naprzeciwko Akiry, przy metalowym stole i scenerii wyjętej żywcem z filmu kryminalnego. Głowa Instytutu przypatrywała się młodszemu bratu z mieszanką troski i podejrzliwości, w odróżnieniu od Inkwizytora, którego ściągnięte brwi i liczne zmarszczki na czole zdradzały wyłącznie zniecierpliwienie. Wyrazu twarzy Akiry nie dały się odczytać. Głównie dlatego, że półleżał na stole opierając głowę na złożonych ramionach. Wyglądał jakby był nieprzytomny... albo spał.
Ktoś musiał kopnąć go dyskretnie pod stołem - pewnie Akemi - bo wyprostował się nieznacznie. Wciąż opierał się na stole, ale teraz jego głowa spoczywała na zgiętej w łokciu ręce, także Clary i Jace widzieli jedynie tył jego głowy.
-Mógłbyś zachować trochę powagi, w obecności Inkwizytora.- syknęła na niego czarnowłosa.
-No, a co robię? Jestem tak poważny, że zaraz usnę.- odbił piłeczkę Akira.
Clary przypomniała sobie, że wiele lat temu, kiedy wciąż jeszcze była Przyziemną dziewczyną wychowującą się tylko z matką i Lukiem, Simon i Rebecca zwykli przegadywać się w ten sposób. Typowy wymiana zdań typowego rodzeństwa. Clary poczuła dziwny uścisk w sercu, zaraz jednak przywróciła się do porządku.
Przesłuchanie się zaczęło.
Akira odpowiadał na każde zadane pytanie konkretnie i bez zwłoki. Clary byłaby pewnie skłonna uwierzyć, że jego historia jest w stu procentach prawdziwa... gdyby nie to, że ani słowem nie wspomniał w niej o Jonathanie. Zapytany o to z iloma osobami został porwany, Akira odpowiedział, że z dwoma, ale jako drugą osobę nie podał jej brata.
-Szczerze mówiąc, to nie znam gościa.- mówił.- Renata przedstawiła go wcześniej jako swojego chłopaka, ale nawet nie próbowałem zapamiętać jak się nazywa. Przyziemny nastolatek tymczasowo łażący za rączkę z młodszą siostrą mojego kumpla - nic wartego uwagi.
Jego głos brzmiał idealnie - trochę znudzony, ale stabilny, jakby Akira faktycznie chwilę wcześniej został wyciągnięty z łóżka i zapytany co sobie życzy na śniadanie. Gdyby Clary nie wiedziała lepiej pewnie dałaby się na to nabrać.
Robert drążył temat jeszcze chwilkę, ale Akira dalej szedł w zaparte, więc w końcu odpuścił. Tylko Akemi dalej nie wyglądała na przekonaną, ale nie odezwała się.
Jak się można było spodziewać, Akira nie został wypuszczony po zakończeniu przesłuchania. W końcu ukradł - a przynajmniej twierdził, że to on go ukradł - jeden z najcenniejszych dla Nefilim artefaktów i nawet jeśli zrobił to z nożem przy gardle, to Kielich wciąż pozostawał zaginiony.
Robert wyszedł z sali i parę minut później wrócił do niej razem z Maryse. Kiedy Clary usłyszała, że wersje wydarzeń Akiry i Renaty pokrywały się za sobą bezbłędnie, nie mogła wyjść z podziwu. Przecież spora część tego była kłamstwem.
-Może zdążyli się wcześniej spotkać i ustalić jedną wersję, czy coś.- szepnął do niej Jace.
Lightwoodowie uznali przesłuchanie za "zakończone, a przynajmniej na razie" i niemal od razu wyszli, mówiąc, że wracają do Idrisu omówić sprawę z Radą. Kazuo zaproponował, że odprowadzi ich do Bramy. Jace zaczął odsuwać rozjaśnioną stelę od ściany, ale Clary powstrzymała go kładąc swoją rękę na jego.
-Zaczekaj.- powiedziała. Miała przeczucie, że to jeszcze nie koniec.
I faktycznie, niecałą minutę po wyjściu Inkwizytora, Akemi, która wciąż nie ruszyła się ze swojego miejsca na krześle powiedziała:
-A teraz chcę usłyszeć prawdziwą wersję wydarzeń.

Akira wzruszył ramionami.- Słyszałaś.


Akemi wiedziała, że jej brat tylko udaje wyluzowanego. Znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamie. Oraz, żeby poznać kiedy z normalnego siebie, wchodzi w narzuconą rolę jak aktor na planie filmowym. Przez lata grał tak przykładnego syna-Nocnego-Łowcę. Wiedziała, gdzie uderzyć, żeby wyciągnąć z niego autentyczną reakcję.
Czarne włosy Akemi zsunęły się z jej ramion, gdy pochyliła się nad stołem, mrużąc oczy.-  Rozmawiałam wcześniej z mamą, wiesz? Powiedziała, że paru naszych starych znajomych widziało cię w Alicante... z jakimś rudym chłopakiem.
Akira zmarszczył brwi.
Spędzili chwilę mierząc się niezbyt przyjaznymi spojrzeniami, po czym Akira skapitulował. Jego siostra prędzej oddałaby Instytut niż pozwoliła mu ujść płazem z tej sytuacji.
-To prawda.- westchnął.- Nie byłem w Alicante sam, ale...
-Ale?
-Ale podjęcie decyzji o tym czy cię wtajemniczyć nie należy do mnie.
Brew Akemi uniosła się ku górze.- A do kogo należy?
Akira zamilknął na chwilę, po czym zapyta:
-Mogę zadzwonić?

***


Ledwo Renata wylądowała na dachu apartamentowca i sięgnęła po swoją kurtkę, a już rozdzwoniła się jej komórka. I tym razem, o dziwo, nie był to Jun.
-Akira?- mruknęła i odebrała połączenie.- Halo?
-Cześć, Ren.- przywitał się Akira. Brzmiał na zmęczonego i Reni mu się wcale nie dziwiła.- Mogłabyś, proszę, przyjść na chwilę do Instytutu? Zdaje się, że będę potrzebował twojej pomocy.
Renata zdziwiła się. Czyżby nadal go przesłuchiwali? W dodatku w Instytucie? W takim razie do czego była potrzebna ona, przecież trzymała się jego wersji.
-Jasne. Mogłabym.- powiedziała w końcu.- Do czego będę ci potrzebna?
Usłyszała po drugiej stronie słuchawki głębokie westchnięcie.- Lightwood'owie wrócili już do Alicante, żeby obgadać wszystko z Radą, ale moja siostra chce ze mną jeszcze porozmawiać na... bardziej prywatnym polu. I kazała ciebie również sprowadzić.
To nie brzmiało dobrze.
-Chodzi o Jonathana?- zadała pytanie, które od chwili chodziło jej po głowie. I zdaje się, że nie tylko jej.
-Raczej tak.- Jego odpowiedzi były lakoniczne i niezdecydowane. Reni odniosła wrażenie, że siostra Akiry siedzi teraz dokładnie naprzeciwko niego, czujna na każde słowo, które padnie z jego ust.- Nie chcę podejmować decyzji bez ciebie.- Nie chcę powiedzieć czegoś, czego później będę żałował, pozostało niewypowiedziane. Reni zrozumiała go tak czy inaczej.
Zawiał chłodniejszy wiatr.
-W takim razie przyjdę.- zadecydowała, mocniej otulając się kurtką.
-Dzięki.- odetchnął z ulgą.- Wyślę ci adres.
Renata nie potrzebowała adresu. Znalezienie Instytutu z lotu ptaka zajęłoby jej maksymalnie kilka minut, ale chciała utrzymywać chociaż pozory normalności. W oczach Akiry jest Przyziemną, nie powinna nawet wiedzieć czym jest Instytutu, nie wspominając o jego dokładnym położeniu.
-Yhym.- przytaknęła.- Do zobaczenia.
Zakończyła połączenie i sprawdziła godzinę na wyświetlaczu. Minęła prawie godzina od kiedy wyszła z mieszkania z Kazuo i Maryse, a powiedziała Junowi, że "wychodzi na chwilkę". Westchnęła i wybrała numer brata.
-Gdzie. Ty. Się. Znowu. Podziewasz.- wycedził Jun na powitanie, a Reni musiała zagryźć wargę, żeby nie parsknąć śmiechem.
-Przepraszam cię bardzo.- powiedziała szczerze.- Przeciągnęło się. Muszę jeszcze zaraz skoczyć do Akiry. Prosił, żebym mu z czymś pomogła.
-Do Akiry?- powtórzył po niej.- Czego chce od ciebie Akira?
-On...- urwała, zastanawiając się nad wymówką. Okłamywanie Clave to jedno, ale własnemu bratu nie mogła więcej ściemniać prosto w twarz. I to wcale nie dlatego, że anioły wedle przyjętej normy nie kłamały, po prostu było jej go szkoda. Jun nie zasługiwał na to, żeby całe dnie się o nią zamartwiać.- Posłuchaj, to ważna sprawa i może mnie przez chwilę nie być.
-Związana z waszym ostatnim zniknięciem?
-Tak. Ale to nic niebezpiecznego, przysięgam ci.- dodała szybko.
-Ren.- powiedział, zbyt poważnym jak na niego tonem.- Kiedy wrócisz, masz mi wszystko wyśpiewać, rozumiemy się? Gdzie zniknęliście, kim byli ci ludzie, którzy przyszli dzisiaj, czego teraz chce od ciebie Akira, dokąd wywiało Jonathana i co on ma z tym wspólnego. Chcę wiedzieć wszystko, rozumiesz?
Renata przytaknęła.
-Powiem ci, obiecuję.
-Trzymam cię za słowo.- odparł.- Mam dosyć własnych problemów, chcę przynajmniej wiedzieć na czym stoję.
I rozłączył się. Reni oddaliła telefon od twarzy i przez chwilę wpatrywała się w wyświetlacz, zastanawiając się nad słowami Juna. Ostatnio była tak zajęta martwieniem się o Jonathana i odkrywaniem siebie na nowo, że brat zszedł na dalszy plan. Teraz jak tak o tym pomyślała, to faktycznie zachowywał się jak nie on. Był jakiś przygnębiony, bardziej odizolowany niż zwykle, jego uśmiechy coraz częściej wyglądały na wymuszone. Od kiedy w ich życiu pojawił się Jonathan nie miał żadnych odpałów i zapędów samobójczych, ale wciąż...
Telefon zawibrował, oznajmiając przyjście nowego SMS'a. Akira wysłał adres.
Renata odsunęła myśli o bracie na bok i skupiła się na obecnym problemie, ale na pewno nie zamierzała dać za wygraną tak jak ostatnim razem. Zdaje się, że nie tylko ona miała komuś sporo do powiedzenia.

***


-Zaraz tu będzie.- powiedział Akira, odkładając smartfon na stół.
-Siostra Juna?- dopytała Akemi. Brunet przytaknął.- Co ona ma do tego?
-Wiele więcej niż ja.- odparł.- Poczekaj chwilę, niedługo powinna tu być.
Trochę ponad pięć minut później rozległo się pukanie do drzwi i w progu stanęła ciemnowłosa dziewczyna.- Akemi, przyszła jakaś Przyziemna. Nie wiem, czy potrafi przejrzeć iluzję, ale powiedziała, że Akira kazał jej tu przyjść.- Jej wzrok na chwilę uciekł w stronę bruneta, zaraz jednak ponownie zwróciła się do Akemi.- Mam ją wpuścić?
-Jak najbardziej. Przyprowadź ją od razu tutaj.
-Ma Wzrok, więc możesz odpuścić sobie zbędne ceregiele.- dodał Akira odruchowo, choć sam nie był pewien swoich słów. Mimo, że nigdy nie rozmawiał z Renatą o Świecie Nocy, nie wyglądała na wstrząśniętą porwaniem przez wampiry, czy też faktem, że on i jej chłopak są rasą ulepszonych ludzi, którzy zawodowo polują na demony. Były więc tylko dwa rozwiązania - urodziła się ze Wzrokiem (i od początku ich znajomości udawała, że nie widzi blizn po runach na jego ramionach) albo Jonathan jej powiedział. Pierwsza opcja była w tej sytuacji bezpieczniejsza.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła szybko, próbując nie spalić się ze wstydu.
Akemi spojrzała na brata z ukosa, jakby chciała powiedzieć "Szybko". Akira tylko wzruszył ramionami. Może była w pobliżu.

Gdy drzwi do sali przesłuchań otworzyły się ponownie, stała w nich już Renata. Była ubrana tak jak zazwyczaj w dżinsy i kremowy sweter (z obserwacji Akiry, wynikało, że większość jej rzeczy utrzymywała się w tej kolorystyce) z narzuconą na wierzch cienką kurtką. Weszła do pomieszczenia powoli, wyglądając na bardzo skrępowaną.
-Dzień dobry.- Uśmiechnęła się nieśmiało z palcami zaciśniętymi na rękawie kurtki.
Wcześniej Akira nie kwestionowałby jej nieśmiałości, ale ostatnie dni sprawiły, że zaczął się zastanawiać ile z jej wizerunku było tylko farsą.
Jego siostra podeszła do nowoprzybyłej i uścisnęła jej rękę na przywitanie.- Witam. Renata Yume, jak mniemam.
-Tak, a pani jest siostrą Akiry.- odgadła.- Nie wspomina o pani zbyt często.
-Czemu mnie to nie dziwi.
Odpowiedziało jej pełne oburzenia prychnięcie z drugiej strony stołu. Obie postanowiły je zignorować.
-Byłam już dzisiaj przesłuchiwana przez Clave.- Reni uznała, że najwyższy czas przejść do rzeczy.- Zakładam, że jest jeszcze coś co wymaga wyjaśnienia, skoro Akira poprosił abym przyszła.
-Owszem. Usiądź, proszę.
Renata zajęła miejsce, na którym siedział wcześniej Robert Lightwood.- A więc?
-Od kiedy posiadasz Wzrok?- zaczęła na spokojnie Akemi.
-No... od zawsze.- odparła, niepewnie, jakby nie rozumiejąc pytania.- Urodziłam się z nim.
-Czyli już wcześniej wiedziałaś, że Akira jest nefilim?
Reni spojrzała na Akirę i uśmiechnęła się.- Tak.- Akira uniósł brew.- Nie patrz tak na mnie, nic nie mówiłam, bo...- urwała i wzruszyła lekko ramionami.- Zawsze sprawiałeś wrażenie, jakbyś usilnie chciał to ukryć. Nie zamierzałam stawiać cię w sytuacji, w której byłbyś zmuszony mi powiedzieć, mimo że wcale tego nie chcesz.

Wow. Po prostu, wow. I pomyśleć, że Akira znał tę dziewczynę od lat i nigdy nawet nie śmiał podejrzewać jej o posiadanie Wzroku. Niczym nie zdradziła również, że wie o jego przeszłości. Naprawdę była dobra w maskowaniu się. 
A przynajmniej o wiele lepsza niż on, skoro dał się schwytać byle wampirzym podlotkom.
Akemi tymczasem zajrzała w notatki pozostawione przez Maryse i Kazuo i postanowiła przestać owijać w bawełnę.- Jaki kolor włosów ma Christopher?- zapytała znienacka.
-Proszę?- zapytała Reni zdezorientowana.
-Twój chłopak.- sprostowała Akemi.- Ten, który zaginął. Jaki ma kolor włosów?
Renata wstrzymała oddech i spojrzała pytającym wzrokiem na Akirę. No bo, kolor włosów? Skąd nagle takie pytanie? 
Wyraz twarzy bruneta mówił mnóstwo, ale niewystarczająco, żeby mogła domyślić się o co chodziło. Skoczyła szybko jego myśli - mimo, że wiedziała, że nie powinna - aby odszukać to, co ją ominęło. Zdanie "widziało cię w Alicante... z jakimś rudym chłopakiem" zabrzmiało w jej głowie i Reni poczuła się jakby właśnie postawiono jej szacha bez możliwości zrobienia uniku.
-Rude.- przyznała, starając się brzmieć pewnie.
Właśnie nas wkopałam prawda?
-Z raportu Isabelle i Aleca Lightwoodów wynika, że opuszczałaś fabrykę w towarzystwie osoby o ciemnych, najpewniej czarnych włosach. Nie rudych.- doczytała i zamknęła folder.
A jak.
Głowa tokijskiego Instytutu spojrzała kolejno na swojego brata i jego koleżankę. Z ich twarzy można było czysto i klarownie odczytać, że wygrała. Szach-mat.
-Dobra, dzieciaki, nieźle wam szło, ale coś tu się wyraźnie nie zgadza.- Akemi nonszalancko zarzuciła nogę na nogę, ignorując pełne nienawiści spojrzenie Akiry.- Zdaje się jakby bardzo zależało wam na zachowaniu tego dla siebie, więc mam dla was dwie opcje. Pierwsza - wzywam Clave i zabieramy was do Gard, żeby Miecz Anioła zrobił swoje.- Tu spojrzała na Akirę.- Druga - wyśpiewacie mi wszystko teraz, a ja zastanowię się i może spróbuję zachować to dla siebie. Jak będzie?
Renata i Akira wymienili spojrzenia. Oboje czuli, że pierwsza opcja to nic więcej jak straszak, niemniej czy warto było ryzykować? Reni wiedziała, że ostateczna decyzja należy do niej (teoretycznie, należała do Jonathana, ale on chwilowo nie miał prawa głosu), inaczej w ogóle by jej tu nie było.
Po chwili westchnęła.
-Powiemy prawdę.- powiedziała.- Pod warunkiem, że nie opuści ona tego pomieszczenia.
Akemi rozłożyła ręce.- Nie mamy tu kamer.
-Kamer nie.- zerknęła na ścianę po swojej lewej.- Ale może Jace i Clary zechcieliby wejść do środka skoro i tak o wszystkim już wiedzą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Will: Wiem, że się spóźniłam i przepraszam ;-; Ale są święta i koniec semestru i jeszcze onet usuwa platformę z blogami, więc musiałam się przenieść wordpressa, a to wszystko trochę trwało.
Co prawda jest 26 grudnia, ale nie jest jeszcze chyba za późno na życzenie wam wszystkim Wesołych Świąt i Udanego Sylwestra ^^

