wtorek, 31 maja 2016

Rozdział 14 - Welcome in Tokyo!

Jace wiedział, że szykuje się coś niedobrego już w momencie, kiedy Maryse poprosiła wszystkich mieszkańców Instytutu o zebranie się w salonie. Zresztą, nie tylko on. Alec również wpatrywał się w matkę z napięciem i podenerwowaniem zupełnie jakby spodziewał się usłyszeć, że lada moment wszyscy pomrą na febrę. Nic bardziej mylnego, choć wieści, które kobieta miała im do przekazania nie były wcale przyjemne.

Maryse odetchnęła głęboko i spojrzała na wszystkich poważnie, żeby od razy wykluczyć pytania natury "Żartujesz sobie? Błagam, powiedz, że żartujesz."

-Jeszcze dzisiaj wszyscy przejdziecie przez bramę do tokijskiego Instytutu. I zostaniecie tam aż to zakończenia wojny.- dodała szybko, zanim ktoś spróbował się wtrącić. 

Nikt nawet nie próbował.

-Dlaczego?- zapytał Alec, po kilku sekundowej ciszy. Niezbyt uśmiechała mu się wyprowadzka tak daleko od Magnusa, a czarownik miał obecnie tyle na głowie, że Alec wątpił w to czy by się zgodził, gdyby zaproponował mu wspólny wyjazd.

-Zarządzenie rady. Wszyscy mieszkający w Instytutach Łowcy poniżej dwudziestego roku życia oraz ci, którzy są jeszcze w trakcie szkolenia mają zostać przeniesieni do Azji w ramach bezpieczeństwa.- Maryse bezbarwnym tonem powtórzyła słowo w słowo formułkę z zebrania. Wiedziała, że im się to nie spodoba, jej również się nie podobało.

-To bez sensu.- skomentował Jace, trafnie podsumowując opinię wszystkich obecnych w pomieszczeniu osób.- To, że wojna jeszcze nie dotarła na daleki wschód nie znaczy, że nie dotrze tam za tydzień lub dwa.

-Popieram.- zgodziła się Clary.- Nie sądzę abyśmy byli tam bezpieczniejsi.

-Już nie wspominając o tym, że większość z nas umie się bronić.- dorzuciła Isabelle.

Chciała dodać coś jeszcze, ale Maryse przerwała jej unosząc dłoń.

-Jestem tego samego zdania, co wy.- zapewniła.- Ale rozkaz to rozkaz i trzeba go wykonać. Poza tym nie sądzę, aby pobyt w Japonii jakoś bardzo wam zaszkodził. 

-Wiesz kto kieruje tamtejszym Instytutem?- zapytał Alec.

-Owszem. To Akemi Kurohana, poznałyśmy się kiedyś i wydała mi się bardzo miła. Umie mówić po angielsku, więc nie musicie się martwić językiem.

-Kiedy wyjeżdżamy?

-Zaraz jak się spakujecie, co macie zrobić teraz.- odparła, poganiając wszystkich z kanapy.- Weźcie tylko rzeczy, bez których naprawdę nie możecie się obejść. Słyszałaś, Isabelle?

-Jasne, mamo!

Mimo tego zapewnienia pojawiła się przy portalu jak ostatnia, taszcząc ze sobą dwie walizki, do których równie dobrze sama mogłaby się zmieścić.


-----------

Pierwsze co ujrzeli po wyjściu z portalu trochę ich zszokowało. Otaczał ich piękny krajobraz. Dookoła było pełno zieleni. Kwiaty i drzewa były tak posadzone, że wyglądało to jakby przynajmniej stu architektów krajobrazu pracowało nad projektem tego miejsca - wszystko współgrało ze sobą, tworząc unikatowy klimat. Na środku znajdowała się dość wysoko postawiona budowla Instytutu.

W oddali widoczne były szczyty wieżowców, niemniej wtapiały się w otoczenie tak dobrze, że ich obecność w ogóle nie przeszkadzała w rozkoszowaniu się naturą.

Wszystkim - nawet Jace'owi - zaparło dech w piersiach. To w ogóle możliwe, żeby takie miejsce istniało w granicach jednej z największych metropolii na świecie?

-Ta budowla chyba nawiązuje do stylu z epoki Asuka.- powiedziała Clary, rozpoznając charakterystyczne półszczytowe dachy.

-Można tak powiedzieć.- Usłyszeli za plecami.- Choć budowle z Asuki to w większości świątynie buddyjskie, w których pomieszkiwali mnisi. Jedna z takich świątyń znajduje się niedaleko stąd.

-Pani Kurohana?- zapytał Alec.

-Nie inaczej, ale proszę mi mówić Akemi.- uśmiechnęła się. Miała typowo azjatycką urodę - ciemne, długie włosy; czekoladowe oczy i szczupłą sylwetkę. Nie była wiele wyższa od Clary.- Przez pewien czas będziecie pod moją opieką.- Złożyła ręce i ukłoniła się delikatnie. 

-Jestem Clary.- Rudowłosa przejęła inicjatywę, widząc, że nikt z pozostałych nie pali się do tego zadania i powtórzyła ukłon Akemi.- A to Jace, Isabelle, Simon i Alec.

-Wejdźmy do środka.- powiedziała, ruszając w stronę wejścia.- Przedstawię wam pozostałych.

Wszyscy podążyli za Nocną Łowczynią. Minęli czerwoną bramę i zaczęli wspinać się po schodach. 

-Ilu nefilim znajduje się obecnie w Instytucie?- zapytał z czystej ciekawości Alec.

-Normalnie jestem tutaj tylko ja i mój mąż - Kazuo.- odpowiedziała Akemi.- Ale ponieważ Tokio jest jednym z niewielu nie ogarniętych potyczkami terenów, Clave poza wami wysłało do nas jeszcze cztery grupy - z Paryża, Mediolanu, Wiednia i Pragi. Dzisiaj miała dotrzeć jeszcze trójka dzieci z Warszawy, ale trochę się spóźniają. 

-I wszystko to osoby poniżej dwudziestki?- dopytała Izzy.- Beznadziejne to całe przenoszenie.- skomentowała.- Czemu Clave nie pozwala nam walczyć?!

-Wiesz, Isabelle- zaczęła Akemi.- Myślę, że starają się po prostu zrobić wszystko, aby uratować jak najwięcej młodych ludzi. Wystarczająco wielu zginęło w poprzedniej wojnie.    

Drewniane filary pięknie wkomponowywały się i upiększały otoczenie. Z większej wysokości można było zobaczyć, że Instytut był położony na obrzeżach miasta, ale nie jakoś bardzo daleko, na sporym wzniesieniu, a dookoła niego płynęła rzeka. 

-Przepięknie tutaj.- szepnął Jace do Clary, na co ona kiwnęła głową potwierdzająco. 

-Zaraz pokaże wam wasze pokoje.- powiedziała Akemi, po wejściu do Instytutu.- A, prawie bym zapomniała - O osiemnastej odbędzie się przyjęcie, czujcie się zaproszeni.



-----------


Clary stała na balkonie, obserwując bawiących się w dole ludzi, kiedy poczuła jak ręce Jace'a oplatają od tyłu w pasie. Złote loki chłopaka połaskotały ją w kark, gdy przytulił się do jej pleców. Rudowłosa westchnęła.

-Nie przypuszczałabym, że tak to będzie wyglądać.- powiedziała Clary, zerkając przez ramię na Jace'a.

-Co takiego?

-No to, że nie możemy po prostu pomóc innym w tej chorej wojnie.- burknęła, teraz dla odmiany spoglądając szarzejące niebo.- Jedyne, co robimy to... to.- westchnęła ponownie, pokazując ręką na świetnie bawiących się Nocnych Łowców.