sobota, 7 października 2017

Rozdział 29. Przesłuchanie

Niecałe piętnaście minut po tym, jak Renata wróciła do domu od Isao w drzwiach apartamentu jej i Juna stanęło dwóch Nocnych Łowców. Czarnowłosa kobieta o niebieskich oczach - wyglądała na około czterdzieści lat - oraz wysoki mężczyzna o ciemno brązowych włosach i takich samych oczach. Mógł być niewiele starszy od Juna, ale Reni już dawno nauczyła się, że wygląd zewnętrzny Azjatów nie zawsze świadczy o ich wieku. Oboje byli ubrani na czarno, z czarnymi runami widocznymi w miejscach, których nie przykrywało ubranie.
-Słucham?- powiedziała zdziwionym, aczkolwiek uprzejmym tonem. Na pożegnanie Isao ostrzegł ją, że lada dzień może się u niej pojawić ktoś z Clave - w końcu była obecna przy zamieszaniu z wampirami - ale nie spodziewała się, że to będzie tak szybko.
Ciekawe, czy dwóch innych puka właśnie do drzwi Akiry.
Mężczyzna wymienił porozumiewawcze spojrzenie z czarnowłosą kobietą, po czym zaczął przedstawiać siebie i ją po japońsku.
-A, proszę się nie kłopotać, mogę bez problemu mówić po angielsku.- machnęła ręką i uśmiechnęła się.
Mężczyźnie widocznie nie robiło to żadnej różnicy. Kobieta za to odetchnęła z wyraźną ulgą i odwzajemniła jej uśmiech.
-Jestem Maryse Lightwood, kieruję Instytutem w Nowym Jorku.- przedstawiła się  i wyciągnęła rękę, którą Reni przyjaźnie uścisnęła.
-A ja przyszedłem tu właściwie tylko dlatego, że Maryse potrzebowała tłumacza i już czuję się niepotrzebny.- westchnął mężczyzna.- Kazuo, jestem miejscowy.- Z nim też Renata wymieniła uścisk dłoni.
-Renata-
-Ren!- przerwał jej wrzask Juna dochodzący z łazienki. Że też akurat dzisiaj musiał zostać w domu.- Kto przyszedł?!
-Ludzie z Clave!- odkrzyknęła. Jej szczerość wprawiła Maryse i Kazuo w lekkie zdziwienie, ale Renata nie wiedziała żadnego powodu, żeby okłamywać brata w tej sprawie. Zwłaszcza, że...
-To jakaś firma ubezpieczeniowa?!
...prawdopodobieństwo, że załapie było niewielkie. Heh.
Maryse odchrząknęła.
-Czy moglibyśmy zająć pani chwilę czasu... na zewnątrz.- dodała, spoglądając znacząco w głąb mieszkania.
Reni zdusiła śmiech.
-Oczywiście.- powiedziała. Wyciągnęła z rozsuwanej szafy kurtkę i narzuciła ją na ramiona.- Jun, wychodzę na chwilkę!
-Nie daj się znowu porwać!



~~~~ 


Trochę głupio było rozmawiać na korytarzu, gdzie niósł się głos i każdy mógł ich podsłuchać, więc Renata zaproponowała dach, a Maryse zgodziła się. Kazuo nie wyglądał jakby miał w tej sprawie coś do powiedzenia, chyba naprawdę przyszedł tylko z zamiarem tłumaczenia ich rozmowy.
-Zadam pani kilka pytań i chcę, żeby odpowiedziała pani na nie szczerze.- powiedziała Maryse, ani na moment nie spuszczając z Reni wzroku.
-Ma się rozumieć.- Reni przytaknęła.
Wszystko zależy od tego jakie pani zada pytania., dopowiedziała w myślach. Czy Anioły w ogóle mogły kłamać? Netaron powiedział kiedyś, że nie. Ale ona wciąż była po części człowiekiem. Zobaczymy na ile to moje człowieczeństwo się dzisiaj zda.
-Jest pani Przyziemną ze Wzrokiem, tak?
-Owszem.
To nie było kłamstwo, tylko lekkie niedopowiedzenie.
-I przyznaje pani, że była zamieszana w ostatnie wydarzenia-
-Gdyby było inaczej nie byłoby was tutaj.- wtrąciła, otulając się szczelniej kurtką. Naprawdę zaczynało robić się coraz zimniej.
-W istocie. Opowie mi pani o wszystkim czego pani doświadczyła?
I tu zaczynały się schody. Jeśli dotarli też do Akiry - a dotarli na pewno - to jego też będą poprosili o szczegóły. Renata była pewna, że przyjaciel nie piśnie ani słowa o Jonathanie, ale co dokładnie powie? Jeśli podadzą dwie różne wersje może być krucho.
Dobra skup się., powiedziała sobie w myślach i zamknęła oczy. Co Netaron mówił o wnikaniu do ludzkiego umysłu? Jeśli uda mi się dotrzeć do Akiry...
Westchnęła głęboko i na chwilę opuściła barierę ochronną odgradzający jej umysł od reszty świata. Lawirowała myślami po ulicach Tokio nasłuchując głosu Akiry i jednocześnie starając się ignorować wszystkie inne. Maryse nie poganiała jej. Najwyraźniej uznała, że ostatnie wydarzenia wywołały u niej pewną traumę i teraz ciężko jest jej o nich mówić. Niecałe półtorej minuty później udało jej się odnaleźć umysł Akiry. Spojrzała na świat jego oczami. Był w Instytucie w Tokio, w pomieszczeniu przypominającym trochę salę przesłuchań - pozbawionym okien, z jedną tylko parą drzwi, które na chwilę obecną pozostawały zamknięte. Rozmawiał ze swoją siostrą i Inkwizytorem - Robertem Lightwoodem. Z jego myśli wyczytała również, że to najprawdopodobniej Clary i Jace podkablowali na Akirę do Akemi, natomiast do niej dotarto drogą dedukcji - w końcu Akira nie miał na miejscu wielu znajomych, którzy odpowiadaliby jej opisowi, blond włosy w Japonii stanowiły raczej rzadkość. Była jednak zbyt zaaferowana, aby mieć komukolwiek cokolwiek za złe.
To naprawdę działa!
Powstrzymanie cisnącego się na usta uśmiechu kosztowało ją naprawdę wiele wysiłku. Pozbierała się mentalnie w garść i rozpoczęła przedstawienie.
-Byłam na randce ze swoim chłopakiem.- zaczęła, dodając do swojego poważnego tonu nutkę smutku.- Byliśmy w kinie, a potem poszliśmy napić się czegoś ciepłego. W pewnym momencie do kawiarni wpadł Akira. To jest-
-Tak, znam Akirę bardzo dobrze.- przerwał jej Kazuo.- Nie musisz go opisywać.
Reni tylko skinęła głową.
-Czy twój chłopak jest Przyziemnym, tak jak ty?- zapytała Maryse.
-Tak.- odparła. Pierwsze kłamstwo. Zaszumiało jej w głowie i poczuła lekki uścisk w gardle. Ale nie było to na tyle poważne, żeby powstrzymać ją od dalszego mówienia.- Ale ma Wzrok, jak ja.
-Kontynuuj.- zachęciła ją Maryse, kiwając w zrozumieniu głową.
Reni opowiedziała o tym jak zostali zabrani do kryjówki wampirów. Trzymając się relacji Akiry powiedziała, że ona i Jonathan - który oczywiście wcale nie miał na imię Jonathan w tej historii - zostali zabrani i zamknięci osobno zanim zdążyła usłyszeć cokolwiek istotnego z jego rozmowy z hersztem bandy. Wspomniała również o Clary i o tym jak dzięki niekompetencji straży i wczesnej porze dnia udało jej się ją uwolnić.
-Tak bardzo się bałam.- powiedziała płaczliwym tonem, gdy relacjonowała swoje bliskie, niezbyt przyjemne spotkanie z wampirem.
-Ale nie ugryzł cię?- zapytała Maryse i skierowała wzrok na szyję dziewczyny. Wyglądała na naprawdę przejętą.
Renata potrząsnęła głową, choć w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Rany zagoiły się całkowicie w kilka sekund po swoim powstaniu. Choćby mieli ich szukać, nie znajdą nawet najmniejszego śladu, świadczącego o tym, że w ogóle istniały. Wiedziała, bo sama na początku ich szukała, nie mogąc wyjść z szoku, że zniknęły.
-Nie zdążył.- wychlipała.- Akira wrócił w samą porę, żeby go powstrzymać.
-Miał coś ze sobą? Słyszałaś o czym rozmawiał z Mickelem?
-Um... chyba... chyba coś a la... jakiś kubek? Kielich może?
Na te słowa Maryse zaświeciły się oczy. Spojrzała na Kazuo z miną "A nie mówiłam?".
-To jednak on ukradł Kielich.- powiedziała do niego.- Od początku wam mówiłam, że jego nagłe pojawienie się w Instytucie, a potem w Alicante nie może być przypadkowe.
Kazuo westchnął.
-Teraz nie wiem czy mam być dumny, że mój szwagier w pojedynkę wykiwał całą straż pilnującą tego żelastwa, czy może wręcz przeciwnie.
-Nawet nie żartuj.- zganiła go Maryse.- To poważna zbrodnia.
-Ale uzasadniona.- odparował Kazuo.- Gdyby czekał, albo próbował komuś powiedzieć zakładnicy mogliby ucierpieć. Wiesz o tym, Maryse.
Słysząc podobną wymianę zdań po stronie Akiry, Reni postanowiła zrobić to samo, co on i po prostu pociągnęła opowieść dalej.
-Potem ja i Chris zostaliśmy puszczeni wolno.- powiedziała, ponownie skupiając na sobie uwagę rozmówców.- Ale powiedzieli, że Akira ma zostać, bo uwolniłam tamtą dziewczynę, a wciąż potrzebny był im jakiś Nocny Łowca. Nie wiem do czego. Myślałam, że umrę ze zmartwienia, ale on wrócił jeszcze tego samego dnia. Cały umazany krwią.- dodała.
Czyli... Akira jednak postanowił wziąć wszystko na siebie. pomyślała. Cóż, skoro i tak go podejrzewali to chyba nie było lepszej opcji. 
Przesłuchanie Akiry i późniejsza kłótnia Akemi z Robertem Lightwoodem skończyła się wielce prawdopodobną opinią Inkwizytora, że jeśli Kielich się odnajdzie, Akira zostanie ułaskawiony, może nawet uznany za bohatera, który wykonał kluczową rolę w zakończeniu wojny. Ale jeśli Kielich się nie znajdzie, to nie ma nawet co liczyć na uniknięcie więzienia.
Gdyby Maryse i Kazuo nie blokowali drogi Renata już dawno byłaby u Isao i pytała co, do diaska, zrobił z tym przeklętym Kielichem. Skoro nie znaleźli go w fabryce to musiał być u czarownika, po prostu nie było innej opcji.
Ale nie, jej przesłuchanie jeszcze nie dobiegło końca. Miało paść jeszcze jedno pytanie i Renata musiała stanąć na wyżynach swoich umiejętności aktorskich, żeby jej uwierzyli.
-Gdzie teraz jest Chris?
Chociaż nie. Wcale nie było aż tak trudno. Wystarczyło, że przypomniała sobie jak czuła się jeszcze wczoraj, kiedy nie wiedziała, że Jonathan siedzi u Isao, zmieniony w białą fretkę.
-Nie wiem.- szepnęła i pozwoliła łzom spłynąć po policzkach.- Nie mam pojęcia.




~~~~



Po kilku pustych słowach pocieszenia - Maryse i Kazuo najpewniej stwierdzili, że "Chris" zginął z ręki jednego z wampirów, albo zwyczajnie dał dyla i ukrył się gdzieś na drugim końcu świata, toteż można się domyślić jak nieszczerze brzmiały ich zapewnienia, że zrobią wszystko, żeby go odnaleźć - i przeproszeniu za roztrząsanie nieprzyjemnych wspomnień dwójka nefilim w końcu pożegnała się z Renatą.
-Nie wracasz do domu?- zapytał Kazuo, widząc, że dziewczyna nie poruszyła się ani o milimetr.
-Chcę tu jeszcze chwilę zostać.- powiedziała tak smutno i jak tylko potrafiła.
Nocny Łowca posłał jej ostatnie spojrzenie i ruszył do wyjścia za Maryse. Drzwi od wejścia na dach zamknęły się za nimi i Reni odczekała całe dziesięć sekund na wypadek jakby mieli wrócić, po czym ściągnęła z siebie kurtkę i karmelowy sweter, który miała pod spodem.
Wciąż nie była przyzwyczajona do skrzydeł, ale uwielbiała uczucie lekkości, które towarzyszyło jej, gdy zrzucała ludzką powłokę. Czuła się wtedy całkowicie wolna. Nie istniało nic, co mogłoby ją ograniczyć. Ale skrzydła nie były osobnym bytem przyczepionym do jej ciała, tylko jego częścią. Miała wrażenie, że posiada dwie dodatkowe kończyny.
-No to jazda.- szepnęła i odleciała.



~~~~


Wpadła do domu Isao jak burza, nie zawracając sobie głowy pukaniem. Właściwie, przeniknęła przez drzwi zanim zdążyła na powrót przybrać materialną, widzialną dla wszystkich formę. Czyli, z perspektywy czarownika pojawiła się znikąd na środku jego kuchni akurat w chwili, gdy parzył herbatę.
-Słodki Merlinie, co ty tutaj znowu robisz?!- wydarł się, ale nie miała mu tego za złe. Sama by się przestraszyła, gdyby była na jego miejscu. W dodatku wylał sobie wrzątek na rękę, to musiało boleć.
-Przyszłam po Kielich.
-Jaki kielich?
-Kielich Anioła.- sprostowała.
I wtedy po plecach przebiegł jej dreszcze strachu. A może Isao wcale nie ma Kielicha? Może nie pomyślał, żeby go ze sobą zabrać, a potem wziął go któryś z wampirów, gdy w pośpiechu opuszczali fabrykę. Jeśli tak, to artefakt przepadł, razem z Akirą.
Isao nie spieszył się z odpowiedzią. Wyglądało na to, że wcale jej nie słuchał. Z grymasem bólu na twarzy osuszył zaczerwienioną rękę i przeklął głośno. Zaczął leczyć rękę za pomocą magii, drugi raz w ciągu dwóch godzin, warto dodać. Najpierw Jonathan teraz jego dziunia, miał dość tych zamachów na swoje życie!
Dopiero kiedy skończył zwrócił się znowu do Renaty.
-Jeszcze raz - czego znowu chcesz?
-Kielicha. Tego ukradzionego z Gard. Potrzebuję go.
-To trzeba było mówić godzinę temu, kiedy tu byłaś zamiast przyprawiać mnie o stan przedzawałowy!
-Masz go?- zapytała, ignorując jego marudzenie.
-Oczywiście, że go mam, myślałaś, że jestem głupi?! Nie zostawiłbym Kielicha Anioła w ruderze pełnej wampirów!
-Dasz mi go?- poprosiła.
Isao wyszedł z kuchni, dając jej znak ręką, żeby poszła za nim. Stuknął palcem w jeden z kieliszków do wina stojących w oszklonym kredensie w salonie, a ten na jej oczach zmienił się w Kielich Anioła.
-Bierz go.- zachęcił, wciąż trzymając drzwiczki do kredensu otwarte.- Mogę wiedzieć do czego jest ci tak potrzebny?- zapytał.
-Dziś w nocy odniosę go do Grad.- powiedziała, obracając naczynie w dłoniach.
-Zupełnie sama?- zapytał zdumiony.- Może chociaż transport chcesz?
-Nie, dam radę.- uśmiechnęła się psotnie i poruszyła skrzydłami, wiedząc, że czarownik jest w stanie je zobaczyć. Może w niewielkim stopniu, ale jednak.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przyjaźń Will i Belli w pigułce:
Bella: Masakra, ratuj.
Will: Nie pisz do mnie, matme mam >.>

wtorek, 26 września 2017

Rozdział 28. O Fretkach i teoriach spiskowych

Następnego popołudnia, po tym jak w końcu udało jej się ochłonąć po ostatnich wydarzeniach i trochę się przespać, Reni wybrała się do Wysokiego Czarownika Ikebukuro. Jonathan opowiadał jej o Isao, czasami słyszała jak rozmawiał z nim przez telefon, ale sama nigdy go nie spotkała. Poprosiła Akirę o jego adres i przyszła, chociaż brunet mówił jej wcześniej, że Jonathana tutaj nie ma, bo sam sprawdzał.
Westchnęła. Owszem, sama wiedziała, że to mało prawdopodobne, żeby go tu spotkała. Niemniej Jonathan już od trzech dni nie dawał znaku życia. Wychodziła z siebie ze zmartwienia mimo iż nowo nabyty instynkt mówił jej, że nic mu nie jest. Sama świadomość, że Jonathan żyje była niewystarczająca. Chciała wiedzieć, gdzie jest i jak się czuje. Chciała móc z nim porozmawiać.
Drzwi otworzyły się nagle i stanął w nich wysoki, przystojny mężczyzna, o oliwkowej cerze, czarnych, kręconych włosach i równie ciemnych oczach. Miał na sobie dżinsy i czarną marynarkę narzuconą na czerwoną koszulkę. Był boso.
-W czym mogę pomóc?
Reni jeszcze raz uważnie mu się przyjrzała, po czym uśmiechnęła się. Z jakiegoś powodu spodziewała się, że czarownik będzie wyglądał trochę jak Albus Dumbledore z mniej dostojną brodą. Dobrze, że się myliła.
-Em... Dzień dobry.- przywitała się.- Nazywam się Renata Yume i chciałam zapytać-
-Ach, Reni.- Neutralny wyraz twarzy Isao nagle rozjaśnił uśmiech.- Isao Morri, ale to już chyba wiesz, skoro do mnie przyszłaś. Wejdź do środka.
Przepuścił ją w drzwiach i od razu zaczął kierować się w stronę salonu. Reni trochę niepewnie ruszyła za nim.
-Kawy? Herbaty?- zaproponował.- Wina?- dodał jakby odruchowo, po czym pacnął się w czoło.- A nie, ty chyba jesteś nieletnia.
-Może wody?- zapytała Reni, odrobinę się rozluźniając.
-Mam sok jabłkowy.
-Więc poproszę.
Isao zniknął w kuchni i wrócił chwilę później ze szklanką soku i półmiskiem ciastek. Postawił oba naczynia na ławie i usiadł naprzeciwko swojego gościa.
-Jonathan nie wspominał nigdy, że jego wybranka jest aniołem.- rzucił swobodnie, a Renata niemal zakrztusiła się kawałkiem ciastka. Szybko popiła sokiem, a następnie spojrzała na Isao z szokiem w oczach.
Był pierwszą osobą - poza Netaronem, oczywiście - która zauważyła. Na początku bała się pokazywać bratu na oczy, a co tu dopiero mówić o wychodzeniu do ludzi na ulicę, w obawie, że ktoś da radę zobaczyć jej skrzydła. Cały wczorajszy dzień chodziła jak na szpilkach, nie czując nawet żadnego zmęczenia po nieprzespanej nocy. Dzisiaj postanowiła dać trochę na luz, co nie znaczy, że iluzja zelżała.
-Bo Jonathan nie wie.- odparła w końcu. Czuła, że Isao jest osobą godną zaufania, a zazwyczaj nie myliła się w takich sprawach.- Właściwie, to sama wiem dopiero od niedawna.- powiedziała, poruszając minimalnie skrzydłami.- Widzi je pan?
-Tak.- powiedział, wpatrzony w przestrzeń za jej plecami.- Nie całe tylko... jakby widmo.
Reni skinęła głową, na znak zrozumienia. Netaron wspominał, że ludzie - i wszystkie inne stworzenia, które mają w sobie choć cząstkę ludzkiej krwi - nie będą ich widzieć. Najwyraźniej Isao miał bardzo silną więź ze światem duchowym. Może to właśnie pozwoliło mu z powodzeniem ściągnąć Jonathana zza światów?
W każdym razie, będę musiała później poćwiczyć tą zmianę kształtu, o której mówił Netaron. postanowiła. To powinno być bezpieczniejsze i prostsze niż stałe bazowanie na cudzej ślepocie.
-Panie Morri- zaczęła, ale Isao przerwał jej gestem ręki.
-Isao wystarczy.- powiedział, w końcu odrywając wzrok od jej skrzydeł.
-Isao,- ponowiła.- Przyszłam zapytać o Jonathana.
-Pytaj.
Reni wzięła głęboki oddech.
-Czy wiesz, gdzie on jest? A jeśli nie, czy dałbyś radę go namierzyć?
Isao zamknął oczy i spuścił głowę, jakby się nad czymś zastanawiając. Kiedy chwilę później znów na nią spojrzał, na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.
-Jonathan jest tutaj.- powiedział, czerpiąc satysfakcję z zaskoczonej miny Renaty.
-Ale Akirze powiedziałeś-
-Skłamałem.- przyznał, wzruszając ramionami.- Uznałem, że nie ma potrzeby uświadamiania panicza Kurohany odnośnie stanu Jonathana. Zwłaszcza, że za jakiś czas wszystko i tak wróci do normy. Ale ty, moja droga, to co innego.- powiedział.
-Co to znaczy?- zapytała Reni, niewiele rozumiejąc z pokrętnej gadaniny czarownika.- Mogę go zobaczyć?
Z jakiegoś powodu Isao wybuchnął śmiechem. Wstał z fotela i ocierając wyimaginowaną łzę z oka powiedział:
-Oczywiście, tylko będziesz musiała poczekać, aż go złapię.- To mówiąc wszedł po schodach prowadzących na piętro i zniknął Renacie z zasięgu wzroku.
Przez chwilę słychać było tylko przytłumiony głos Isao i odgłos szurania... czy on przestawiał meble? Renata zaczęła się poważnie obawiać, co takiego zrobił sobie Jonathan - lub co zrobił mu Isao -, że lepiej było nie mówić nikomu o jego "stanie". Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Co się tam do licha ciężkiego działo?
Po upływie jakiś pięciu minut ponownie usłyszała kroki na schodach i poderwała się na nogi, widząc Isao trzymającego za ogon białego... gryzonia?
-Proszę bardzo, masz swojego chłopaka.- powiedział, starając się zignorować piekący ból w miejscu, gdzie zwierzątko wbijał mu zęby w rękę.
-O mój Boże, zmieniłeś go we fretkę?!
-To gronostaj.- poprawił ją czarownik, po czym syknął głośno.- Jonathan, puszczaj moją rękę, albo zaraz przerobię cię na tatar!
Wciąż zszokowana Renata podbiegła do Isao, zabrała mu swojego chłopaka i wróciła z nim na kanapę. Zaraz po tym jak usiadła, Jonathan wyrwał się z jej uścisku. Reni nie zdążyła zarejestrować, kiedy znalazł się na jej ramieniu, tuż pod włosami z pazurkami wczepionymi mocno w jej sweter. Poczuła na karku delikatne wibracje, kiedy gronostaj zawarczał na Isao.
Czarownik prychnął w odpowiedzi, trzymając się za pogryzioną rękę.
-Dlaczego to zrobiłeś?- zapytała Reni, sięgając po Jonathana, żeby ściągnąć go z ramienia, ale ponownie jej umknął.
-Poplecznicy Mickela są teraz podzieleni. Część podejmuje jeszcze jakieś próby ratowania sytuacji, ale lada dzień Clave ich sprzątnie, to nie ulega wątpliwości. Wojna ma się ku końcowi i w mieście panuje obecnie zupełny chaos.- wyjaśnił siadając na swoje poprzednie miejsce.- Uznałem, że bezpieczniej będzie jeśli Jonathan zniknie na jakiś czas, dopóki wszystko się nie uspokoi.
-A wyraził na to zgodę?- zapytała marszcząc brwi.
-Cóż, nie...
-W takim razie chcę żebyś go odczarował.- zażądała, ostatecznie zostawiając Jonathana w spokoju.
Isao pokręcił głową. Jego ręka iskrzyła się, kiedy leczył ugryzienia.
-Nie zrobię tego.- powiedział.- Nie teraz. Minie parę tygodni, maksymalnie miesiąc i wampiry znikną z ulic, a ci Nefilim, którzy się tutaj pozjeżdżali, wrócą do Idrisu. Wtedy zdejmę zaklęcie. Nie patrz tak na mnie, moja droga, Jonathanowi nie dzieje się tutaj żadna krzywda.- dodał, widząc jak gniew Renaty stopniowo zanika.- Dla niego czas płynie inaczej. Pewnie nie jest nawet świadom, że minęły już prawie cztery dni odkąd znajduje się w tej formie.
Jonathan sam zsunął się z jej ramienia i usiadł na jej kolanach, wpatrując się w nią czarnymi, paciorkowatymi oczami. Reni pogłaskała go delikatnie po miękkim futerku na głowie i długim grzbiecie, aż do ogona zakończonego czarnym pędzelkiem.
-Niech się cieszy, że został gronostajem, zawsze mogłem zmienić go w szczura, a wtedy nie byłby już taki uroczy.- dodał jeszcze Isao.
-Wciąż uważam, że to niesprawiedliwe.- zmroziła go wzrokiem, ale bez wcześniejszej złości.- Myślisz, że jak jesteś Wysokim Czarownikiem to wszystko ci wolno? Mogłeś chociaż się ze mną skontaktować-
Isao jednym pstryknięciem zamknął jej usta. Dosłownie. Potem podszedł do kanapy, na której siedziała i kucnął przed nią, opierając łokcie na jej kolanach. Jonathan zasyczał raz jeszcze i głębiej zakopał się w jej włosach.
-Zdejmę zaklęcie, jeśli obiecasz, że przestaniesz gadać i pozwolisz mi wyjaśnić, co naprawdę stało się, kiedy Akira odprowadził cię do domu. Deal?
Reni przez chwilę wpatrywała się prosto w jego czerwone, połyskujące oczy z cienką, pionową źrenicą. Mimo, że były to oczy demona, to wyglądały na szczere. Skinęła głową.
Isao zdjął zaklęcie i chociaż czuła, że znów jest w stanie mówić, nie zrobiła tego. Tylko dalej patrzyła na niego niecierpliwie, czekając na wyjaśnienia.
Czarownik uśmiechnął się. Wstał z podłogi i usiadł na swoim wcześniejszym miejscu, dokładnie naprzeciwko Renaty.
-Nocne zamieszki na ulicach nie są jedynym powodem, dla którego go tu trzymam.- zaczął tłumaczyć. Reni cieszyła się, że chociaż raz nie owija w bawełnę tylko od razu przechodzi do sedna.- Pewnie nie masz o tym pojęcia, ale po tym jak zostawiliście go z wampirami, Jonathan wpadł w małe kłopoty.- prychnął.- Trochę mało powiedziane. Mickel chciał wydać go Królowej Fearie.
Renata wstrzymała oddech. Jonathan opowiadał jej o Królowej. Dokładnie wiedziała jaka była ich relacja. Co by zrobiła władczyni Jasnego Dworu, gdyby... zabiłaby go? Wydała Clave? Reni nie wiedziała, ale była za to pewna, że wtedy obecność Jonathana przestałaby być tajemnicą. Cały Świat Cieni wiedziałby, że Morgenstern żyje.
Isao był niemal przekonany, że dziewczyna zasypie go gradem pytań, albo zacznie się usprawiedliwiać, że wcale nie chciała go zostawiać. Jednak ona zachowała wszystkie swoje wątpliwości dla siebie i nawet nie pisnęła. Isao był pod wrażeniem. Chodził już trochę po tym świecie i wiedział, że każdego człowieka można wpisać w jakiś stary, powtarzalny schemat. Natomiast Renata wydawała się inna, w każdym tego słowa znaczeniu.
-Jak pewnie się domyślasz, nie doszło to do skutku.- kontynuował Isao po krótkiej przerwie.- Wywiązała się między nimi walka i przez chwilę musiało być poważnie, bo gdy dotarłem na miejsce Jonathan był na skraju przytomności. Stracił sporo krwi, sam by się stamtąd nie wydostał. Tak czy inaczej, wygrał. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, co to znaczy-
-Zabił ich przywódcę.- wyrwała do przodu, nawet nie czekając aż skończy mówić.- Wampira, który rozpoczął bunt.
-I którego Nocni Łowcy tropili miesiącami, owszem.- parsknął śmiechem.- Kiedy znaleźli jego zwłoki był już ziemnym trupem. Cóż, nie żeby wcześniej nim nie był.
-I dlatego go tu trzymasz? Bo Clave szuka sprawcy?- Reni uniosła brew do góry.
-Clave szuka bohatera.- poprawił ją.- Sprawcy szukają ci zwolennicy Mickela, którzy nie są wstanie pogodzić się z jego śmiercią i pragną zemsty. Co gorsza, wiedzą kogo szukać.
-Kiedy kogoś skrzywdzisz, zawsze znajdzie się ktoś, kto ci odda.- powiedziała Renata, bezwiednie głaszcząc miękkie futerko Jonathana, który znów wrócił na jej kolana, gdy tylko zagrożenie w postaci Isao oddaliło się na bezpieczną odległość.
-Żadna zbrodnia nie przechodzi bezkarnie.- dodał Isao, wpatrując się w białą fretkę - czy tam gronostaja - wzrokiem, którego Reni nie mogła wziąć za nic innego niż troskę.- Dlatego wolę mieć go tutaj. Nie oczekuj, że tak po prostu zostawię go bez opieki, kiedy na drugim końcu Tokio Inkwizytor popija sobie herbatkę. Siedzimy w tym obaj, chroniąc jego, chronię swój własny tyłek.
Renata skinęła głową. Czarownik był specyficzny, ale rozumiała jego powody... i chyba naprawdę zaczynała go lubić.
-Skąd wiedziałeś, że będzie potrzebował pomocy?- zapytała.
-Zakląłem jego miecz. W przypadku wejścia Fosforosa w kontakt z krwią miałem zostać natychmiast powiadomiony o tym czyja jest to krew... i gdzie dokładnie znajduje się miecz.
-Zadziałało.- stwierdziła Reni.
-Perfekcyjnie.
-Dziękuję.
Wcześniej Isao wyglądał na zamyślonego, ale teraz wrócił na ziemię i spojrzał na swoją rozmówczynię odrobinę nieprzytomnie.
-Za co?- zapytał, nie mając pojęcia o co mogło jej chodzić.
-Za wszystko, co dla niego zrobiłeś.- Renata posłała mu przyjazne spojrzenie.- Gdyby nie ty, nie byłoby go tutaj. Mało tego, ty naprawdę się nim zaopiekowałeś. Może masz trochę... zbyt drastyczne podejście, ale wciąż... dziękuję.- powtórzyła raz jeszcze i uśmiechnęła się.
Isao jeszcze chwilę patrzył na nią jakby brakowało jej piątej klepki, po czym wybuchnął śmiechem. Tak bardzo nie oczekiwał, że ktoś mu kiedyś podziękuje, że w pierwszej chwili nie uwierzył, kiedy autentycznie te podziękowania otrzymał. Co prawda, nie od Jonathana, tylko jego narzeczonej, ale co z tego? Prędzej mu gruszka na wiśni wyrośnie niż usłyszy Morgensterna dziękującego komukolwiek.


~~~


Zlokalizowanie Akiry wcale nie było takie proste jak Clary i Jace na początku zakładali. Mężczyzna  był świeżo po przeprowadzce do innego mieszkania i Akemi nie miała jeszcze jego dokładnego adresu, a jedynie okręg, w którym mieszkał. W dodatku od rana nie odbierał telefonu. 
-Często mu się tak zdarza?- zapytał Jace.
Akemi pokręciła głową.- Skądże zazwyczaj odbiera od razu. Z drugiej strony jest jeszcze wcześnie, więc zakładam, że śpi. Oni wszyscy mają nawyk siedzenia w pracy od południa do północy.- wyjaśniła, odkładając komórkę.- A właściwie to dlaczego, chcecie się z nim skontaktować?
Jace i Clary wymienili ukradkowe spojrzenie, po czym zgodnie posłali głowie Instytutu niewinne uśmiechy. 
-Spotkaliśmy go niedawno i pomyśleliśmy, że skoro zna Tokio jak własną kieszeń to byłby świetnym przewodnikiem.- powiedział Jace.
-Mógłby nam pokazać to i owo.- dodała Clary.
Kobieta westchnęła z rozbawieniem.
-Jesteście niemożliwi.- zawyrokowała.- Jeszcze wam mało wycieczek po wczoraj?
Na tym się chwilowo skończyło. Ani Clary, ani Jace nie widzieli sensu w szukaniu igły w stogu siana. Dlatego zamiast szukać mieszkania, postanowili wyszukać w Internecie wytwórnię płytową Owari Entertainment, w której pracował. Już mieli się do niej wybrać, aby zrobić rozeznanie, kiedy do tokijskiego Instytutu przybyli Robert i Maryse z dwudziestką Nocnych Łowców i skutecznie odcięto im drogę wyjścia na kolejnych parę godzin z powodu przesłuchań i masy zamieszania z fabryką. Siedziba wampirów została już względnie zinfiltrowana wczoraj, po powrocie Izzy i Aleca, ale dopiero dzisiaj podzielono się z nimi szczegółami.
-Martwi?- powtórzył głucho Alec.
Robert skinął głową.- Kilkoro zginęło w trakcie walki, co jest zrozumiałe, ale poza nimi na miejscu było jeszcze około trzynaście innych trupów.
Clary wstrzymała oddech.
-Wszystkie wampirze.
I wypuściła powietrze z cichym świstem. Maryse spojrzała na nią wzrokiem dodającym otuchy.
-Nie robiliśmy tam żadnej rozpierduchy.- powiedziała Isabelle.- Nawet nie wchodziliśmy do środka.- Posłała Clary pytające spojrzenie, ale rudowłosa tylko wzruszyła ramionami. 
-I tu właśnie zaczyna się problem.- Inkwizytor westchnął.- Wstępna sekcja i ślady wskazują na trzy różne powody śmierci. Ślady kłów w na skórze jednoznacznie wskazują na jakąś wewnętrzną bójkę pomiędzy członkami klanu i o tyle, o ile to jest jeszcze logiczne, tak zupełnie nie wiemy jak wytłumaczyć spopielone na węgiel ciała we wnętrzu budynku.- przerwał na chwilę.- Oraz fakt, że ich przywódca został zamordowany we własnym gabinecie za pomocą broni serafickiej. 
Izzy, Alec i Simon na te słowa wyszczerzyli oczy ze zdumienia, a Clary i Jace wymienili kolejne porozumiewawcze spojrzenia.
Po zakończeniu oficjalno-rodzinnego spotkania spróbowali jeszcze raz obgadać sprawę, ale nie udało im się wpaść na żaden sensowny pomysł - i tak nie mogli się ruszyć z Instytutu dopóki Clary nie zostanie przesłuchana, co mogło zając trochę czasu. W końcu nie była jedyną osobą w kolejce, Clave udało się schwytać aż szesnastu buntowników.
Dodatkowo, Akemi wyglądała jakby zaczynała kojarzyć fakty zwłaszcza po tym jak dotarła do niej informacja, że jej młodszy brat był widziany w Alicante tuż przed zniknięciem Kielicha. Dlatego, gdy następnego dnia na przesłuchaniu Akemi zapytała ją wprost czy Akira jest zamieszany w całą sprawę, Clary powiedziała prawdę.
------------------------------------------------------
Will: Ogólnie to w tym rozdziale miało być co innego xD Ale doszłam do wniosku, że jest za dużo Renaty, a za mało tej drugiej strony medalu (czyt. Clary), więc chciałam coś dodać o tym i... troszku się rozpisałam ^^" Gomenasai ^^"

niedziela, 27 sierpnia 2017

Rozdział 27 - Fire in my bones [cz.3.]