I nie tylko ich. Clary wypatrzyła w niewielkim tłumie również kilka fearie i wampirów. Wilkołaków nie było, ale ciężko oczekiwać, że jakikolwiek pojawiłby się w pełnię księżyca i nie próbował rozszarpać towarzystwa na strzępy. Mimo wszystko, miło było popatrzeć jak te wszystkie stworzenia bawią się i rozmawiają ze sobą, pomimo rozgrywających się kilkaset kilometrów stąd potyczek. To tylko utwierdzało w przekonaniu, że wojna nie dotarła jeszcze do tych terenów. 

Jeszcze.

-Czy jest w tym coś złego?- odparł rozbawiony.- Od czasu do czasu trzeba się rozerwać.

-Nie... Po prostu, mam takie dziwne wrażenie, że niedługo stanie się coś niezbyt przyjemnego... a ja nie będę mogła nic z tym zrobić.- wyszeptała, po czym potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić od siebie czarne myśli.- Wiem, gadam głupoty. Bo co niby może się stać? Moja rodzinka nagle powstanie z martwych?- zaśmiała się nerwowo.

Jace przez parę sekund przyglądał się Clary czujnie, po czym westchnął i powiedział:

-Zawsze miałaś skłonności do dramatyzowania, kochanie. Coś czuję, że ta impreza dobrze ci zrobi.- stwierdził i ignorując oburzone spojrzenie swojej żony, wyprowadził ją na tyły Instytutu do rozległego ogrodu, gdzie odbywała się zabawa.- Przyniosę nam coś do picia.

Gdy Jace się od niej oddalił, Clary ruszyła w stronę drewnianego mostu, znajdującego się w trochę mniej zaludnionej części ogrodu. Gdy tam dotarła, oparła się o barierkę i popatrzyła na pierwsze gwiazdy. To zajęcie tak ją pochłonęło, że nie zauważyła, że ktoś do niej podszedł.

-Wspaniały widok, prawda?

Clary zamarła. Na dźwięk głębokiego, męskiego głosu, który rozległ się za jej plecami, przeszył ją dreszcz. Odwróciła się szybko, natrafiając na iskrzące się czerwienią oczy mężczyzny, który się do niej odezwał. Źrenica w nich była pionowa jak u Magnusa, jednak nie kocia, a jeszcze cieńsza - jak u smoka.

Palce rudowłosej zacisnęły się na barierce.

-Owszem, wspaniały.- odparła dobitnie.

Mężczyzna przekrzywił głowę, przyglądając jej się uważnie od stóp do głów.

-Pani jest Clary, czyż nie? Clarissa Morgenstern.- powiedział, uśmiechając się ni z tego ni z owego.- To o pani było tak głośno kilka miesięcy temu temu. 

-Herondale.- poprawiła krótko, licząc, że mężczyzna wychwyci cierpką nutę w jej głosie i zostawi ją w spokoju.- Ale reszta się zgadza.

-Ach, najmocniej przepraszam.- powiedział z przesadną uprzejmością.- Zapomniałem się przedstawić. Jestem Isao Morri.

Dlaczego kojarzę skądś to nazwisko?, zastanowiła się Clary. Ktoś musiał kiedyś wymienić je w trakcie rozmowy, ale nie miała pojęcia kto i w jakim kontekście. 

-Cóż, jeśli nie ma pan do mnie żadnej sprawy, panie Morri, to pozwoli pan, że sobie pójdę.- rzekła, papugując jego wcześniejszy ton. 

Odwróciła się i już miała iść do Simona, który mignął jej w tłumie parę sekund temu, kiedy zatrzymał ją śmiech Isao. Kiedy ponownie na niego spojrzała wydawał się być zupełnie inną osobą. Prawdopodobnie przez to, że zrzucił maskę naciąganego arystokraty i właśnie pokładał się ze śmiechu na poręczy mostu. Nawet jego oczy nagle z czerniały, tracąc groźny wygląd.