Wszyscy zawsze powtarzali jej, że wygląda dokładnie tak jak mama, ponieważ miała jej włosy, kolor oczu i szczupłą sylwetkę. Nie do końca się z tym zgadzała. Mimo, że tęczówki miała szaroniebieskie to sam kształt oczu odziedziczyła po ojcu. Podobnie jak nos - prosty, podczas gdy jej mama miała lekko zadarty - i kości policzkowe. Zamiłowanie do przedmiotów ścisłych również musiało pochodzić od taty, pamiętała, że mama nie znosiła odrabiać z nią matematyki. Pisała za to wiersze - Reni doskonale pamiętała dzień, w którym udało jej się dokopać do starego pamiętnika matki przepełnionego poezją i krótkimi nowelami. 
Im Renata była starsza, tym więcej dostrzegała w sobie cech po obojgu z nich. Potrafiła godzinami stać przed lustrem i zastanawiać się które z rodziców obwiniać za taki a nie inny - jej zdaniem niezbyt urodziwy - kształt bioder, czy dłoni.
I teraz kiedy siedziała naprzeciwko Netarona - Arona - wiedziała, że mogłaby w jego przypadku robić dokładnie to samo.
-Jesteś moim bratem.- To nawet nie było pytanie. Cokolwiek anioł by teraz nie powiedział, wiedziała, że ma rację.
Kącik jego ust uniósł się odrobinę, a Reni była w stanie myśleć tylko o tym, że dokładnie ten sam uśmiech widziała lata temu na twarzy ojca.- Chyba raczej byłbym twoim bratem. Trochę się rozminęliśmy, nie?
Aron. Jej brat, który zmarł dwa miesiące po urodzeniu na niewydolność serca.
-Od początku wiedzieliśmy, że umrze.- przypomniała sobie odpowiedź matki, kiedy jako mała dziewczynka spytała co się stało z jej bratem.- Był zbyt słaby, zbyt chorowity. Pytanie nie brzmiało czy, tylko kiedy. Tych kilkadziesiąt dni, które spędziłam z twoim bratem były najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Nadal za nim tęsknię.
Potem nigdy już nie prosiła o "braciszka lub siostrzyczkę". Nie miała odwagi. Szukała przyjaciół w szkole, ale ciężko przetrwać w europejskiej podstawówce, kiedy ma się skośne oczy i cały czas mówi się o aniołach. W końcu dała sobie spokój... i zaczęła nieśmiało podejmować próby nawiązania znajomości ze swoim aniołem stróżem. Już dawno zauważyła, że Netaron zawsze zdawał się być tylko odrobinę starszy od niej, ale myślała, że to celowy zabieg mający wzbudzić w niej większe zaufanie. Ale może nie do końca.
Gdyby żył byłby teraz jakieś... trzy lata starszy ode mnie?
-Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś?- zapytała smutnym tonem, wyrzucając sobie w myślach, że nie zorientowała się wcześniej.
-A co by to zmieniło?- odpowiedział pytaniem.
-Pewnie... pewnie patrzyłabym teraz na ciebie inaczej.- wyznała. Netaron zawsze był jej bliski, owszem. Znajdował się gdzieś pomiędzy najlepszym - zmyślonym, warto dodać, ponieważ nikt poza nią go nie widział - przyjacielem, a cieniem podążającym za nią krok w krok, ale nie robiącym nic pożytecznego. Był olbrzymią częścią jej życia, ale nie był jej bratem. To miejsce zostało zajęte przez kogoś innego. Tak jak Renata powiedziała wcześniej Jonathanowi - nie czuła więzi z Aronem, a więź z Netaronem działała na zupełnie innych zasadach. Mimo, że obaj byli jedną i tą samą osobą.
-Widzenie aniołów jest wystarczająco niewinne, aby uchodzić za coś normalnego wśród dzieci. Gdybyś w zerówce opowiadała, że rozmawiasz ze swoim zmarłym bratem nie byłoby już tak kolorowo.- odparł Netaron.
Reni nie wiedziała czy ma to uznać za żart, czy wziąć na poważnie, więc postanowiła nie odpowiadać.
-Więc... jeszcze raz, jak działa ten "nasz przypadek".- spróbowała przywrócić rozmowę na poprzedni tor. Wciągu kilkunastu minut dowiedziała się nie tylko, że jej anioł stróż za życia był - byłby - jej bratem, ale także, że sama jest aniołem i jakoś wcześniej tego nie zauważyła. To było naprawdę wiele do przetrawienia,  a czuła, że ta rozmowa jest jeszcze daleko od końca.- I poproszę jakieś ładne wyjaśnienie, najlepiej jakbyś mi to rozrysował na kartce.
Netaron mruknął, ale po kartkę nie sięgnął.- W takim razie powinienem zacząć od końca.- Odchylił się na krześle i zarzucił nogę na nogę.- My, anioły, jesteśmy istotami eterycznymi, przez co bardzo trudno jest nas zabić. Zazwyczaj nie wdajemy się również w otwartą walkę, więc nasi wrogowie nie mają nawet okazji spróbować swoich sił. Ale czasem...- Tutaj westchnął cicho.- Czasem to... nie do końca się udaje.
Reni przytaknęła, że rozumie. Netaron przeszedł dalej.- Od początku stworzenia wielu z nas również... zmieniło strony, jeśli wiesz o czym mówię.- Kolejne przytaknięcie.- Dlatego i z wielu innych powodów nie możemy sobie pozwolić na ubytki w liczebności. Więc kiedy anioł umiera, jego dusza odradza się w nowym ciele. To jest właśnie nasz przypadek.
Renata nie wiedziała co powiedzieć. Gapiła się tylko na Netarona z wyrazem czystego szoku na twarzy i próbowała przyswoić to, czego się właśnie dowiedziała. Była aniołem, nie tyle z ciała, co z ducha, w dodatku żyła już wcześniej w... poprzednim wcieleniu? Została reinkarnowana? Skoro mogło paść na kogokolwiek innego, to dlaczego akurat na nią?
-To nie my ustalamy, kiedy i jak się odrodzimy.- powiedział Netaron, jakby odgadując jej myśli.- To wszystko Jego wola.
-Czy ty... pamiętasz swoje poprzednie wcielenie?
Netaron pokręcił głową. Kręcona grzywka opadła mu na oczy.- Czasem miewam przebłyski, ale to nic konkretnego. Posłuchaj, nie wiem czy bardzo różnię się od swojego poprzedniego ja, ale wiem jedno - Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu Reni w geście dodającym otuchy.- To co uważam, myślę i czuję jest prawdziwe, nawet jeżeli nie zgadza się z poprzednim schematem. Nie mam pojęcia kim byłem dawniej, ale wiem, kim jestem teraz. Na tym powinnaś się skupić, Ren. Na teraźniejszości, a nie na zbędnym roztrząsaniu przeszłości.
-Okej.- szepnęła, spuszczając głowę. Netaron miał naprawdę sporo racji, jednak czuła, że musi minąć trochę czasu zanim znów będzie się czuła w swojej skórze jak u siebie.
Następną chwilę spędzili w ciszy, Netaron chciał dać jej trochę czasu na ochłonięcie, aż w końcu, kiedy wskazówka minutowa na zegarze przybliżyła się do dwunastki, wstał i po cichu odstawił fotel na miejsce.
-Niedługo będzie świtać.
-Tak. I?- odparła, unosząc głowę.
-Chodźmy na dach.- powiedział.- Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę zrobić.

~~~
Kiedy podążała za swoim martwym bratem/aniołem stróżem na dach opatulona w miękki, kremowy sweter, nie miała pojęcia czego może się spodziewać. Myślała, że dzisiejszej nocy limit szokujących rzeczy został już wyczerpany. Nic bardziej mylnego.
-Zdejmij sweter.- poprosił, zatrzymując się trochę ponad metr przed nią.
Renata zgłupiała.- E? Po co?
-Po prostu go zdejmij.- powtórzył Netaron.
-Ale jest zimnooo.- jęknęła.
-Jeżeli lubisz ten sweter, to lepiej go zdejmij. Zaufaj mi, wiem co mówię.- za argumentował.
Reni uniosła powątpiewająco brew, ale wyraz twarzy Netarona był na tyle poważny, że w końcu zsunęła sweter z ramion i odłożyła go na obok na ziemię.- Co teraz?- zapytała.
-Teraz może trochę zaboleć.- odparł i zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować położył jej rękę na głowie. Widziała jak jego oczy na ułamek sekundy rozbłysły, a potem uderzyła w nią fala lekkości, zupełnie tak jak wtedy w fabryce. Poczuła silne mrowienie na plecach, tuż za łopatkami... i nagle jej skóra w tamtym miejscu została rozerwana razem z materiałem bluzki, którą miała na sobie. Wciągnęła powietrze z sykiem, bo to, kurna, przyjemne nie było, ale ból zniknął na tyle szybko, że ledwie zdążyła go zarejestrować. Odruchowo sięgnęła ręką do miejsca, z którego rozchodziło się to dziwne ciepło i wyczuła pod palcami punkt - dwa punkty -, gdzie skóra łączyła się z czymś o wiele, wiele twardszym. Natychmiast zabrała rękę. To były kości. Kości, które szybko zaczęły pokrywać się warstwą mięśni. Potem pojawiły się pióra.
Cały proces nie trwał więcej niż minutę. Renata była wyczerpana, nogi miała jak z waty i tylko szybka reakcja Netarona uchroniła ją przed upadkiem. Oparła się o niego z wdzięcznością.
-Żyjesz?- zapytał cicho.
Przytaknęła. Powoli zaczynało jej już przechodzić.
Obejrzała się przez ramię, natrafiając wzrokiem na swoje nowe skrzydła. Były prawie jej wielkości - grzbiet znajdował się mniej więcej na wysokości oczu, a najdłuższe lotki kończyły się tuż nad ziemią - i wyglądały na ciężkie, mimo że dla Reni nie ważyły praktycznie nic. Spróbowała nimi poruszyć i, o Jezu, jakie to było dziwne. Wydawało jej się, że czuje każde pióro z osobna.
-Mo-mogłeś mnie ostrzec.- odezwała się i aż ją zamurowało. To nie był jej głos! To znaczy... był, ale brzmiał inaczej. Dźwięczniej, melodyjniej.
-To jak ze zrywaniem plastra, najlepiej zrobić to szybko i z zaskoczenia.- Netaron podniósł z ziemi jej sweter i wyciągnął rękę, aby jej go oddać.
Renata owszem, sweter przyjęła, ale co zrobić z nim dalej już nie wiedziała.- Emm. Będę teraz musiała wyciąć w nim dwie wielkie dziury, czy coś?
Netaron zaśmiał się.- W żadnym wypadku.- Zabrał od niej sweter i zarzucił go na jej ramiona. Ku zdumieniu Renaty ubranie przeniknęło przez skrzydła jakby w ogóle ich tam nie było.- Pamiętasz co mówiłem o postaci astralnej?
-Że mogę ją przyjąć?
Przytaknął.- Tak. Możesz sprawić, że całe twoje ciało, albo jego część stanie się niematerialne. Będziesz musiała się teraz dobrze pilnować, przynajmniej dopóki nie nauczysz się lepiej nad tym panować.- W jednej chwili jego ludzkie przebranie zniknęło i Netaron znowu był sobą.- To, że czegoś nie widać nie znaczy przecież, że tego nie ma.
-Umm.- mruknęła.- Pewnie jest jeszcze cała masa rzeczy, których muszę się nauczyć, nie?
-Oczywiście, że tak.- potwierdził.- Ale większość z nich przyjdzie z czasem. Na razie musisz pamiętać tylko o jednym - ciało jest jedynie naczyniem. Dostosuje się i przyjmie taką formę, jaką mu każesz. Umysł musi grać pierwsze skrzypce.
Oboje poczuli na twarzach ciepłe promienie, gdy nocna szarość stopniowo znikała z nieboskłonu.
Nad Tokio wschodziło słońce.
~~~
Następnego dnia od samego rana Clary i Jace zmuszeni byli zmierzyć się z dość naglącym problemem - zachować Jonathana w tajemnicy, czy powiedzieć o nim reszcie?
-Wiesz, że nie mogę okłamać Aleca.- powiedział blondy do swojej żony.- To znaczy mogę, ale z marnym skutkiem. Będzie wiedział, że ściemniam nawet jeśli się nie odezwę.
Clary nie mogła się z tym nie zgodzić. Okłamywanie któregokolwiek z ich przyjaciół nie przyniosło by większego efektu - byli na to zbyt zawzięci i znali się zbyt dobrze. Z drugiej strony, powiedzenie im wprost o Jonathanie też nie wydawało się najlepszym pomysłem. Wiedziała, że z Simonem nie byłoby większych problemów, ale Izzy i Alec? Po tym co się stało z Maxem miała wątpliwości jak rodzeństwo mogłoby się zachować.
Może dawniej by się nie wahała. Jeszcze dwa dni temu wydałaby brata Clave bez chwili zwłoki. Ale to było zanim została porwana i zanim Jonathan i Renata uratowali jej życie. Teraz czuła, że jest im winna chociaż możliwość wytłumaczenia się i wiedziała, że Clave nie da im tej możliwości.
-Więc co robimy?- zapytała, bo sytuacja serio wydawała się bez wyjścia.
Jace zmarszczył brwi.- Nie mamy żadnego kontaktu do Jonathana, nie?
Clary pokręciła głową.- Widziałam go tylko raz i to było zanim został wysłany do Alicante. Nie wiem gdzie jest teraz, ani czy w ogóle jeszcze żyje. Niby możemy spróbować dotrzeć do tego czarownika, o którym ci mówiłam, ale nie mamy pewności czy rzeczywiście ma on coś wspólnego z Jonathanem...
-Czekaj.- przystopował ją.- Powiedziałaś, że Akira też tam był.- Clary skinęła głową.- Rozmawiałem wczoraj z Alec'iem, kiedy wrócili z Iz do Instytutu. Powiedział, że widzieli dwójkę ludzi opuszczających fabrykę po południu.
-Tylko dwójkę?
-Ta. Powiedzieli, że ich nie kojarzą, więc to musieli być Akira i ta laska, o której mówiłaś.- powiedział.
Zmartwiła ją trochę świadomość, że Jonathan nie uciekł razem z resztą, ale w końcu mieli jakiś punkt zaczepienia.-Myślimy o tym samym?- Uśmiechnęła się.
-Przetrwać śniadanie i dorwać Akirę?
-Zdecydowanie tak. Akemi na sto procent będzie wiedzieć gdzie go znaleźć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Will: Jestem coraz bardziej przekonana, że przekręcasz imię Jace'a tylko dlatego, że wiesz, że się wkurzę gdy to zobaczę.
Bella: No pewnie, że tak xD
Will: Dzięki, sis -,- Kupię ci słownik na urodziny.
Bella: *ignoruje* Ten drugi fragment z Izzy muszę jeszcze dokończyć, ale zapomniałam laptopa >.>
Will: *dalej swoje* Albo książeczkę z angielskimi imionami dla dzieci, żebyś zobaczyła, że (zapis celowo fonetyczny) Dżejs to nie jest to samo co Dżek.
Bella: *wzdycha* No okej x3 Co myślisz o gabinecie Isao?
Will: Że to był gabinet Isao?!... hym, nawet pasuje, ale co Izzy tam robi? xD I kiedy przede wszystkim?
Bella: Nie wiem, sama nie ogarniam x3

poniedziałek, 24 lipca 2017

Rozdział 26 - Fire in my bones [cz 2.]

Will: Przed przeczytaniem polecam odświeżyć sobie rozdział 17, bo zaliczył on maciupeńki update. Nie jest to konieczne, ale osobiście uważam, że pomoże wczuć się w klimat ;)
~~~~~~~~~~~~~~~
Większość Tokio była już pogrążona w głębokim śnie. Renata przewróciła się na drugi bok - po raz setny tej nocy - i westchnęła. Od kiedy wróciła ze spaceru nie mogła przestać myśleć o opuszczonym szpitalu, gdy zamykała oczy, widziała pod powiekami obskurny korytarz i ciemną, rozmazaną postać na końcu korytarza. Czasem jej wyobraźnia szła o krok dalej i postać wyciągała w jej stronę rękę, jakby zapraszając ją do środka.
Pokręciła głową. To tylko zwidy... na pewno.
Prawdopodobnie.
Chyba?
Wydała z siebie jęk pełen rozdrażnienia i zmieniła pozycję. A potem jeszcze raz. I kolejny.
W końcu zerwała się do siadu, zrzucając z siebie kołdrę. Odgarnęła z twarzy splątane włosy - miała dosyć tych kłaków, przy najbliższej okazji się ich pozbędzie - i zapaliła lampkę nocną, aby spojrzeć na zegar.
3:16
Następnych parę minut upłynęło jej na gorączkowym zastanawianiu się przy akompaniamencie tykającego zegara i cichego mruczenia Ash w nogach łóżka.
O 3:21 wyskoczyła z łóżka i zaczęła się w pośpiechu ubierać. Komunikacja miejska nie jeździła o tej godzinie, ale to nie szkodzi. Zamierzała wziąć z garażu Yamahę Juna.
Wiedziała, że to co chciała zrobić było nie tylko niedorzeczne, ale i totalnie niebezpieczne. Była tylko osiemnastolatką, nie posiadającą żadnego pojęcia o samoobronie w dodatku bez anioła stróża, który podpowiedziałby jej, co robić. Jechanie w środku nocy do opuszczonego szpitala było głupotą... jednak czuła, że jeśli tego nie zrobi, nie będzie w stanie zasnąć, nie tylko dzisiaj, ale już nigdy.
~
W środku nocy szpital wydawał się jeszcze groźniejszy niż wieczorem. Reni stwierdziła, że musi to być kwestia nieprzyjemnej atmosfery jaką wokół siebie roztaczał, bo światła było teraz tylko niewiele mniej niż wcześniej. Od strony ulicy było całkiem jasno i budynek nie prezentował się aż tak źle. Szkoda tylko, że musiała wejść do środka.
Zacisnęła lewą dłoń w pięść, a prawą zapaliła latarkę i powoli przeszła przez otwór w ogrodzeniu. Ciężar smartphone'a w kieszeni spodni nie dawał wiele otuchy.
Zrobiła kilka kroków w stronę wejścia i zatrzymała się przed uchylonymi drzwiami i poświeciła do środka. Korytarz nadal nie wyglądał zachęcająco, ale gdy światło latarki dotarło do samego końca, spotykając ścianę Reni mogła stwierdzić, że tym razem na pewno był pusty. Zmarszczyła brwi, myśląc, czy pójść dalej, czy sobie odpuścić, kiedy usłyszała za sobą kroki. Reni spięła się odruchowo...
-Sama, w środku nocy, przed nawiedzonym szpitalem.
... i ponownie rozluźniła. Głos był lekko zmieniony, ale wciąż na tyle znajomy, że rozpoznała go bez problemu i niemalże westchnęła z ulgą.
-Nie sądziłem, że jesteś aż tak...
-Głupia?- podrzuciła, odwracając się i stanęła jak wryta.
-Miałem powiedzieć odważna.- Mężczyzna odrzucił kasztanową grzywkę z oczu.- Ale w twoim przypadku to chyba jedno i to samo.
Reni jeszcze raz obrzuciła go wzrokiem, od kolorowych adidasów, przez sztruksowe spodnie, sweter i beżowy płaszcz po okulary z czarnymi oprawkami, wciąż nie mogąc dopasować głosu swojego anioła stróża do młodego mężczyzny, którego widziała przed sobą. Trzykrotnie niechcący poświeciła mu latarką w oczy, ale nawet nie mrugnął.
-Netaron?- zapytała.
Mężczyzna skinął głową.- Poleciałem najpierw do twojego pokoju, ale oczywiście cię tam nie zastałem.- powiedział.- Nie było mnie tylko chwilę. Dlaczego zawsze musisz robić wszystko na przekór?- zapytał z wyrzutem i podszedł bliżej, stając z nią ramię w ramię.
-Przepraszam.- powiedziała tylko, zamiast wypomnieć mu, że to on zostawił ją samą na cały dzień i jak skonfundowana się przez to czuła.- Coś jest nie tak z tym miejscem, mijałam je wcześniej i...
-Oczywiście, że jest, nie słyszałaś mnie wcześniej?- przerwał jej.- Szpital jest nawiedzony.
-Myślałam, że się droczysz.- Skierowała światło latarki wyżej, na poszarzałe ściany i czarne okna wyższych kondygnacji.
Anioł posłał jej spojrzenie tak przenikliwe, że poczuła je pod skórą, mimo że patrzyła w drugą stronę.- Naprawdę niczego nie czujesz?- zapytał cicho.
-Poza przemożną potrzebą ucieczki i schowania się pod kołdrą w łóżku Juna? Niekoniecznie.- wyznała, opuszczając latarkę i złapała kontakt wzrokowy ze swoim stróżem. Jego oczy były równie chłodne i poważne co zwykle, ale w ludzkim wydaniu ich kolor zdawał się być dokładnym odbiciem jej własnych, bladoniebieskich tęczówek.- A powinnam?
Zamiast odpowiedzieć, objął ją ramieniem i zacisnął chłodne palce na dłoni, w której trzymała latarkę. Reni podążyła wzrokiem za światłem, kiedy kierował je w górę budynku aż do jednego z okien. Krew zastygła jej w żyłach, a lodowy dreszcz przebiegł po kręgosłupie, kiedy dostrzegła dwa czerwone punkty po drogiej stronie szyby. Oczy. Żarzące się, czerwone oczy, wpatrzone prosto w nią.
-Co to?- wyszeptała, w duchu błagając aby Netaron nie puszczał teraz jej ręki.
-Demon.
-W opuszczonym szpitalu?- niedowierzała.
-Niektóre z nich nie różnią się, aż tak bardzo od duchów.- wyjaśnił.- Przywiązują się do ludzi, miejsc, przedmiotów. Siedzą w ukryciu lub wprowadzają zamęt, aż nie zostaną odkryte i wypędzone. W przypadku silniejszych bytów to idzie jeszcze dalej. Demony przywiązują się głównie do emocji, do pragnienia zemsty, do rozpaczy, poczucia straty... nawet miłości. One nigdy nie odchodzą same z siebie.
Reni z trudem oderwała wzrok od przenikliwych, czerwonych oczu.- Myślałam, że demony nie potrafią kochać.
-Czy na pewno?- odparł.
Gdy Renata ponownie uniosła oczy na okno, demon nie zniknął. Wręcz przeciwnie, wydawało jej się, że zobaczyła błysk zębów i gwałtownie wciągnęła powietrze.
-Zabiorę cię do domu.- Zadecydował za nią Netaron.- Musimy porozmawiać.
Nie ufała swojemu głosowi, więc skinęła tylko lekko głową i pozwoliła, aby Netaron poprowadził ją do zaparkowanego przy chodniku motocykla. Dopiero, kiedy musiała się schylić, aby przejść przez ogrodzenie oderwała wzrok od uśmiechającej się do niej bezkształtnej postaci.
~
Nie zapalała światła, nie chcąc ryzykować, że obudzi tym Juna. Po prostu odwiesiła kurtkę na wieszak, odłożyła klucze i na palcach przemknęła do swojego pokoju, ciągnąc za sobą swojego anioła stróża. Normalnie zaproponowała by gościowi herbatę, albo coś innego do picia, ale to był przecież Netaron - nie była nawet w stanie wyobrazić go sobie popijającego z nią herbatę w kuchni. Z drugiej strony, nie byłaby też w stanie wyobrazić go sobie jako człowieka, a tu proszę.
-Wyjaśnij mi proszę, o co chodzi z... tym.- Skinęła głową na jego przyziemny wizerunek.- Opętałeś kogoś w drodze do mnie, czy jak?- rzuciła, zapalając lampkę nocną i tą stojącą na biurku, żeby mogła cokolwiek widzieć.
-My nie opętujemy ludzi, Reni.- powiedział odwieszając swój płaszcz na ramię fotela.- Przyjmujemy taką formę, jaka jest dla nas najkorzystniejsza w danej sytuacji. Kiedy wyczułem demona w tamtym budynku, przyjąłem ludzką postać, żeby go nie sprowokować.- Zdjął z nosa okulary i je również odłożył na bok.
-Trochę jak kamuflaż.- załapała Renata.
-Dokładnie.
-Dlaczego zdjąłeś okulary?- zapytała, nie żeby to rzeczywiście było ważne.
-Nie potrzebuję ich.- wzruszył ramionami.- Poza tym są niewygodne.
Reni usiadła po turecku na swoim łóżku, wśród pomiętej pościeli i zaczęła z namysłem głaskać kota. Przyjrzała się dokładniej ludzkiej twarzy Netarona teraz, kiedy nie miał na nosie okularów i doszła do wniosku, że nie różni się ona aż tak bardzo od jego anielskiego wyglądu jak na początku myślała. Jego skóra miała śniady kolor, a włosy - krótko ścięte na tyle z dłuższą, falowaną grzywką - kasztanowy. Miał pociągłą twarz z wysuniętym podbródkiem i prosty nos. Renata przechyliła głowę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że gdyby Leonardo DiCaprio urodził się w połowie Azjatą, to właśnie tak wyglądałby w wieku dwudziestu lat. Poza tym było w nim też coś bardzo znajomego, ale nie potrafiła stwierdzić co dokładnie.
-Więc tak wyglądałbyś, gdybyś był człowiekiem?
-Gdybym dożył tego wieku, to tak. Najprawdopodobniej.- Przysunął fotel do komputera bliżej łóżka i usiadł na nim, dokładnie naprzeciwko Renaty.- Masz jeszcze jakieś pytania związane z moim wyglądem, czy możemy przejść do rzeczy?
Gdybym dożył tego wieku, powtórzyła dziewczyna w myślach. Czy miał na myśli to, co myślała, że miał na myśli?
-To może poczekać.- powiedziała, po sprawdzeniu godziny. Było prawie wpół do piątej, nie mieli dużo czasu.- Wyjaśnij mi co się ze mną działo w fabryce. Dlaczego ci ludzie - te wampiry, poprawiła się w myślach.- mnie nie widzieli? Jak przeszłam przez drzwi? To było prawie jakbym...
-Była duchem?- zasugerował, zanim zdążyła dokończyć.- Prawie. Wtedy w fabryce pomogłem ci przyjąć postać astralną, chociaż nadal uważam, że dałabyś radę zrobić to sama, gdybyś wiedziała, że możesz.
-Dlaczego mogę przyjmować postać astralną?- zmarszczyła brwi.- Jestem niemal pewna, że ludzie tego nie potrafią.- I wtedy ją to uderzyło - widok złotej krwi wypływającej z ranek po ugryzieniu i tlący się nad nimi ogień. Jej dłoń automatycznie powędrowała do tamtego miejsca, wiedząc, że to nie miało prawa zagoić się w tempie w jakim się zagoiło i jeszcze nie pozostawić po sobie nawet śladu. U ludzi to tak nie działało.- Nie jestem człowiekiem.- wyszeptała ze zgrozą.
Netaron odchylił się na fotelu i przytaknął.- Nie jesteś.
-Więc czym?
Mężczyzna posłał jej intensywne spojrzenie, którego nie mogła odczytać inaczej niż "domyśl się".
-Twierdzisz, że jestem...- urwała, nagle mając ochotę się roześmiać.- Nie. Nie, to nie może być prawda. Nie mogę być jedną z was, nie jestem aniołem.
-Dlaczego nie?- zapytał, jakby ją podpuszczał.
-Bo... moi rodzice...- wykrztusiła w końcu nie mogąc wymyśleć żadnego innego powodu.
-Byli ludźmi. Ale to nie ma wiele do rzeczy.- Netaron szybko ją uciął.- Ten dar nie jest dziedziczny.- powiedział, a kiedy ponownie zaczęła się wzbraniać pochylił się do przodu i opierając się na kolanach chwycił ją za dłonie.- Pomyśl tylko Ren... wystarczy, że spojrzysz człowiekowi w oczy i jesteś w stanie przejrzeć go na wylot, świetnie odgadujesz ludzkie emocje, rozpoznajesz nawet najdoskonalsze kłamstwo... nawet widzisz świat nocy mimo, że nie jesteś nefilim, jak myślisz, skąd to się wzięło?
-Mama mówiła, że to dziedziczne.- powiedziała.- Że nasz Wzrok działa podobnie jak Wzrok nefilim, tylko jest lepszy i pozwala widzieć więcej.
-Kłamała, Reni.- stwierdził spokojnie Netaron.- Nigdy niczego nie widziała, a nawet jeśli, to jej Wzrok nie mógł równać się twojemu. Skłamała, żeby cię chronić.
Na samą myśl o tym, że mama mogłaby ją okłamać, Renata poczuła uścisk w klatce piersiowej. Zabolało.
-Jesteś jedną z nas, Reni.- powtórzył Netaron, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni.- Zawsze byłaś.
-Więc jak to działa?- zapytała, powoli się poddając.- Anioły rodzą się z ludzi?
-Nie do końca.- Netaron westchnął.- Ciężko to wyjaśnić, ten przypadek jest tak rzadki, że praktycznie się nie zdarza.
-No to skąd możesz mieć pewność, że...
-Mam.- przerwał jej ponownie, co zaczynało już ją powoli irytować. Zawsze miał tendencję do wcinania jej się w środek zdania, ale nigdy aż tak często w jednej rozmowie.- Mam pewność, bo sam jestem... byłem takim przypadkiem.
Renata podniosła wzrok z ich złączonych dłoni i spojrzała Netaronowi w oczy. Znowu miała wrażenie, jakby patrzyła w lustro, ich tęczówki miały dokładnie ten sam kolor. Włosy, kształt szczęki, mimika twarzy, nawet dłonie, wszystko w nim było tak cholernie znajome. Normalnie nigdy by tak nie pomyślała. Netaron w anielskiej postaci był zbyt jasny, zbyt doskonały, aby mogła go do kogokolwiek porównać, ale teraz bez skrzydeł i całej tej świetlistej aury, która go zawsze otaczała...
...przyjąłem ludzką postać...
Gdybym dożył tego wieku...
...sam byłem takim przypadkiem.
...
Nie wiedziałem, że masz brata.
-Aron?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Will: *czeka na załadowanie gifa* No dawaj. Daaawaaj. Aż cię pogłaskam :3 *mizia ekran laptopa*
Bella: *wyczynia jakieś dziwne rzeczy za jej plecami*
Will: Co ty robisz? O.o
Bella: *macha rękami* To przez tabletki przeciwbólowe XD
Will: Aha *wraca do miziania komputera*
*Tak, ta rozmowa naprawdę miała miejsce i wyglądała dokładnie w ten sposób xD*

piątek, 21 lipca 2017

City of Hearts

Will: Hej, tęskniliście? ^^
*martwa cisza*
Will: No... tak... ech, po co ja się w ogóle staram -,- 

-------------------------------------------
Telefon zawibrował. Renata wyciągnęła go z kieszeni i odczytała wiadomość od Juna.
„Gdzie jesteś?”
Odpisała szybko:
„Wyszłam się przewietrzyć. Zaraz będę z powrotem.”
Stała, trzymając się barierki na samym szczycie Tokio Tower. Poziom dla zwiedzających był o wiele niżej, toteż nikt jej nie p rzeszkadzał. Była sama, mogła rozkoszować się ciszą. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy wiatr rozwiał jej włosy, ale zaraz ten uśmiech przygasł.
Ciekawe, czy się zgodzi?, zastanawiała się.
-Zgodzę na co?- Usłyszała za plecami dźwięczny głos.
Spojrzała za siebie i skinęła głową Netaronowi, żeby podszedł bliżej. Cieszyła się, że może go zobaczyć. Od kiedy sama otrzymała skrzydła, anioł stróż przestał być jej potrzebny i Netaron został przydzielony do innej osoby. Rzadko się widywali, ale co w tym dziwnego? W końcu to praca, w której nie przewiduje się przerw i urlopów.
-Ty mi powiedz.- westchnęła, przechodząc do sedna sprawy. Chciała posłuchać, jak ten pomysł brzmi w czyichś ustach. Nie zdecydowała się jeszcze na sto procent czy go zrealizuje. Chciała tylko pomóc.
-Chcesz przejąć jednego z podopiecznych Raziela. I to nie pierwszego z brzegu, a Jonathana Morgensterna. 
Skinęła głową.
-Sam mi kiedyś mówiłeś, że Nocni Łowcy nie mają osobnych stróżów i wszyscy podlegają pod Raziela.- przypomniała mu.
-Bo są bliżej nas niż zwykli Przyziemni. Owszem.
Kiedy Reni usłyszała to za pierwszym razem, zdała sobie sprawę, że nefilim, którzy uważają się za mieszankę ludzi i aniołów są przez nich odsunięci na drugi plan, na rzecz tych, których uważają za słabych.
Światem rządzi ironia.
-Więc Raziel się chyba nie pogniewa, skoro jego zainteresowanie jest… ograniczone.- Gdyby była swoim bratem, powiedziałaby, że zwyczajnie ma ich w czterech literach, ale na szczęście Junem nie była i dzięki za to niebiosom.
-Tu nie chodzi o Raziela, tylko o ciebie.- powiedział Netaron.- Do tej pory tylko pomagałaś innym aniołom. Jeśli Jonathan zostanie twoim podopiecznym, będziesz musiała radzić sobie sama. Nie wspominając o tym, że on nie jest zwykłym Nocnym Łowcą. Już teraz sprawia problemy, a za jakiś czas-
-I właśnie dlatego, chcę to zrobić.- przerwała mu.- Chcę pomóc. Wiem, że jestem dzieckiem, ale...- Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć dalej.- Rozumiem, że wątpisz czy dam radę.
-Miałbym wątpić w ciebie? Nigdy.- Uśmiechnął się.- Po prostu chcę ci uświadomić, że to nie będzie łatwe i przyjemne, a dodatkowo – nieodwracalne. Kiedy się z nim połączysz, nie będziesz mogła się odciąć. Nigdy, nawet jeśli staniesz się upadłą, nawet jeśli, któreś z was zginie. Musisz mieć pewność, że wiesz, w co się pakujesz.
Zastanawiała się nad tym od kilku dni. Wiedziała, że będzie ciężko, wręcz potwornie ciężko, a mimo to chciała to zrobić.
-Mam.- Nie mogła być bardziej pewna.
Następny tydzień spędziła w swoim pokoju. Symulowała chorobę, żeby mieć jakieś wytłumaczenie w szkole. Chociaż… czy aż tak bardzo minęła się z prawdą? Czuła się okropnie, najchętniej w ogóle nie wychodziłaby z łóżka. Ale to nie ciało było chore, cierpiał jej umysł i dusza, kiedy po połączeniu zaczęły napływać do niej wszystkie myśli i wspomnienia Jonathana. Nie mogła tego pojąć – jak jedna osoba może nosić w sobie tyle nienawiści i nie zwariować?
Każdy jego grzech z osobna odbił się na niej. Mimo wszystko, nie było aż tak źle. Przynajmniej do śmierci Sebastiana Verlaca.
***
Minął tydzień od kiedy Jonathan zamieszkał z rodziną Penhallow. Ci żałośni głupcy o nic go nie podejrzewali. Nie mieli ani chwili zwątpienia czy na pewno jest tym za kogo się podaje. Zadali tylko kilka pytań o podróż i przyjęli jako prawdę każdy kit, który im wcisnął.
Godne pożałowania.
Skończył kolacje, podziękował, jak na grzecznego chłopca przystało i poszedł do (nie)swojego pokoju, żeby odpocząć po długim dniu udawaniu Sebastiana Verlaca.
Kiedy zamykał drzwi, usłyszał za sobą głos – cichy i dźwięczny jednocześnie.
-Nie męczy cię czasem sumienie?
To było ich pierwsze spotkanie. Siedziała na parapecie przy otwartym oknie, ze skrzyżowanymi ramionami i wpatrywała się niego zniecierpliwionym wzrokiem. Zupełnie, jakby na niego czekała. Jej długie, jasne włosy skrzyły się nienaturalnie, podobnie jak blade oczy i reszta jej osoby. Była ubrana w biały sweter i jasne jeansy.
-Nie mam sumienia.- odparł automatycznie, nawet nie zastanawiając się nad pytaniem.
Dziewczyna roześmiała się. Zauważył już, że jej głos był bardziej melodyjny niż u jakiejkolwiek innej kobiety, którą znał. Jednak jej śmiech w ogóle nie brzmiał jak ludzki. Przypominał bardziej utwór muzyczny – doskonale znany i grany wiele razy, ale wciąż zachwycający.
Dlaczego się śmiała?
-No tak.- westchnęła.- Zapomniałam, że to ja jestem tu, żeby robić za twoje sumienie. Wybacz, mogłam od razu przejść do rzeczy, ale jestem z natury nieśmiała.- Przez moment, ułamek sekundy, wydawało mu się, że widzi na jej twarzy zmęczenie. Ale potem uśmiechnęła się do niego zawadiacko i stwierdził, że tylko mu się przywidziało.
-Mogę wiedzieć kim jesteś?
I z którego psychiatryka się urwałaś?, dodał w myślach.
-Jestem twoim aniołem stróżem, Jonathanie. Możesz mi mówić Zirael.- odsunęła się od parapetu i zrobiła dwa kroki w jego stronę. Dopiero kiedy się poruszyła zobaczył olbrzymie, białe skrzydła wyrastające z jej pleców. Mimo to nie dał po sobie poznać ani szoku ani zdziwienia, jego twarz pozostała maską.
-Sebastian.- powiedział, krzyżując ramiona.- Mam na imię Sebastian.
-No, chyba jednak nie bardzo. 
***
-Ładnie wystryknęli cię na dudka.