-O, nie wierzę.- wystękał, próbując się uspokoić.- Z wyglądu wcale nie jesteście do siebie podobni, ale charakterek macie identyczny!

Clary już otwierała usta, żeby zapytać do kogo ją porównuje, ale nie zdążyła, bo w tym momencie podszedł do nich ktoś trzeci.

-Co tu robisz, Isao?- zapytał, marszcząc brwi.

-Ach, Akira, dawno cię nie widziałem.- Morri posłał mu uprzejmy uśmiech.- Wyrosłeś, dzieciaku. 

-To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

Isao westchnął.

-Zawsze musisz być taki zasadniczy?- burknął pod nosem.- Przyszedłem, bo mam sprawę do twojej siostry. Widziałeś ją może?

-Akemi jest w kuchni.- odpowiedział, na co Clary wytrzeszczyła oczy.

Ten gościu jest bratem Akemi?! 

-Dzięki.- rzucił Isao do czarnowłosego, po czym zwrócił się jeszcze do Clary.- Miło było poznać, młoda damo. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy.

Potem odszedł, nawet się nie oglądając.

Clary spojrzała nieśmiało na Akirę, nie bardzo wiedząc, jak zacząć rozmowę. Na szczęście chłopak odezwał się pierwszy.

-Przepraszam, jeśli ci się naprzykrzał. Isao lubi być denerwujący, ale to chyba cecha wspólna wszystkich czarowników.

-Jest czarownikiem?- zapytała rudowłosa, oglądając się w kierunku, w którym udał się mężczyzna, ale już go tam nie było. 

-Wysokim Czarownikiem Ikebukuro.- sprostował Akira.- Najlepszym jakiego znam, ale równie upierdliwym. 

Clary skinęła głową. To by wyjaśniało skąd go kojarzyła. Najprawdopodobniej Magnusowi zdarzyło się o nim wspomnieć.

-Jesteś bratem Akemi?

-Aham.

-Nie wspominała, że też tu mieszkasz.

-Bo nie mieszkam.

-Czemu?- zdziwiła się. 

Akira wzruszył ramionami.

-Po prostu już się w to nie bawię.- powiedział.- Ale trzeba od czasu do czasu odwiedzić rodzinę. 

Faktycznie, Clary dopiero teraz zauważyła, że runy na jego odsłoniętych ramionach były bardzo wyblakłe, a większość z nich już dawno zamieniła się w srebrne blizny. Chciała zapytać, co go skłoniło do podjęcia takiej decyzji, kiedy zobaczyła idącego w ich stronę Jace'a. Zanim blondyn do niej podszedł, Akiry już nie było.
-----------------------------------------
*Will dzwoni do Belli w trakcie poprawiania rozdziału*
Bella: Halo?
Will: Powiedz mi proszę... Kim, do Jasnej Anielki, jest Jack i dlaczego zarywa do Clary, skoro ona ma męża? -,-
Bella: ...*chwila zastanowienia* A! O Jace'a mi chodziło! XD
Will: *facepalm*
Bella: No, sorry, no.
Will: Nie dość, że wymawiasz jego imię jak "Jack" to teraz będziesz mi tak jeszcze pisać? *na skraju załamania nerwowego*
Bella: Nic nie poradzę, myli mi się!
Will: *przez chwilę milczy, po czym stwierdza, że to nie na jej nerwy i się rozłącza*
Bella: ...Halo? ._.