Śmiech dziewczyny grał mu w uszach i choć nie mógł zaprzeczyć, że był piękny, to w tej chwili kojarzył mu się tylko z natrętnym bzyczeniem muchy – doprowadzał do szału i nie można było zrobić nic, żeby się go pozbyć. Najchętniej wrzasnąłby na nią, żeby się zamknęła, ale nie mógł – nie, kiedy jechał konno z Clary i był jedynym, któremu dane było ją usłyszeć.
-Dokąd mnie zabierasz?- zapytała rudowłosa.
-Nie udało nam się z Ragnorem Fellem, ale jest jedna rzecz, którą chciałbym ci pokazać.- dał się wciągnąć w rozmowę.
Dobrze, że Clary tu była. Gdyby nie jej obecność, już dawno przestałby się powstrzymywać i w szale rozwalił połowę lasu. Anielica działa mu na nerwy nawet bardziej niż Jace i Lightwood’owie. Teoretycznie, nie robiła nic złego, ale wytykała mu jego błędy, a to zawsze doprowadzało go do białej gorączki.
Zwłaszcza, że miała rację.
Na szczęście, nauczył się ją ignorować. Było to dość trudne zadanie, ale do zrobienia, zwłaszcza, jeśli jej nie widział. 
Jonathan pokazał Clary ruiny starej rezydencji Fairchild’ów, a następnie pocałował ją kiedy stali razem wśród zgliszczy. Jej zaskoczona mina była bezcenna. Clary wewnętrznie była w rozsypce - załamana po zerwaniu z Jace’m i zmęczona ciągłym martwieniem się o matkę – więc oddała pocałunek nawet się nad tym nie zastanawiając. Dopiero po chwili odskoczyła od niego jak oparzona z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Zirael przyglądała się z pewnej odległości ich rozmowie, która później przerodziła się w kłótnię.
-Poczułem, że jesteś kimś, na kogo zawsze czekałem. Zauważyłem, że ty też to czujesz. Nie mów mi, że nie.
-Nie.
Dokładnie widziała jak oczy Jonathana – teraz bardziej Sebastiana – ciemnieją, jak traci nad sobą kontrolę i zaciska dłonie na nadgarstkach dziewczyny.
Swojej siostry., przemknęło jej przez myśl. Nie da się słowami opisać, jak bardzo chciała podejść i przerwać to szaleństwo. Nie mogła. Po prostu nie mogła. Dopiero teraz zrozumiała  słowa Netarona i tę durną zasadę o nie-interwencji. Wolno jej było patrzeć i nic więcej. Ale beznadzieja.
-Powinniśmy wracać.- stwierdziła Clary, kiedy Jonathanowi udało się opanować.- Zaraz będzie ciemno.- dodała i odeszła w stronę Wędrowca.
Jonathan skinął głową, ale głos anielicy zatrzymał go, kiedy chciał pójść za nią.
-Z własną matką też byś romansował, gdybyś miał ku temu okazję? Albo z ojcem, bo to chyba on jest ci bliższy? 
Zamknij się., warknął w myślach i zacisnął pięści.
-Zdajesz sobie sprawę, że to jest kazirodztwo?- kontynuowała, jakby w ogóle nie zauważyła jego zdenerwowania.- Siostry nie kocha się w ten sposób. Ona nie jest twoją kochanką, powinna być za to przyjaciółką - taką, której możesz powiedzieć wszystko i mieć pewność, że cię nie zdradzi. To jest rodzina, Jonathanie.
Nie wytrzymał, odwrócił się do niej gwałtownie i przeszył ją spojrzeniem czarnych jak smoła oczu.
Nie będziesz mnie pouczać! Nie będziesz mi mówić, kogo mam kochać i jak! Nikt nie będzie!, Szczęka zabolała go od zaciskania zębów, ale musiał to zrobić, żeby nie wykrzyczeć jej tego prosto w twarz. Dopóki Clary była obok nie mógł sobie na to pozwolić. Miotał się więc wewnątrz własnego umysłu, podczas gdy ona patrzyła na niego intensywnie, z zaciśniętymi ustami i wyrazem twarzy, którego nie potrafił jednoznacznie określić. W końcu westchnęła i rozpłynęła się w powietrzu.
Clary podeszła do niego ostrożnie i zapytała czy wszystko w porządku. Wyraźnie bała się podchodzić bliżej, więc musiał być bardzo blisko granicy. Jeszcze nigdy uspokojenie się nie kosztowało go tyle wysiłku. Udało mu się dopiero, kiedy całkowicie odciął się od jej słów, wyrzucił je z głowy, jakby nigdy nie zostały powiedziane. Czy raczej – jakby nigdy ich nie usłyszał.
-Jedziemy.- rzucił krótko do Clary, nie odpowiadając na jej wcześniejsze pytanie.
Wrócili do domu Penhallow’ów i zajęli się swoimi sprawami. Dopiero późnym wieczorem, kiedy przed oczami stanęła mu półprzezroczysta twarz dziewczyny, zorientował się jaka emocja na niej przeważała.
Smutek.
Smutek i coś na kształt rozczarowania.
***
Nie da się opisać zdziwienia Reni, kiedy zamiast we własnym łóżku obudziła się w szpitalu. Miała wrażenie, że spała bardzo długo, a kiedy udało jej się rozbudzić, wyczuła igłę od kroplówki nad nadgarstkiem i maskę tlenową na twarzy.
Zamrugała zdziwiona. O co chodziło? Nie pamiętała, żeby coś jej się stało. Zwyczajnie poszła do szkoły, a potem nagle… film jej się urywał.
Dopiero, kiedy usiadła poczuła silny ból z okolic serca, a może nawet z niego samego.
Miałam zawał czy co?
-Coś w tym stylu.
Reni obróciła głowę w stronę okna i jej spojrzenie niemal od razu skrzyżowało się ze spojrzeniem Netarona.
-Co się stało?- zapytała, ostrożnie zdejmując maskę z twarzy. Może nie była pewna, co jej jest, ale tego na pewno nie potrzebowała.
Zanim Netaron odpowiedział skinął głową w stronę drugiej strony łóżka, gdzie na szpitalnym, niezbyt wygodnym krześle drzemał Jun. Renata w lot pojęła, że musi być cicho, żeby go nie obudzić. Oczywiście, planowała to zrobić, ale jeszcze nie teraz.
-Jonathan zginął.- powiedział po prostu, bez owijania w bawełnę.
Renata zrobiła skonfundowaną minę. Przecież… -Ach… no, tak… ale…
-Tak?
-Ja go słyszę.- powiedziała tonem leżącym na granicy szczęścia i zdumienia.- Dlaczego?
-Został wskrzeszony przez Lilith, ale to sprawa na inną rozmowę.
-Rozumiem.- Renata położyła się, nagle kompletnie wyczerpana.- Wy… przechodzicie to za każdym razem, gdy wasz podopieczny umiera? To zawsze tak boli?- zapytała, łamiącym się szeptem.
-Boli. Słabiej lub mocniej, to zależy od rodzaju śmierci.- potwierdził Netaron, po czym dodał.- Ale na pewno nie powoduje utraty świadomości i śpiączki. Rzadko zdarzają się takie osoby jak ty, więc nie mam pewności, ale sądzę, że stało się tak dlatego, że przebywałaś wtedy w ludzkiej postaci. W dodatku jesteś jeszcze młoda i wszystko odczuwasz bardziej intensywnie. Nie byłem nawet pewien czy w ogóle byś się obudziła, gdyby twój podopieczny nie wrócił do życia. Nie martw się, powinnaś zobojętnieć za kilkaset lat.
-To żeś mnie pocieszył.- fuknęła z oburzeniem.
Śpiączka. Leżałam w śpiączce przez cały czas, kiedy Jonathan była martwy. No, po prostu super.
-Mógłbyś mnie teraz zostawić, żebym mogła porozmawiać z Junem?- poprosiła cicho. Jej brat mógł w każdej chwili się obudzić.
Netaron skinął głową i odwrócił się w stronę okna.
-Przychodził tu codziennie.- powiedział na odchodnym.- Raz sam, raz z przyjaciółmi. Ale zawsze zostawał do późnej nocy.- Potem rozłożył skrzydła i odleciał.
Renata patrzyła na niego, aż nie zniknął z jej pola widzenia. Dopiero wtedy westchnęła i szepnęła pod nosem:- Yhym, to było do przewidzenia.
Następnie pochyliła się do brata, uważając, żeby nie ciągnąć za wenflon i potrząsnęła jego ramieniem.
-Ej, Jun! Jun, wstawaj!
Jun jęknął cicho i po mamrotał trochę pod nosem, rozprostowując zdrętwiałe kości. Krzesła szpitalne nie należały do najwygodniejszych miejsc do spania. Dopiero potarł oczy i obrzucił Reni zaspanym wzrokiem, jeszcze nie do końca kontaktując.
Nie minęła sekunda, a znalazła się w jego ramionach z twarzą wciśniętą w jego bluzę.
-Nie masz pojęcia jak bardzo się martwiłem.- szepnął z twarzą w jej włosach, mocniej przygarniając ją do siebie.
Reni jednak jakieś pojęcie miała. Sama odchodziłaby od zmysłów, gdyby to on nagle zapadł w śpiączkę. Nie bardzo wiedziała co mu na to odpowiedzieć, więc powiedziała tylko:- Skoro tak bardzo chciało ci się spać, mogłeś położyć się ze mną, a nie męczyć się na tym krześle.
-Chciałem, ale pielęgniarki mi nie pozwoliły.- Jun prychnął cicho. To była słaba wymówka, ale nie chciał przyznać, że bał się spać obok niej, kiedy była nieprzytomna i podłączona do tych wszystkich urządzeń. Wyglądała tak krucho, jakby miała rozsypać się pod najlżejszym naciskiem.
-Od kiedy przejmujesz się czyimiś rozkazami?- zapytała, robiąc mu miejsce ze swojej prawej strony.
Jun momentalnie przyznał jej rację i nie widząc już żadnych przeciwwskazań skorzystał z zaproszenia. Już po chwili leżeli obok siebie na szpitalnym łóżku. Chłopak zasnął zaraz po tym, jak jego głowa zetknęła się z poduszką. Renatę zakuło poczucie winy, kiedy pomyślała, że to ona – nieumyślnie, ale jednak – doprowadziła go do takiego wyczerpania. Jednocześnie miała ogromną ochotę wymknąć się na kilka minut, skoczyć do Jonathana, gdziekolwiek teraz jest i uderzyć go w twarz tak mocno, aż wybije mu z głowy robienie jej takich numerów. Jednak starczyło jedno spojrzenie na worki pod oczami Juna i odechciało jej się wychodzić.
Przysunęła się bliżej, oparła głowę na jego ramieniu i zasnęła, odkładając spotkanie z Jonathanem na jutro, albo pojutrze.
***
I faktycznie spełniła swoje zamierzenie, a widok czerwonego śladu wyraźnie odcinającego się na bladej cerze Jonathana sprawił jej wręcz zbyt wiele satysfakcji, biorąc pod uwagę, że jest jego aniołem stróżem. Spoliczkowała go i wyszła, nie wdając się w dalsze dyskusje.      
***
Pojawiła się następnego dnia, kiedy rzucał sztyletami do tarczy na sali treningowej.
-Hej- powiedziała cicho.
Jonathan nie zareagował. Podszedł do tarczy i wyciągnął z niej ostrza, po czym stanął na poprzednim miejscu i przymierzył się do kolejnego rzutu.
-Chciałam cię przeprosić.
Spudłował.
Jedno musiał jej przyznać – wiedziała jak przyciągnąć uwagę.
-Za co?- zapytał. Nie przypominał sobie, że zrobiła mu coś za co wypadałoby przeprosić. Nie żeby był w tej dziedzinie ekspertem... Zazwyczaj, kiedy rozmawiali, nie zrywała kontaktu wzrokowego nawet jeśli na nią krzyczał. Teraz było inaczej, unikała jego wzroku jakby się czegoś wstydziła.  
-Za wczoraj.- odparła.- Za ten policzek.- dodała, przechylając lekko głowę.
Jonathan uniósł brew. Serio? Tylko o to jej chodziło?
-Zdążyłem już zapomnieć.- powiedział zgodnie z prawdą i wrócił do ćwiczeń.
-Mimo to nie powinnam cię uderzać. Anioły tak nie robią.- stwierdziła, jakby zamyślona.
Prychnął sztucznym śmiechem, ponownie przerywając trening i spojrzał na nią kpiąco.
-Jak długo jeszcze zamierzasz to robić?- wyrzucił z siebie pozornie zwykłe pytanie.- Jak długo zamierzasz udawać, że ci zależy, żeby się do mnie zbliżyć?- powtórzył dosadniej, kiedy zobaczył, że poprzedniego pytania nie zrozumiała.
-Ja nie udaję.- powiedziała, uśmiechając się trochę nostalgicznie.- Nie mam po co.
W końcu, bliżej i tak już nie będę.
Dopiero po kilku sekundach zrozumiał dlaczego jej usta nie poruszyły się przy wypowiadaniu ostatniego zdania – usłyszał je bezpośrednio w swojej głowie. I wtedy zdał sobie sprawę, że faktycznie miała rację. Miała pełen dostęp do jego umysłu, do jego wspomnień, planów i przemyśleń. Mogła czytać z niego jak z otwartej księgi…
Na to nie odpowiedział, bo nie widział takiej potrzeby. Doszedł za to do wniosku, że jeśli wszystkie anioły są takie jak Zirael, to cieszy się, że ma z nimi niewiele wspólnego.
Chyba dostałby na głowę.
***
Był środek nocy. Reni, siedząc na dachu budynku przyglądała się jak Jace i Jonathan „włamują się” do domu Luka. W cudzysłowie, ponieważ nie dało się tego nazwać prawdziwym włamaniem. Po prostu sobie weszli, jak do siebie.
Reni pokręciła głową i podążyła za nimi, niewidzialna dla wszystkich, łącznie z Jonathanem. Trafiła do pokoju Clary w trakcie jej rozmowy z Jace’m. Sebastian póki co grzecznie czekał na korytarzu.
Ciekawe, ile uda mu się wytrzymać bez siania chaosu na lewo i prawo., westchnęła w myślach. Ostatnio zrobił się okropny pod tym względem. Nie żeby wcześniej było lepiej, ale przynajmniej starał się zachowywać pozory normalności. Powiedzenie „hulaj dusza, diabła nie ma” zaczęło przy nim nabierać zupełnie nowego – dość niepokojącego – znaczenia.
Westchnęła i już miała do niego wyjść, kiedy w uszy rzucił jej się fragment rozmowy.
-On zabił Maksa. Twojego brata.- powiedziała Clary, jej głos wahał się pomiędzy pełnym nadziei a zirytowanym.  
-To był wypadek. Poza tym, Sebastian właściwie też jest moim bratem.
-Nie.- Clary pokręciła głową.- Nie jest twoim bratem, tylko moim. Chciałabym, żeby to nie była prawda. Powinien nigdy się nie urodzić…
Reni odruchowo skrzywiła się. Gdyby była w stanie kogokolwiek znielubić w swojej obecnej formie, to rudowłosa właśnie trafiłaby na czarną listę. Próbowała postawić się na jej miejscu, spojrzeć na to wszystko jej oczami – w końcu, też miała starszego brata, który do najgrzeczniejszych nie należał – i nawet jej się to udało, ale mimo to nie potrafiła zrozumieć jak można o kimkolwiek powiedzieć, że nie powinien się urodzić. Każde poczęte dziecko zasługuje na przyjście na świat, nawet jeśli jego przyszłe wybory poprowadzą je na nie odpowiednią ścieżkę. Zwłaszcza w przypadku Jonathana, który w tej jednej rzeczy nie zawinił ani trochę. Clary równie dobrze mogłaby mieć wąty do swojego ojca za a) nie użycie prezerwatywy; oraz b) trucie swojej żony krwią demona w trakcie ciąży.
-Jak możesz tak mówić?- Jace zwiesił nogi z łóżka.- Czy kiedyś brałaś pod uwagę, że rzeczy nie są tak czarno-białe, jak sądzisz?
-Chociaż jedna osoba mnie rozumie, na tym łez padole.- powiedziała Renata, sama do siebie.
Lubiła Jace’a, prawdopodobnie dlatego, że z charakteru bardzo przypominał jej Juna. Było jej go szkoda i gdyby tylko mogła, zerwałaby więź łączącą go z Jonathanem. Ot, jedno machnięcie mieczem i po sprawie. Niestety, zasady to zasady i nie byłaby w stanie ich złamać nawet gdyby bardzo chciała.
Właściwie, to po co nam miecze, skoro nie możemy ich używać? Chyba tylko dla ozdoby.
Nagle rozległ się krzyk, a po nim odgłos tłuczonego szkła. Jace i Clary od razu zerwali się na nogi i wybiegli.
-I tyle było spokoju.- westchnęła i podążyła za nimi, nie spiesząc się w ogóle.
W salonie, Jocelyn i Jonathan mierzyli się spojrzeniami. On – obojętnym i chłodnym, ona – pełnym niedowierzania i gniewu. Pod nogami kobiety leżały szklane skorupy po szklance, a wykładzina była w tym miejscu ciemniejsza przez wsiąkającą w nią wodę.
Starczyło jedno zerknięcie i Renata już wiedziała co się stanie. Beznadziejna sytuacja., skwitowała w myślach, ale na głos nie powiedziała nic. Stała tylko w rogu pomieszczenia, obserwując rozwój wydarzeń.
-Jonathan.- wyszeptała Jocelyn.
-Teraz jestem Sebastianem.- oświadczył chłopak.- Nie interesuje mnie zatrzymanie imienia, które daliście mi z ojcem, skoro oboje mnie zdradziliście. Wolę mieć z wami jak najmniej wspólnego.
Tym razem na nim spoczęło wrogie spojrzenie Reni, która w końcu zaczęła rozumieć dlaczego anioły były tak bardzo wyprane z gniewu i jemu podobnych uczuć. Gdyby mogła reagować na wszystko tak emocjonalnie, jak reaguje w swojej ludzkiej formie, to pewnie już dawno straciłaby cierpliwość i stała się upadłą.
-Myślałam, że nie żyjesz.- kontynuowała Jocelyn.- Nie żyjesz. Widziałam twoje spopielałe kości.
Na twarzy Jonathana malował się spokój pomieszany z beznamiętnością.
-Gdybyś była dobrą matką wiedziałabyś, że żyję. Pewien człowiek powiedział kiedyś, że matki przez całe życie noszą klucz do naszych dusz. Ale ty mój wyrzuciłaś.
Reakcja Jocelyn na to stwierdzenie sprawiła tylko, że Renatę jeszcze bardziej rozbolało serce. Zacisnęła dłonie w pięści.
-Nie brnij w to dalej. Proszę.- powiedziała, mając pewność, że tym razem Jonathan ją usłyszy.
I usłyszał. Nic sobie jednak nie zrobił z jej słów i kontynuował, a z każdym kolejnym słowem, które padło z ust jego i Jocelyn, Reni czuła coraz większą otchłań ziejącą w piersi.
W końcu, dziewczyna nie wytrzymała i wyszła.
Kilka machnięć skrzydłami i była w domu. Już w ludzkiej postaci skuliła się na łóżku, ze zdjęciem w ręce i zaczęła cicho płakać. Wiedziała, że nie powinna tak po prostu sobie pójść, ale nie zamierzała słuchać tych nonsensów. Nie, kiedy jej właśni rodzice przewracali się w grobie.
***
Renata nie była obecna, kiedy Jonathan wskrzeszał Lilith i z pomocą jej i drugiego Kielicha tworzył swoją armię. Zwyczajnie nie była w stanie.
-Jesteś pewna? Mogę cię zabrać do szpitala.- zadeklarował Jun, patrząc na siostrę z niepokojem i troską, o którą normalnie by go nie podejrzewała.
-Nie trzeba, to tylko migrena.- zapewniła po raz setny, wymuszając uśmiech.- Leć już do tego swojego studia.
Zmarszczył brwi, jeszcze raz lustrując wzrokiem jej drobną sylwetkę, zwiniętą w kłębek na łóżku. Wiedziała, co chce powiedzieć. Był gotów olać pracę i zostać z nią w domu.
-No, idź.- powtórzyła.- Bo później będziesz marudził, że przeze mnie dostałeś ochran od szefa.- powiedziała, a widząc, że wciąż nie wydaje się przekonany dodała.- I tak mi się tu nie przydasz.- I pokazała mu język.
Dopiero wtedy, z lekkim zażenowaniem dla jej jakże dorosłego zachowania, skinął głową. Podszedł jeszcze do niej i pocałował ją szybko w czubek głowy. Rzucił krótkie „Trzymaj się, dzieciaku” i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę Reni słyszała jeszcze jego kroki, kiedy krzątał się po mieszkaniu, zbierając potrzebne rzeczy.
Potem także one ucichły i dziewczyna została sama.
Ból rozrywał ją od środka i choć w ludzkiej postaci odczuwała go mniej intensywnie – bardziej jak tępe pulsowanie niż rozrywanie od środka -, to wciąż był nie do zniesienia. Zaczęło się, kiedy Jonathan próbował dobrać się do Clary…
A potem było już tylko gorzej.
I chociaż nie było jej przy nim, to miała wrażenie, że widzi wszystko jego oczyma. Czuła to samo, co on. Nienawiść i rządza władzy przytłaczały ją, dusiły i sprawiały, że nie mogła nabrać powietrza w płuca. Jednocześnie czuła też to, co tak usilnie próbował ukryć przed nią i resztą świata – zagubienie i pustkę.
***
Po bitwie Jonathan zatrzymał się w jednym z hoteli w świecie Przyziemnych. Clary zniszczyła dom jego ojca, ale wiedział, że da radę obejść się bez niego. Jednak póki co potrzebował odpoczynku. W zasadzie nie otrzymał żadnych obrażeń zewnętrznych, ale miał wrażenie, że jego ciało wręcz płonie po zerwaniu więzi z Jace’m.
Oparł się o ladę i pochylił głowę. Ból powoli znikał, pojawiło się za to inne uczucie.
Samotność uderzyła w niego tak gwałtownie, że musiał usiąść, bo miał problem z utrzymaniem się na nogach. Westchnął głęboko i pochyliwszy się ukrył twarz w dłoniach.
Na Anioła, co się ze mną dzieje?
Przez całe życie był sam. Zawsze miał jedynie ojca, który dbał tylko o to by potrafił dobrze zabijać. I nigdy mu to nie przeszkadzało.
Więc dlaczego teraz czuł się jakby cały świat zawalił mu się na głowę?