-------
Will: Jeszcze małe ogłoszenia parafialne.
Mianowicie ostatnio poszukuję fajnych opowiadań na necie (nie ważne czy to blog, czy fanfiction.net, deviantart, czy co jeszcze tam innego) o tematyce Darów Anioła, ale warunek podstawowy - Sebastian/Jonathan (niepotrzebne skreślić) musi być albo głównym bohaterem albo jednym z głównych. Wysokie wymagania, co? No nic, może ktoś zna coś takiego, albo sam pisze, więc niech zostawi adres w komentarzu.
Ogłoszenie drugie: Następny rozdział jest już skończony w jakiś 90%, zostało tylko napisanie jednej sceny, ale pojawi się na blogu dopiero, gdy pod tym rozdziałem pojawi się 5 komentarzy. Ja nie żartuję, inaczej zastrajkuję i przestanę pisać Q.Q
https://www.change.org/p/martin-moscowitz-save-city-of-ashes-movie

czwartek, 5 maja 2016

Rozdział 13 - Urodziny

Jun nie organizował imprez często, bo zazwyczaj był na to zbyt zawalony robotą, ale kiedy już je urządzał to zapraszał całą wytwórnię płytową, a także znajomych spoza niej i wykupywał chyba cały sklep monopolowy. Tak było i teraz, kiedy postanowił wyprawić swojej siostrzyce przyjęcie-niespodziankę z okazji jej osiemnastych urodzin i zaprosił ponad czterdzieści osób. Jonathan znał tylko jedną czwartą - i w dodatku nie była to zbyt głęboka znajomość - jednak jubilatka najwyraźniej nie miała tego problemu i radośnie witała się ze wszystkimi, jakby z każdym z osobna zjadła beczkę soli.

Nie trudno się domyślić, że chociaż Reni na początku starała się nie zostawiać swojego chłopaka samego, bo wiedziała jak działa na niego przebywanie wśród tylu ludzi, to szybko została odciągnięta na bok przez przyjaciółki. Uśmiechnęła się przepraszająco, ale w gruncie rzeczy, co ona biedna mogła poradzić? Poza tym, Jonathan wcale nie miał jej tego za złe.

Impreza zaczęła się o szesnastej. O osiemnastej Renata dmuchała świeczki na torcie, a godzinę później niewinne przyjęcie zaczęło przeradzać się w typową zabawę dla dorosłych. Większość imprezowiczów była już ostro podchmielona, łącznie z samym organizatorem, który beztrosko obściskiwał się w kącie z jakąś dziewczyną. Jonathan - wciąż trzeźwy - podszedł bliżej i zauważył, że to jedna z tych niewielu osób, których twarze nie są mu całkowicie obce. Ciężko wyrzucić z pamięci dziewczynę o tak lekkim sposobie bycia, niebiesko-granatowych włosach i makijażu tak fantazyjnym, że brakowało jej tylko skrzydeł i wyglądałaby jak najprawdziwsza wróżka. To była Himari, stylistka Juna, którą miał okazję poznać na jego ostatnim koncercie.

Znajoma czy nie, Jonathan odciągnął od niej chłopaka. 

-Hej!- Jun spojrzał na niego zirytowany.- Puszczaj!

Morgenstern nic sobie nie zrobił z jego wrzasków. Przeciągnął go przez mieszkanie i wyrzucił na balkon, który na szczęście był pusty. Przymknął drzwi i spojrzał na piosenkarza wilkiem.

-Co ty sobie wyobrażasz?- warknął. Jun otworzył usta, żeby się odezwać, ale nie zdążył.- Rozumiem, że taki masz styl bycia, ale mógłbyś się powstrzymać przynajmniej na urodzinach własnej siostry.

Tym jednym zdaniem skutecznie wybił chłopakowi z głowy wykłócanie się.

-Masz rację.- westchnął.- Co ja odwalam, przecież Himari to moja przyjaciółka.- Kilka razy uderzył otwartymi dłońmi o policzki i potrząsnął głową, chcąc choć trochę otrzeźwieć.- Dobrze, że mnie tu przyprowadziłeś, bo muszę zapalić.

Jun wyciągnął w stronę Jonathana paczkę papierosów i potrząsnął nią zachęcająco, kiedy Morgenstern spojrzał na niego podejrzliwie.