Niemożliwe, żeby strata Jace’a i Clary mogła wywołać taki efekt. Może przez chwilę łudził się nadzieją, że w końcu zyskał kompanów, którzy będą znaczyć dla niego więcej, niż podrzędne pionki… ale to nic nie znaczyło. Nie byli aż tak ważni.
Prawda?
Uścisk w jego klatce piersiowej tylko się nasilił, sprawiając mu wręcz fizyczny ból. Ciekawe, do tej pory sądził, że nie ma serca.
-Muszę się otrząsnąć.- powiedział sam do siebie, zaciskając dłonie na białych włosach.- To nic.- próbował się przekonać.- Mam cel i muszę go zrealizować. Sam. Na końcu zawsze zostaję sam.- powtarzał jak w transie, licząc, że to choć trochę pomoże.
Nie pomogło.
Jasna cho…
-Jonathan!
W jednej sekundzie zamarł, a jego źrenice rozszerzyły się w szoku. Obrócił głowę w stronę głosu, niemal od razu łapiąc kontakt wzrokowy z Zirael.
Te same jasne włosy i ubranie, co zwykle. A jednak teraz jej blask był mniej rażący, twarz poszarzała ze zmartwienia i strachu, a skrzydła opuszczone. Jej oczy nadal błyszczały, ale nie w ten sam sposób, co podczas ich ostatniego spotkania. Sprawiały wrażenie szklistych, jakby dziewczyna za chwilę miała się rozpłakać, ale nie mogła, bo anioły nie są do tego zdolne. Nie w ten sam sposób, co ludzie.   
-Jonathanie.- powtórzyła, już spokojniej.- Nie jesteś sam i już nigdy nie będziesz. Kiedy to do ciebie dotrze?- zapytała zmęczonym tonem. Brzmiała jakby już dawno straciła wszelką nadzieję, że kiedyś zrozumie. Nie odezwała się więcej, nawet się nie poruszyła. Czekała na odpowiedź lub jakąkolwiek inną reakcję z jego strony, ale Jonathan zwiesił tylko głowę i zamknął się w swoim świecie kompletnie ignorując jej obecność.
A przynajmniej tak to wyglądało, lecz kilka minut później wstał i podszedł do niej powolnym krokiem, nadal unikając kontaktu wzrokowego. Zatrzymał się mniej niż pół metra od niej i podniósł na nią czarne jak sadza oczy. Ciężko było stwierdzić, co wyrażało jego spojrzenie, ale nie było to niemożliwe. Oczy są zwierciadłem każdej duszy, nawet tej należącej do człowieka, który po części jest demonem. Trzeba było tylko lepiej się przyjrzeć, żeby cokolwiek z nich wyczytać.
Reni widziała wszystko. Całe człowieczeństwo, którego się wypierał zakopane głęboko w jego podświadomości. Wiedziała, jakim człowiekiem mógłby być gdyby nie eksperymenty i wychowanie jego ojca. Wiedziała i tęskniła za tamtym Jonathanem całym sercem.
Niemal utonęła w jego czarnych tęczówkach, kiedy poczuła lekkie mrowienie na policzku. Jonathan podniósł dłoń do jej twarzy i delikatnie dotknął jej opuszkami palców. Niewiele to dało. Widział, że jej dotyka, jednak nie poczuł pod palcami skóry.
Zirael stała tuż przed nim, a czuł się tak jakby jej nie było.
-Nie wierzę, że tu jesteś.- powiedział zimnym tonem, ale gdy odezwał się ponownie jego głos wyrażał bardziej smutek niż oziębłość.- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni? Kłamstwem, które sam wykreowałem, żeby nie czuć się samotnym? Jestem tak popieprzony, że nawet by mnie to nie zdziwiło.
Chciał dodać coś jeszcze, ale Zirael przyłożyła swoją dłoń do jego, bardziej przybliżając ją do swojej twarzy i nie pozwalając się odsunąć. Blask, który od niej bił zaczął stopniowo przygasać. Skóra i włosy nadal pozostawały jasne, ale teraz ich kolor był naturalny, bardziej przyziemny. Na koniec zniknęły również skrzydła, z cichym szelestem piór wnikając do wnętrza jej pleców, a jedynym dowodem, że dziewczyna faktycznie je posiada były dwa szerokie rozdarcia w jej białej bluzce.
-Aż tak szalony nie jesteś.- powiedziała miękkim głosem, nie tak dźwięcznym i czystym jak przedtem, ale wciąż przyjemnym dla ucha.
Teraz wyraźnie czuł ciepło jej policzka na swojej skórze.
Jonathan nawet nie zareagował na ten przejaw złośliwości z jej strony. Był zbyt zszokowany, żeby powiedzieć cokolwiek.
Była prawdziwa. Naprawdę istniała.
Wodził wzrokiem po delikatnych rysach jej twarzy, nosie, ustach, kilka razy wracał do bladoniebieskich oczu. Potem jego spojrzenie przesunęło się na dłoń, którą wciąż przyciskała do jego. Przesunął wzrok odrobinę niżej… i zamarł.
Zdjął rękę z jej policzka i zaciskając ją na nadgarstku Renaty, obrócił jej ramię, żeby upewnić się, że to co widział na pewno było prawdziwe.
Ciemne sińce pokrywały niemal całą jej rękę. Zaczynały się za nadgarstkiem i znikały pod rękawem bluzki. Druga ręka wyglądała podobnie, jeden z większych siniaków na szyi wystawał również spod dekoltu.
-Co to jest?- zapytał, choć doskonale wiedział, co to jest. Bardziej chodziło mu o dowiedzenie się dlaczego jest ich tak wiele i skąd się w ogóle wzięły.
Zirael posłała mu smutny uśmiech, którego nie potrafił zinterpretować. Nie miał nawet czasu się nad nim zastanowić, bo wyplątała rękę z jego uścisku i skrzyżowała ją z drugą na jego karku. Potem zrobiła coś czego zupełnie się nie spodziewał - nie po niej, nie w takiej sytuacji i nie po tym, co ledwie kilka godzin temu próbował zrobić Clary.
Pocałowała go.
Sprytny sposób na zmianę tematu., pomyślał, ale bynajmniej nie zamierzał jej tego wypominać. Oddał pocałunek, kładąc dłonie na jej biodrach i pomagając jej usadowić się na parapecie, żeby nie musiała stać na palcach.
Pocałunek był inny niż wszystkie te, których doświadczył. Nie próbował dominować, nie robił nic, żeby go pogłębić lub w jakikolwiek inny sposób zasugerować, że liczy na więcej.  Jonathan pozwolił jej wargom sunąć po swoich powoli i uspokajająco, a kiedy w końcu się odsunęła na jej twarzy nie było śladu po wcześniejszym strachu.
Mimo to, nie puścił jej. Dalej obejmował ją ramionami, jakby bał się że zaraz zniknie, zostawi go znowu samego.
-Mam zostać?- zapytała cicho, widząc ten skrzywdzony wyraz twarzy, od którego krajało jej się serce. Cała reszta świata uważała go za potwora i mordercę. I faktycznie nim był.
Ale ona nie potrafiła tak o nim myśleć.
Po prostu, nie potrafiła.
Jonathan chciał potwierdzić. Chciał powiedzieć, żeby została na zawsze, nigdzie nie szła i była z nim do końca świata i jeszcze dłużej… Ale jakiś mechanizm obronny w jego umyśle zatrzymał te słowa zanim zdążyły zostać wypowiedziane. Walczył ze sobą, żeby się nie odsunąć.
Coś go odpychało, kazało mu ją odtrącić.
Nie zrobił tego.
Przełknął gulę w gardle, zamknął oczy i oparł czoło o jej ramię, a ona ponownie położyła ręce na jego karku przytulając go mocniej do siebie.
-Zostań.
       ***
Od kiedy Clary zniszczyła mu mieszkanie, Jonathan dość często przebywał na Jasnym Dworze w prywatnych komnatach królowej. Jej to nie przeszkadzało, wręcz lubiła mieć go przy sobie. W odróżnieniu od Zirael, która nie pokazywała się teraz prawie wcale. Nadal czuł jej obecność i wiedział, że doskonale go słyszy, ale nie widywał jej już nawet w anielskiej postaci. Nie wspominając o ludzkiej, którą pokazała mu tylko raz.
Jonathan pewnego razu zapytał ją o powód tej zmiany. Nie to, że mu zależało, po prostu był ciekawy.
-Wbrew temu, co myślisz nie jesteś centrum mojego świata, Jonathanie.- powiedziała.- Jak pewnie zauważyłeś, jestem aniołem na pół etatu, jeśli można to tak nazwać. Mam swoje ludzkie życie, którego nie mogę zaniedbywać, a to właśnie robiłam od dłuższego czasu.- westchnęła.-Poza tym… są miejsca, w które nie mogę za tobą podążyć.
Burknął coś, nawet nie zainteresowany udzieleniem odpowiedzi, a ona nie nalegała. Niedługo potem znowu zniknęła.
Minęło sporo czasu zanim dotarło do  niego dlaczego czuje się tak pusty, że nawet pogrywanie z uczuciami królowej nie szło mu tak dobrze tak jak dawniej – zwyczajnie tęsknił. Jonathan Christopher Morgenstern tęsknił za naiwniutką dziewczynką, która od początku ich dziwnej relacji doprowadzała go do białej gorączki.
Cuda i dziwy, proszę państwa.
Cuda i dziwy.
***
Grube żaluzje na oknach nie przepuszczały wiele światła z zewnątrz, toteż w pomieszczeniu panował półmrok. Sam pokój był niczym więcej jak jednym z apartamentów hotelowych wynajętym przez Jonathana, żeby choć na chwilę wyrwać się ze szponów królowej. No i… potrzebował dobrego miejsca na rozmowę, a Jasny Dwór zdecydowanie się nie nadawał.
Duże, dwuosobowe łóżko było równiutko pościelone, Fosforos leżał na kanapie, rzucony tam przez swojego właściciela, a na samym środku pomieszczenia stały dwie postacie.
-Co?- wykrztusiła anielica, przerywając ciszę, która zalegała do tej pory. Chociaż skrzydła nadal wyrastały z jej pleców jej głos wydawał się bardziej piskliwy niż zwykle. Bardziej ludzki.
Jonathan nie zamierzał się powtarzać. Powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia i najchętniej by już sobie poszedł, ale chciał mieć pewność.
-To…- Zirael poświęciła równo trzy sekundy, na przemyślenie swoich następnych słów, a potem dała sobie spokój. Przecież to i tak nie miało większego znaczenia.- To nie jest takie proste jak sobie wyobrażasz.- powiedziała, marszcząc brwi.- Myślisz, że jak teraz każesz mi spadać to po prostu sobie pójdę, wrócę so swojej codzienności i wszystko będzie jak dawniej? A w życiu! Tego nie da się cofnąć, a nawet gdyby się dało to ty nie miałbyś żadnego prawa do wypowiadania się na ten temat, tak jak nie miałeś wcześniej.
Jonathan zmrużył oczy. Czyli ta dziewczyna jednak miała jakiś charakter. Dobrze wiedzieć. Mimo to, nadal nie wyglądała na złą czy wściekłą. Na jej twarzy było widać smutek. Tylko i wyłącznie smutek.
-Nie obchodzi mnie to wasze śmieszne prawo.- odparował twardo.- Moim celem jest spalić ten świat. Jeszcze dzisiaj wyruszam do Edomu, a jak mniemam to jest jedno z tych miejsc, do których nie możesz za mną pójść. Więc dlaczego, na Anioła, uparłaś się, żeby to dalej ciągnąć?!
-A co innego twoim zdaniem mam zrobić?- Nie krzyknęła, chociaż miała taką ochotę.- Chcę ci pomóc, idioto. Nie widzisz tego, prawda?- zapytała retorycznie, rozkładając ręce.- Otaczasz się chmarą trupów, w ogóle nie dostrzegając, że i tobie Śmierć dyszy w kark. Raz już umarłeś, chcesz to powtórzyć?
-Nie umrę. Nie tym razem.
Zirael pokręciła bezradnie głową.
-Proszę, pomyśl choć raz o sobie. O prawdziwym sobie, o swojej duszy i swoim dobru.- Spróbowała podejść go z innej strony.- Choć na chwilę przestań patrzeć na świat z perspektywy swojego ojca i Lilith, a od razu zobaczysz, że to co robisz nie jest twoim celem. To są ich cele, ich marzenia. Jakie są twoje?
-Przestań mieszać mi w głowie!- wrzasnął z wściekłością uderzając pięścią w ścianę.
Tynk pęknął i posypał się na ziemię razem z farbą, mało brakowało, a przebiłby ją na wylot. I nawet nie poczuł tego uderzenia. Wiedział, że wraz z wiekiem coraz bardziej zmieniał się w potwora pokroju Lilith. Miewał nawet momenty, kiedy go to niepokoiło, ale teraz był w stanie myśleć o tym jedynie jak o potędze, którą wykorzysta do spełnienia swojego celu.  
-Wynoś się.- rzucił w stronę anielicy głosem bezbarwnym i wręcz przesiąkniętym obojętnością.- Nie chcę cię więcej widzieć.
-I nie zobaczysz.- potwierdziła.- Nie będziesz miał okazji. Koniec nastąpi szybciej niż myślisz i tym razem Lilith nie będzie w stanie cię uratować.
A potem zniknęła.
Nie czuł jej obecności, nie słyszał głosu w głowie.
Odeszła.
Jonathan spodziewał się, że odczuje ulgę. Zamiast tego poczuł się jakby ktoś żywcem wyrwał mu serce gruchocąc po drodze wszystkie kości, jakie napotkał na swojej drodze. Ból podobny do tego, po zerwaniu więzi z Jace’m, ale dziesięć razy silniejszy.
Zacisnął zęby aż zabolały, ale nie udało mu się powstrzymać krzyku.
     ***
-Czasu past perfect używamy zazwyczaj razem z innym czasem przeszłym, gdy chcemy opisać sytuację za przeszłą. Kto mi powie jak tworzy się zdania w tym czasie?
Jedna z dziewczyn zgłosiła się do odpowiedzi. Renata nie widziała która. I tak niezbyt ją to interesowało.
Siedziała tylko z wzrokiem wpatrzonym w park naprzeciwko jej szkoły i liczyła płatki śniegu, leniwie sypiące się z góry. Chciała już wrócić do domu, gdzie mogła zamknąć się w swoim pokoju i przestać udawać, że wszystko jest w porządku. Nic nie było w porządku. Nie tyle z nią, co z Jonathanem.
Nagle przy wejściu do parku pojawiła się postać o kruczych skrzydłach odziana w szarość i czerń, tak skrajnie odróżniające się od zimowej scenerii. Reni ożywiła się, gdy mężczyzna skinął jej głową i ponownie zniknął, tym razem pojawiając się o wiele bliżej, na dachu hali sportowej. Uniosła się nieznacznie na krześle i obrzuciła klasę nerwowym spojrzeniem. Nikt niczego nie zauważył. Nauczycielka skończyła tłumaczyć zasady działania czasu i po angielsku poleciła uczniom otworzyć ćwiczenia. Reni  wykorzystała moment, gdy jej uwaga była skupiona na książce i przybrała postać astralną. Dwa machnięcia skrzydeł później była już na dachu.
-Zirael.- Mężczyzna powitał ją jej anielskim imieniem.
-Malfasie.- wyszczerzyła się, podchodząc bliżej.- Dobrze cię znowu widzieć.
-Nie wątpię.- Demon odwzajemnił gest, unosząc kącik ust w górę.- Widzę, że sporo się ostatnio u ciebie wydarzyło. Nie było mnie niecałe trzy miesiące, a ty już wpakowałaś się w jakieś bagno, mam rację?- W jego głębokim głosie zabrzmiała protekcjonalność.
 Renata westchnęła.- To aż takie oczywiste?- zapytała, a jej uśmiech odrobinę przygasł.
-Twoja aura się zmieniła.- powiedział.- Kiedy ostatnio cię widziałem, była czysta jak łza. Teraz wydaje się… zbrukana.- Niedodane „co się stało?” zawisło między nimi w powietrzu.
-…Zostałam czymś stróżem.- powiedziała po chwili milczenia.
-Tyle się domyśliłem.
-Kojarzysz może Jonathana Morgensterna? Albo Sebastiana?- zapytała, licząc, że w ten sposób oszczędzi im obu wyjaśnień.
-Morgenstern, hm.- zastanowił się.- Obiło mi się o uszy. To ten bękart Lilith?
Renata przytaknęła.- To on.

Sebastian aż się pochylił, przykładając rękę do twarzy. Reni chyba po raz pierwszy widziała jak Wielki Demon strzela face palm’a, intuicja podpowiadała jej  jednak, że nie jest to ostatni raz.
-Panie dopomóż, czyj to był pomysł? Myślałem, że Raziel użera się z Nocnymi Łowcami.
-Cóż, dla mnie zrobił wyjątek.- Renata usiadła na dachu. Dzwonek musiał zadzwonić na przerwę, bo ze szkoły zaczęli wysypywać się uczniowie.- On i Netaron zgodnie uznali, że skoro udało mi się dogadać z tobą to z nim również sobie poradzę.
Brunet fuknął, ale nie ciągnął tematu ich znajomości.- Musisz przechodzić z nim przez piekło.- wymamrotał pod nosem. 
Z jakiegoś powodu rozbawił ją tym stwierdzeniem do łez. Z tym, co obecnie wyprawiał Jonathan powiedzenie „przejść przez piekło” nabierało zupełnie nowego, dosłownego, znaczenia.
-Jak ci idzie?- zapytał. 
-Myślę, że udało mi się z nim „dogadać”.- powiedziała, ocierając wilgoć w kącików oczu i pociągnęła nosem.- Szkoda tylko, że nie miałam więcej czasu aby spróbować mu pomóc.- dodała, odrobinę płaczliwie.
-To znaczy?
-Miałam wizję, wczoraj w nocy.- przyznała cicho, podciągając kolana do siebie i obejmując nogi ramionami.- To się kończy dzisiaj. Wojna, Jonathan, wszystko zakończy się dzisiaj w Edomie. Jonathan  jest zbyt chory, aby przeżyć. Jest w nim zbyt mało dobra, aby przeżyć kontakt z Niebiańskim Ogniem. Udało mi się zdobyć jego zaufanie, ale nie zdążyłam wykorzystać relacji, którą zbudowaliśmy, aby sprowadzić go na dobrą drogę. Zawiodłam.- wyszeptała, ukrywając twarz w kolanach.
-Reni.- powiedział Sebastian z zaskakującą delikatnością i pochylił się, chcąc położyć rękę na jej ramieniu. Zawahał się jednak i zrezygnował. Dotykanie się, nawet przez materiał, nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem ani dla niego ani dla niej, zwłaszcza gdy była w swojej anielskiej postaci.- To nie jest twoja wina.
Renata mówiła dalej, jakby w ogóle go nie usłyszała.- W dodatku nie mogę przy nim być w jego ostatnich chwilach, bo to pieprzony Edom i nawet gdybym wiedziała jak się tam dostać, to nie przeżyłabym pięciu minut-
-Mogę cię zabrać do Edomu.- zaproponował zaskakując tym nie tylko ją, ale i samego siebie.
Nastolatka uniosła głowę i spojrzała na niego spod uniesionych brwi.- Serio?
Sebastian przytaknął.- Nie będzie zbyt przyjemnie i pewnie zadziałasz jak magnes na wszystkie demony z okolicy, ale jeśli nie zabawisz tam długo, to może się udać.
-Dziękuję!
Ledwie skończył mówić, a Reni poderwała się na nogi. Zaskoczony uniósł ręce i skrzydła, gdy sześćdziesiąt kilo czystego Niebiańskiego Ognia rzuciło się aby go przytulić. Spojrzał w górę, jakby wołając o pomstę do nieba i delikatnie, jakby dotykał jeża, poklepał ją po plecach, ciesząc się, że była zima i ludzka etykieta nakazywała się grubiej ubierać.
-Cała przyjemność po mojej stronie.- odparł.- A teraz odsuń się proszę, zanim oboje staniemy w płomieniach.     
***
Nawet anielska odporność nie zdołała w pełni ochronić jej przed przytłaczającą falą ciepła, która uderzyła w nią gdy tylko znaleźli się na jednym z edomskich (tak, wiem, że nie ma takiego słowa xd) wzniesień. Zaraz po niej przyszedł pulsujący ból głowy i skuliła się w sobie zaciskając palce na skroniach. W powietrzu było tak wiele biegunowej energii, że czuła jakby mózg miał zaraz wyciec jej uszami.
-Ostrzegałem, że będzie bolało.- Usłyszała obok głos Sebastiana, przytłumiony przez nieznośny szum w uszach.
Machnęła ręką, co miało być niemą prośbą, aby dał jej chwilę na przyzwyczajenie się. Najlepszym wyjściem byłby powrót do ludzkiej postaci, ale wtedy nie mogłaby ukrywać się w postaci astralnej. Dla demonów może i nie miałoby zbyt wielkiego znaczenia to czy jest materialna czy nie, ale dla przebywających tu Mrocznych i ekipy Clary już tak. Poza tym, nawet z Sebastianem pod ręką nie chciałaby pozostawać kompletnie bezbronna w świecie demonów. Ostatecznie tylko odrobinę stłumiła swoją energię. Minęła minuta, może dwie, kiedy Reni powoli odsunęła dłonie od twarzy i odetchnęła głęboko. Płuca i przełyk zapiekły, ale ból przypominał bardziej zapalenie oskrzeli niż piekielny ogień palący ją od środka.
-Lepiej już?
Skinęła głową, wciąż z zaciśniętymi powiekami.
-To dobrze, bo mamy towarzystwo.
Reni natychmiast otrzeźwiała i podążyła za wzrokiem Sebastiana. Jakieś sto metrów od nich w powietrzu unosił się demon. Krążył niespokojnie i chociaż Renata nie potrafiła dostrzec w nim ani cząstki ludzkiej sylwetki czuła na sobie jego wzrok. Już miała przysunąć się bliżej Sebastiana, kiedy oboje wyczuli nagły skok energii tuż za swoimi plecami. Odwrócili się i ujrzeli jak z kłębów czarnego dymu wyłania się wysoki, blady mężczyzna w eleganckim białym garniturze i koronie z drutu kolczastego na głowie.
-Nie przejmujcie się, to tylko mój zwiadowca.- powiedział mężczyzna. Jego kocie, złotozielone oczy od razu odszukały wzrokiem Renatę i na ustach demona wykwitł szeroki uśmiech – rozbawiony i jednocześnie nonszalancki, jakby nakrył dzieci na podjadaniu ciastek przed obiadem.
-Asmodeusz.- odezwał się Sebastian. Odciągnął uwagę demona od niej, za co Reni była mu dozgonnie wdzięczna i ledwo powstrzymała się przed westchnieniem ulgi.- Chciałbym powiedzieć, że dobrze cię widzieć, ale nie skłamałem od stu pięćdziesięciu lat, więc pewnie trochę wyszedłem z wprawy.- Uśmiechnął się złośliwie. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zupełnie rozluźnionego, jego postawa była wręcz lekceważąca, ale po jego czujnym spojrzeniu i napiętej sylwetce Reni domyśliła się, że nie jest jedyną osobą, która nie chce tu być.
-Jesteś za to równie bezczelny co dawniej.- odparł Asmodeusz.- Co robisz w moim Edomie? Czyżby służenie ludziom już ci się znudziło i postanowiłeś wrócić do domu?
-Znudziło? Owszem, ale nigdzie nie wracam.- Zerknął ukradkiem na Renatę.- Nie planuję zabawić tu długo.
-Szkoda.- Asmodeusz wykrzywił twarz w geście, który miał chyba obrazować smutek i zawód, ale nawet nie starał się aby te emocje wyglądały na prawdziwe.- Lucyfer przyjął by cię z otwartymi ramionami, jak syna marnotrawnego.
Malfas skrzywił się.- Nie wątpię.
-A ta młoda dama to kto?- Uwaga demona ponownie skupiła się na Renacie i dziewczyna poczuła przemożną chęć spalenia go żywcem. Od tak, po prostu źle mu z oczu patrzyło.
-Nie twój interes.- odparł Sebastian. 
Asmodeusz się roześmiał.
-Macie szczęście, że trafiliście na mnie, a nie na Lilith lub Azazela. Wiesz, że on niezbyt cię lubi.
-Azazel nie lubi nikogo.- skwitował, przewracając oczami.- Dasz nam w końcu iść, czy będziemy tak stali do usranej śmierci, a to może trochę potrwać.
-Uch, niemiły jak zawsze.- westchnął z ubolewaniem.- Doceniłbyś lepiej, że trzymam cię na dystans, kiedy dzieciaki w twierdzy bawią się skeptronem.
Sebastian zmarszczył brwi i już uchylał wargi aby odpowiedzieć, gdy z wnętrza twierdzy w niebo wystrzelił olbrzymi słup Niebiańskiego Ognia.
-Jonathan!- zawołała Reni, wzbijając się do lotu.
Malfas rzucił jeszcze ostatnie ostrzegawcze spojrzenie Asmodeuszowi i podążył za nią.
***
Jonathan nagle pożałował tak wielu rzeczy, że potrzebowałby co najmniej dnia, aby je wszystkie spisać. Gorycz w oczach Clary, gdy powiedział jej, że nie ma dla nich drogi powrotnej na Ziemię była jak kolejny kolec z oplatających jego serce cierni. Nawet w swoich ostatnich chwilach nie potrafił przydać się jej do czegokolwiek.
-Dobrze, nienawidź mnie, Clary.- powiedział.- Ciesz się, kiedy umrę. Ostatnie czego bym teraz chciał to przysporzyć ci jeszcze więcej smutku.
Leżał z głową na kolanach Jocelyn i słyszał jej cichy szloch. Chciał złapać ją za rękę, ale ciało nie chciało go słuchać. Wszystko bolało, oddychał z trudem, a jednocześnie było mu jakoś… lżej.
-Nie nienawidzę cię.- odezwała się w końcu jego siostra.- Nienawidzę Sebastiana. Ciebie nie znam.
To chyba mamy podobny problem., pomyślał. Bo ja sam siebie nie znam. Nikt nie wiedział co kryło się pod zasłoną z nienawiści, którą otaczał się całe życie. Nikt, łącznie z nim samym. Nikt poza…
-Śniło mi się jakieś zielone miejsce.- przypomniał sobie nagle.- Wiejska rezydencja, mała dziewczynka o rudych włosach i przygotowania do wesela. Jeśli istnieją inne światy, może to jest taki, w którym byłem dobrym bratem i dobrym synem.- Do tej pory myślał, że to tylko sen podrzucony mu przez Renatę w ramach zemsty po tym jak ją odtrącił. Co prawda nie miał okazji jej o to zapytać, ale teraz to i tak nie miał znaczenia.
-Nie sądziłam, że potrafisz marzyć.- Clary wzięła głęboki oddech.- Valentine napełnił twoje żyły trucizną, a potem wychowywał cię do nienawiści. Nigdy nie miałeś wyboru, ale miecz wszystko wypalił. Może taki jesteś naprawdę.
-To byłoby piękne kłamstwo.
-Jonathan!
Nie miał siły się nawet zdziwić, kiedy widok na Clary nagle przysłoniła mu Zirael. Co anioł robił w Edomie? Jak się tu dostała? Po co aż tak zaryzykowała? Dlaczego do niego wróciła? Gdyby miał więcej czasu chętnie poznałby odpowiedzi na te pytania, ale teraz mógł tylko zatonąć w jej szklistych bladoniebieskich oczach i cieszyć się, że mógł po raz ostatni ją zobaczyć.
Ciało wciąż odmawiało mu posłuszeństwa, ale udało mu się wymusić dla niej gorzko-słodki uśmiech.- Ogień Gloriousa wypalił krew demona. Przez cały życie ona parzyła moje żyły, cięła serce jak ostrze, przygniatała jak ołów, przez całe życie, a ja o tym nie wiedziałem. Nie znałem różnicy.- Nie wiedział czy mówi do Clary czy Zirael, może do nich obu, ale nie robił tego, żeby się usprawiedliwić. Po prostu czuł, że musi to powiedzieć. Chciał aby wiedziały, ile dla niego zrobiły.- Nigdy nie czułem się taki… lekki.
Kiedy zamykał oczy, nie spodziewał się, że ledwie tydzień później przyjdzie mu otworzyć je ponownie.
***
Renata mocniej zacisnęła dłonie na kubku z gorącą czekoladą i okryła się kocem. W mieszkaniu jej i Juna nie było zimno, ale w takich warunkach lepiej jej się myślało. Laptop spoczywał na kolanach otwarty na programie do pisania, a tam widniały kolejne linijki wiersza. Dopisywała kolejne, co chwilę je kasując i zmieniając budowę zdania, żeby brzmiała lepiej. Chociaż, w gruncie rzeczy, zapisywała po prostu swoje przemyślenia. Nic więcej.
-Ren, za chwilę wychodzę.- powiedział Jun. Spojrzał na siostrę z nutą bezradności, rozłożył ręce i zapytał:- I jak?
Reni zmierzyła go wzrokiem - od eleganckich, sznurowanych butów; przez ciemne spodnie i marynarkę od garnituru narzuconą na czarny podkoszulek z szarym nadrukiem; aż po czerwono-pomarańczową chustę zawiązaną na nadgarstku i przydługie, czarne włosy zgarnięte na prawy bok i wymodelowane tak aby ładnie się układały, jednocześnie odsłaniając wygolony pas czarnej szczeciny nad lewym uchem. Przechyliła głowę na bok, udając, że się zastanawia.
-Po co ci ta chusta?- zapytała w końcu, jakby to była w tej chwili najważniejsza kwestia.
-Idę na Sylwestra, nie na pogrzeb, chciałem dodać jakiś element kolorystyczny.- wzruszył ramionami.
-W takim razie jest idealnie.- uśmiechnęła się.
-Jesteś pewna, że nie chcesz iść?- zapytał, po raz n-ty.- Wiem, że to impreza dla pracowników, ale Papa Smerf na pewno nie miałby nic przeciwko gdybyś przyszła. Wiesz, że on cię uwielbia, podobnie jak reszta wytwórni.
-Nie mam ochoty na balowanie.- zapewniła.- Wolę posiedzieć w domu i pooglądać jakieś filmy albo poczytać.
Jun spojrzał na nią sceptycznie, wydając z siebie długie „mmmhhmmm”.
-Mówię prawdę!
-Jasne, jasne.
-Jun! Przysięgam, jeszcze jedno słowo i nie pożyczę ci więcej żadnych moich kolczyków!- zagroziła, a Jun w lot pojął, że dziewczyna nie żartuje i przestał się wykłócać.
Pokręcił się jeszcze trochę po domu, zabrał telefon i kluczyki, zapowiedział, że wróci jutro koło południa i wyszedł, zostawiając Renatę samą.
Dziewczyna westchnęła. Odłożyła laptopa i czekoladę na bok, mocniej szarpnęła za kocyk i położyła się na kanapie, wbijając pusty wzrok w ścianę.
-Już Sylwester.- szepnęła sama do siebie.- Prawie rok.
Dokładnie tyle minęło od chwili kiedy ostatnio widziała Jonathana.
Na początku było jej ciężko. Tak jak powiedział jej Netaron – więź wcale nie zniknęła, kiedy się od siebie oddalili. Mimo, że Jonathan nie czuł z nią już żadnego połączenia –przecież właśnie tego chciał, co nie? – to ze strony Reni więź nie zniknęła ani trochę. Nadal czuła jego obecność, słyszała jego myśli i bicie serca. Czuła jak Niebiański Ogień wypala całą demoniczną krew, która płynęła w jego żyłach i jak chwilę potem jego serce zatrzymuje się. Tym razem nie zemdlała, jak ostatnio. Ani na chwilę nie puściła jego ręki, kiedy Asmodeusz odesłał go wraz z Jocelyn i Lukiem do Alicante. Była obecna, kiedy jego ciało było palone na stosie oraz gdy Clary wrzucała prochy do jeziora Lyn.
Zadaniem anioła stróża po śmierci podopiecznego jest towarzyszenie jego duszy na Sądzie Ostatecznym.
Ale duszy Jonathana nigdzie nie było.
-Pewnie nie nadszedł jeszcze jego czas.- odpowiedział Netaron, kiedy Reni się go o to zapytała.
I faktycznie, tydzień później obudziła się z dziwnym uczuciem, jakby ktoś podłączył ją pod defibrylator, ale to nie jej serce było pobudzane do życia, tylko Jonathana.
Nie obchodziło ją kto go wskrzesił i po co, chociaż może powinno. Liczyło się tylko to, że żył. Jeszcze tej samej nocy zablokowała dostęp do jego umysłu. Nie tylko sobie – wszystkim. Od demonicy, która zwała się jego matką począwszy.
Tak minęło jej jedenaście długich miesięcy.
Westchnęła.
-Ciekawe, czy w Sylwestra dowożą pizzę do domu?- burknęła, zbierając się w kanapy i ponownie zasiadając przed laptopem z zamiarem znalezienia odpowiedzi na to jakże ważne pytanie.
Wtedy zadzwonił dzwonek.
Renata popatrzyła nieufnie na drzwi wejściowe. Wszystkim swoim znajomym już dawno wbiła do głowy, że Sylwestra planuje spędzić na kanapie, więc kogo, do licha ciężkiego, przywiało?! Chcąc nie chcąc podniosła się z kanapy, zrzuciła z ramion kocyk, a po drodze do drzwi ogarnęła trochę włosy, żeby nie wyglądały jakby wstała ze stogu siana. Nacisnęła klamkę i… na chwilę odebrało jej mowę.
Osoba stojąca za drzwiami miała proste, białe włosy i bladą cerę. Był odrobinę chudszy niż go zapamiętała, a jego oczy nie były już czarne. Teraz były jasne i przejrzyste, a ich kolor przywodził na myśl pierwsze liście, które pojawiały się na drzewach po zimie. Zielone, tak jak w chwili jego śmierci.
Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w jej stronę, po czym ostrożnie położył ją na jej policzku, jakby bał się, że ją spłoszy.- Cześć.
-Jonathan- szepnęła, trochę niepewnie, po czym powtórzyła z większym uczuciem.- Jonathan!
Rzuciła mu się na szyję, złączając ich usta w pocałunku. Chwyciła go za kurtkę i wciągnęła do mieszkania, a on zatrzasnął drzwi wolną ręką, drugą trzymając na jej plecach, trochę powyżej talii. Odsunęli się od siebie dopiero wtedy, gdy zaczęło brakować im tchu.
-Wow,-  szepnął Jonathan, przełamując ciszę.- Takiego powitania się nie spodziewałem.- stwierdził, uśmiechając się trochę nieśmiało, a Reni na to zamrugała kilkakrotnie ze zdziwienia. Morgenstern uśmiechający się w ten sposób był czymś całkowicie abstrakcyjnym nawet dla niej.
Trzeba się będzie przyzwyczaić.
-A czym cię miałam przywitać? Chlebem i solą?- fuknęła Renata, odzyskując rezon.
-Spodziewałem się raczej, że zatrzaśniesz mi drzwi przed nosem i wezwiesz policję.- westchnął, całkowicie szczerze.
Dziewczyna wywróciła oczami.
-Tak, jasne.- Odsunęła się od niego, choć najchętniej zostałaby gdzie była i dalej cieszyła się widokiem jego zielonych tęczówek. Czarne też mu pasowały, ale z zielonymi jego oblicze łagodniało.- Ściągaj buty i wchodź.
-Nie.- padła odpowiedź.
-Hm?
-Nie chcę wejść.- powtórzył.- Chcę wyjść. Z tobą, gwoli ścisłości.- sprostował.
-Gdzie?- Renata uniosła brew.
-Do Hanolulu.- prychnął Jonathan.- Do restauracji, a gdzie indziej. No, chyba, że masz inne plany…
Wytrzeszczyła na niego oczy. Pojawił się znikąd po roku czasu zapraszał ją na randkę? Świat stanął na głowie, a ona to przegapiła, czy jak?
-Zirael?- ponaglił ją, a Reni dopiero teraz zdała sobie sprawę, że on nie zna jej ludzkiego imienia. W sumie to logiczne, bo nigdy mu go nie zdradziła, ale wciąż po tak długim czasie…
-Nie, nie mam.- odpowiedziała, na jego wcześniejsze pytanie i uśmiechnęła się, przelotnie zerkając na zegarek.- Daj mi piętnaście minut, przecież nie pójdę w piżamie.- Ruszyła w stronę swojego pokoju, ale odwróciła się jeszcze zanim zniknęła za drzwiami.- A na przyszłość, mów mi Reni.
***
Isao podniósł do ust kieliszek z czerwonym winem i upił odrobinę, nie odwracając wzroku od pary siedzącej na drugim końcu pomieszczenia. Nie słyszał stąd przebiegu ich rozmowy, nie zamierzał również rzucać żadnego zaklęcia, żeby sobie to umożliwić. W odróżnieniu od siedzącego naprzeciwko niego Magnusa.
-Jesteś zupełnie bezczelny.- wytknął prześmiewczo.
Wysoki Czarownik Brooklynu spiorunował go wzrokiem, a jego kocie oczy błysnęły groźnie.
-To Jonathan Morgenstern, nie możesz ode mnie oczekiwać, że z marszu zaufam mu po tym wszystkim co zrobił mnie i mojej rodzinie.- odparł ostrzegawczym tonem.
Uśmiech Isao powoli zniknął.- Nie oczekuję.- powiedział, na powrót poważnym tonem.- Dlatego cię tutaj przyprowadziłem i pozwalam ci ich obserwować.- Wskazał głową na dwójkę nastolatków. Blond włosa dziewczyna – Renata, z tego co zapamiętał z jej akt – śmiała się w najlepsze podczas gdy ostatni dziedzic Morgensternów wyglądał jakby miał zaraz stracić resztki cierpliwości. I faktycznie, niedługo później sam się zaśmiał. Może nie tak ostentacyjnie jak jego towarzyszka, ale wciąż był to szczery uśmiech.- Chcę, żebyś na własne oczy zobaczył, że się zmienił.- zwrócił się z powrotem do czarownika.- To nie jest ta sama osoba.
Magnus nie odpowiedział. Jego oczy błysnęły gdy ponownie skupił się na ich rozmowie. Chwilę potem westchnął, oparł się na stole i wbił wzrok w zamówione przez siebie danie. W sumie, nie było głodny, ale chciał zachować pozory.
-Przeprasza ją.- powiedział, jakby sam w to nie wierzył.- Ze wszystkich ludzi, którym zrobił krzywdę, których zranił, oszukał i którym odebrał wszystko to, co było dla nich najcenniejsze… przeprasza akurat ją. Dlaczego? Kim ona w ogóle jest?
Isao jeszcze raz spojrzał na szesnastoletnią dziewczynę siedzącą naprzeciwko Jonathana. Chuda, blada, o gładkiej cerze i naprawdę cudownym uśmiechu. Z blond włosami spływającymi na plecy. W kremowym swetrze i dżinsach. Nic specjalnego. Gdyby Jonathan nie powiedział mu kim jest naprawdę, wziąłby ją za zwykłą przyziemną.
-Jego aniołem stróżem.- odpowiedział, niezbyt przejmując się czy Magnus mu uwierzy. Właściwie, to dopóki Isao nie zobaczył ich razem, sam wątpił. No bo… czy to nie byłoby trochę zbyt ironiczne? Pół-demon-pół-nefilim zakochany po uszy pół-anielicy-pół-przyziemnej? I to jeszcze z wzajemnością? Nie, to było aż zbyt niemożliwe.
Teraz, kiedy widział jak na siebie patrzą i jak ze sobą rozmawiają, trzymając na stoliku złączone ręce, miał wrażenie, że nie ma czegoś takiego jak „niemożliwie”.
Magnus w odpowiedzi obdarzył go sceptycznym spojrzeniem, ale po kolejnych minutach rozmowy zaczął zmieniać zdanie.
„Wciąż nie mogę sobie wybaczyć, że tak po prostu cię zostawiłam.”
„O czym ty mówisz?”
„Powinnam być przy tobie gdy umierałeś. Powinnam przeprowadzić cię na drugą stronę. Szukałam cię później, wiesz? Ale twojej duszy nigdzie nie było…”
„Zi… Reni, niczemu nie zawiniłaś. To ja cię przepędziłem, pamiętasz? Ja. Nawet, gdybym miał przez resztę wieczności błąkać się wśród cieni, to nie byłoby twoją winą.”
-Jak długo się znają?- zapytał Magnus.
-Nie jestem pewien.- Isao skrzyżował ręce.- Chyba jakoś od momentu, w którym Jonathan wcielił się w rolę Sebastiana Verlac’a.
-Czyli wystarczająco długo, aby zdążyła poznać jego okrutną stronę.- wymamrotał Magnus, sięgając po swojego drinka. Wiedziała o wszystkim. Jeśli faktycznie była jego aniołem stróżem, to pewnie doświadczyła z jego strony o wiele więcej bólu niż Clary, Jace czy ktokolwiek inny. A mimo to śmiała się do niego, dotykała go bez krzty urazy i… troszczyła się o niego. Szczerze.
Magnus czuł na sobie wyczekujące spojrzenie Isao. Nadal nie wiedział dlaczego czarownik zdecydował się powiedzieć mu o Jonathanie – znając Isao pewnie nigdy się nie dowie – ale skoro już został wtajemniczony, to mógł spojrzeć na to trzeźwym okiem.
-Nadal nie wiem dlaczego go wskrzesiłeś w pierwszej kolejności.- zaczął.- Ale skoro już żyje, i nie jest pół-demonem… to nie będę paplą i nie doniosę Clave.
-Dzięki, przyjacielu.
-Nie przyjacieluj mnie.- przystopował go, po czym westchnął. Nie miał siły dzisiaj wypytywać Isao jaki był charakter rytuału, który przeprowadził, ale to na pewno był temat, do którego zamierzał w niedalekiej przyszłości wrócić. W końcu przywrócenie kogoś do świata żywych burzyło wszelkie prawa życia i śmierci w dodatku wiązało się z wielkim ryzykiem. Gdyby Isao użył czarnej magii Jonathan pewnie ze świrowałby po kilku dniach, tygodniu maksymalnie, a tymczasem minął prawie rok i miał się świetnie…
Magnus ponownie westchnął. Cóż, skoro wrota Piekieł nie stanęły otworem i nie wciągnęły ich wszystkich do środkach, to chyba nie było aż tak źle.
Magnus dopił swojego drinka i powoli zaczął wracać do dawnego, optymistycznego siebie.
-Wiesz co ci powiem?- odezwał się Isao, jeszcze raz spoglądając w stronę stolika nastolatków.
-Hym?
-Może to trochę naciągane, ale wydaje mi się, że ta dziewczyna dokonała czegoś, w czym lata temu zawiodła Jocelyn Fairchild.
-Mianowicie?- Magnus przechylił głowę w zaciekawieniu.
-Nie tylko rozkochała w sobie potwora, ale także udało jej się go zmienić.
Magnus parsknął śmiechem.- To jest naciągane.- stwierdził.
-Ale prawdziwe.- powiedział.- Przez ostatnie kilka miesięcy mówił tylko o niej, jakby była jedynym, co na tym świecie zachowało dla niego jakąkolwiek wartość. Dlatego zgodziłem się pomóc mu w odszukaniu jej. Nawet nie wiesz jak długo próbowałem rozgryźć gdzie może mieszkać, a w końcu okazało się, że miałem ją pod samym nosem w moim własnym mieście. 
Posiedzieli jeszcze chwilę w ciszy, po czym Magnus poprosił o rachunek za siebie i zaczął zbierać się do wyjścia.
-Cóż, miło się gadało, ale muszę wracać do USA.- powiedział.- Alec będzie zazdrosny, gdy się dowie, że poszedłem do drogiej restauracji innym facetem. Wymówki typu „To tylko stary znajomy” już dawno przestały na niego działać.
-Nie dziwię się.- zachichotał Isao, płacąc przy okazji swój rachunek i idąc w jego ślady.- Możesz dodać, że jestem jednym z niewielu „starych znajomych”, który z tobą nie sypiał.
-Ta, nie żebym nie próbował.- Magnus wywrócił oczami na wspomnienie dziewiętnastowiecznej Anglii.- Tyle lat, a ty nadal trzymasz się tej swojej heteroseksualności, jakby życie od tego zależało. Nie nudzi cię to?
-Obawiam się, że seksualność nie jest czymś, co ewoluuje wraz z wiekiem.- Isao spojrzał na niego spod uniesionej brwi.- Jeżeli kiedyś będę szukał urozmaicenia, dam ci znać.

-----------------------------------------
Jeżeli komuś postać Sebastiana/Malfasa skojarzyła się z Kuroshitsuji, to jest to bardzo poprawne skojarzenie xd