-No, dalej. Przecież niczego do nich nie dosypałem.- prychnął.

Mimo to wystarczyło jedno zerknięcie na opakowanie, żeby Jonathan stanowczo zaprzeczył.

-Gold Beyond? Ktoś w ogóle pali to świństwo?- skrzywił się ostentacyjnie.

-Ja palę!- fuknął Jun, dźgając blondyna palcem między żebra.- I doskonale o tym wiesz, więc czego gadasz tak za każdym razem jak ci je proponuję?

-Po co w ogóle mi je proponujesz, skoro wiesz, że ich nie lubię?- odpowiedział pytaniem na pytanie i uśmiechnął się wyjątkowo złośliwie.

Tym razem Jun uderzył go w ramię - dość mocno, warto dodać - i zajął się swoim papierosem, ostentacyjnie ignorując stojącego obok osobnika. Mówiąc kolokwialnie - strzelił focha.

Chwilę później drzwi na balkon otworzyły się i stanął w nich Akira. Jego spojrzenie przez sekundę zatrzymało się na Jonathanie i obrażonym Junie, po czym wyszedł na zewnątrz i zamknął za sobą drzwi.

-Więc to tutaj się schowaliście.- powiedział, wyciągając z kieszeni swoje papierosy.

Jonathan wywrócił oczami. Czy naprawdę był w tym towarzystwie jedynym facetem, który nie palił?

-Akiś, chcesz?

-Bez obrazy J., ale tylko ty palisz ten szajs.

-Obaj jesteście zimnymi draniami!- krzyknął wokalista, tupiąc nogą niczym pięcioletnia dziewczynka i wszedł do środka, trzaskając za sobą drzwiami.

Nefilim skomentowali to tylko krótkim śmiechem. Obaj aż za dobrze wiedzieli, że takie zachowanie jest dla Juna naturalne, a po alkoholu jedynie się wzmagało.

-O czym chciałeś porozmawiać?- zapytał Jonathan.

Akira uniósł pytająco brew, ale nie pytał skąd blondyn się tego domyślił. Zanim zaczął mówić zapalił papierosa i zaciągnął się.

-Pewnie nie byłeś ostatnio w Idrysie, nie?- Białowłosy roześmiał się głośno, co udzieliło mu jednoznacznej odpowiedzi.- Tak właśnie myślałem.- westchnął.- Czyli nie będziesz nic wiedział...

-Zaciekawiłeś mnie, więc dokończ.- wtrącił Jonathan, przeczuwając koniec rozmowy.

-Po śmierci Raphaela władzę w nowojorskim klanie wampirów przejęła jakaś Lily. Znam ją tylko z imienia, nigdy nawet nie widziałem jej na oczy. Zresztą, nic dziwnego.- wzruszył ramionami i zaraz wrócił do głównego wątku.- Tak, czy tak, chyba dość poważnie minęła się z powołaniem, bo tylko część wampirów zadeklarowała jej swoje posłuszeństwo. Pozostałe zupełnie odcięły się od niej i Porozumień i stworzyły osobny klan, który wypowiedział nefilim niemą wojnę. Coraz częściej dochodzi do potyczek między nimi i chyba nie muszę mówić po czyjej stronie są większe straty.

-Szykuje się kolejna wojna.- To nie zabrzmiało jak pytanie i wcale nie miało nim być.

-Jakbyś zgadł.- westchnął Akira.- Na początku to był tylko Nowy Jork, ale wampiry z innych klanów już zaczynają się wkręcać. Teraz wrze Europa, a lada dzień może rozprzestrzenić się też na Azję.

Jonathan tylko wzruszył ramionami. Nie zamierzał przejmować się sprawami, które już go nie dotyczyły.

-Ty raczej nie masz czego się obawiać. Raczej nie będzie im się chciało atakować Przyziemnych, żeby sprawdzać czy nie ma wśród nich przypadkiem Nocnych Łowców.

-Ja może i nie mam, ale moja siostra już tak.- ponownie westchnął. Zacisnął kciuk i palec wskazujący o nasady nosa. Nawet pomimo niewielkich ilości podkładu, maskujących worki pod oczami, było widać, że zarwał nie jedną noc. Naprawdę martwił się o rodzinę, bardziej niż o siebie.- Mieszka z mężem w tokijskim Instytucie. Próbowałem ją przekonać, żeby przystopowała z walką, przynajmniej dopóki wszystko się nie uspokoi, ale nie chciała mnie słuchać.

-Cholerna duma Nocnych Łowców.- skwitował Jonathan.

Akira skinął głową.

Nie trzeba było nic więcej dodawać. Chyba w żadnej innej sprawie nie byli tak zgodni, jak w tej jednej: Upór nefilim bywał naprawdę godny pożałowania.

Jeszcze przez chwilę wpatrywali się w nocną panoramę Tokio. Akira zgasił niedopałek na poręczy i wypuścił z ust ostatnią porcję ciemnego dymu.

-Wypadałoby wracać.

-Z tym może być mały problem.

-Ponieważ?

Akira spojrzał na Jonathana pytająco, a ten wskazał głową na wyjście.

-Dowcipniś Jun zamknął drzwi.

W tym samym czasie Renacie, po długich próbach, udało się w końcu wymknąć znajomym i zamknąć się w swoim pokoju. Chciała choć na chwilę zostać sama. I chociaż "sama" oznaczało w jej przypadku "razem z Netaronem", to nie przeszkadzało jej to ani trochę. Akurat jego obecność była dla niej równoznaczna z obecnością powietrza. Nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, co by było gdyby go zabrakło. Nie chciała sobie tego wyobrażać.

Otworzyła okno na oścież i oparła się o parapet. Zamknęła oczy, gdy chłodne, nocne powietrze wleciało do pomieszczenia, rozwiewając jej włosy. Odetchnęła głęboko. Mimo później godziny, miasto nadal żyło swoim życiem, a blask neonów raził po oczach. Na ulicach było mniej osób niż za dnia, ale nie tylko trochę mniej. Zdziwiłaby się bardzo gdyby było inaczej, w końcu mieszkała w jednej z najludniejszych dzielnic Tokio. Kiedyś przeszkadzał jej ten ciągły szum, ale po tylu latach przywykła i wręcz przestała go zauważać. Jedyne czego nie mogła znieść to niebo - puste, bez ani jednej gwiazdy.

Minutowa wskazówka na zegarze ściennym przesunęła się na dwunastkę, obwieszczając, że wybiła godzina ósma, a Reni nagle zakręciło się w głowie. Zacisnęła dłonie na parapecie, żeby się nie przewrócić i wtedy ból zniknął, jakby ręką odjął. Trwało to tylko ułamek sekundy i równie dobrze mogło być wynikiem zmęczenia, a jednak trochę ją zaniepokoiło. Poczuła się jakoś... inaczej. Nie potrafiła tego lepiej wyjaśnić.

Odwróciła głowę w stronę Netarona i zapytała cicho:

-Wiesz co to było?

Anioł nie odpowiedział.
___________________________
*lekcja języka Polskiego*
Nauczycielka: Wypiszcie od myślników wszystkie zalety jakie posiada nasz kościół...
Will: *maksymalnie znudzona, pod nosem* Tak jakby to było komukolwiek do czegokolwiek potrzebne -,-
Bella: No...
*mimo wszystko coś wypisują*
Bella: Możesz dodać też to... no... pianino!
Will: Pianino? xD
Bella: No ten fortepian, co w kościele stoi >.>
Will: To są organy, deklu! XD
Bella: Wielka mi różnica @.@
Will: Ogromna! XD Pianino, fortepian... ja nie mogę, ale z ciebie jeleń xD
Bella: Oj, cicho już >.<