niedziela, 23 października 2016

Rozdział 18 - To tylko kwestia wiary.

Drzwi kawiarni otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Akira. Przesunął wzrokiem po wnętrzu, aż napotkał Jonathana i Renatę siedzących przy oknie.

-Tu jesteście!- krzyknął, zupełnie nie przejmując się tym, że skupił na sobie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.- Dobrze, że was znalazłem, bo mamy przejebane.

Jonathan zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, co złego zrobił ostatnio, ale nie doszukał się niczego poza próbą zamordowania Juna za to co zrobił z jego włosami. Ostatecznie do zabójstwa nie doszło, więc to się nie liczyło. Spojrzał pytająco na Reni, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

W tym czasie Akira dotarł do ich stolika i od razu wyjrzał przez okno. Przez chwilę rozglądał się jakby czegoś szukając. Na dłuższą chwilę zawiesił wzrok na zaciemnionej alejce po drugiej stronie ulicy, po czym przeklął pod nosem. Jego kurtka była w kilku miejscach brudna i wytarta, zazwyczaj nienaganna fryzura zmierzwiona i oddychał ciężko jakby przebiegł całą drogę stąd do swojego mieszkania. No, zapowiadało się ciekawie. Teraz trzeba by jeszcze dowiedzieć się, co się stało. 

Jonathan chrząknął znacząco. Pomogło - Akira w końcu oderwał się od okno i zwrócił na nich uwagę.

-Dobra, spróbuję streścić wam sytua... Coś ty zrobił z włosami?

Morgenstern spiorunował go wzrokiem, a Reni przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać.

-Jun.

Najwyraźniej samo wymienienie imienia sprawcy wystarczyło za wszystkie wyjaśnienia, bo Akira posłał mu współczujące spojrzenie i nie drążył tematu.  

-Może to i lepiej.- powiedział, opadając na wolne krzesło.- Przynajmniej cię nie poznają, kiedy dojdzie do konfrontacji.

-Konfrontacji z kim?- zapytała Renata. Coraz mniej jej się to wszystko podobało.

Akira pokręcił głową i zwrócił się do Jonathana.

-Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Na urodzinach Reni, kiedy Jun zamknął nas na balkonie?- zapytał.

-Tak, ale co to ma do...- zaczął Jonathan, po czym nagle wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce i w jego oczach pojawiło się zrozumienie.- O.

-No właśnie.

-Skubańcy szybko tu dotarli.- Jonathan pokręcił głową.- Zaatakowali cię?

-Teoretycznie tak.- Akira pochylił głowę i przeczesał palcami czarne włosy.- Ale gdyby to był atak na poważnie to zapewniam, że już by mnie tutaj nie było. Nie mam broni, run, niczego. Skąd wiedzieli? Musieli obserwować mnie od dłuższego czasu. Ale to bez sensu, mają w mieście tylu czynnych nefilim, dlaczego poświęcili czas, żeby szpiegować kogoś kto na pierwszy rzut oka wydaje się tylko Przyziemnym?

-Może to tylko przypadek?- zasugerował Jonathan.

-Nie wydaje mi się.

Renata fuknęła zdenerwowana, chcąc jakoś przyciągnąć ich uwagę. Udało się.

-Coś nie tak, skarbie?

-Tak.- powiedziała, zdenerwowanym tonem.- Nie wiem o czym mówicie.

Chłopaki spojrzeli po sobie. No tak, coś jednak im umknęło. Ale czy mieli czas wyjaśniać dziewczynie wszystko od początku?

Nie mieli.

Dzwonek przy drzwiach zadzwonił ponownie i cała trójka odruchowo spojrzała w tamtą stronę. Do kawiarni weszła dwójka mężczyzn. Obaj trupio bladzi, z drapieżnymi spojrzeniami i pewnymi siebie uśmiechami. Wampiry. Zanim drzwi zamknęły się za nimi Jonathan zdążył doliczyć się kolejnych trzech czekających na zewnątrz.

Jeden z nich ukłonił się lekko skonfundowanej kelnerce, po czym razem podeszli do ich stolika.

-Możemy prosić was na krótką rozmowę, panowie?


Jonathan słyszał jak Akira przeklina pod nosem. Czuł na sobie przerażone spojrzenie Reni. Dopiero teraz zdał sobie sprawę w jak niebezpiecznej sytuacji się znaleźli. Akira miał rację, mieli przejebane.

-------------


Kiedy Clary się ocknęła, miała wrażenie, że minęło wiele godzin, ale wszystkie okna były tak szczelnie zabite deskami, że nie była w stanie tego zweryfikować. Równie dobrze nadal mogła być noc.

Bolały ją głowa i kręgosłup, to drugie pewnie od leżenia na twardym betonie. Ręce miała skrępowane za plecami. Sznur boleśnie wrzynał jej się nadgarstki. Nie czuła też przyjemnego ciężaru Hesperosa, ani nie widziała go nigdzie w pobliżu, więc pewnie odebrali jej też pozostałą broń łącznie ze stelą.

Niedobrze.

Clary z trudem dźwignęła się na kolana i rozejrzała dookoła. Gdyby nie wciąż działający run widzenia w ciemności byłaby ślepa jak kret.

Była trzymana w czymś co przypominało stary magazyn. Pod ścianami stały regały, które wyglądały jakby miały się rozlecieć pod najlżejszym dotykiem i drewniane, dziurawe skrzynie. W pomieszczeniu było tak zimno, że kiedy westchnęła z jej ust wydobyła się para. Pod jedną ze ścian ustawione było w rzędzie pięć ogromnych chłodziarek. Jako jedyne wyglądały na całkowicie sprawne, a ciemnobordowe plamy na podłodze nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, odnośnie tego co znajdowało się wewnątrz.

Clary wzdrygnęła się, po części z powodu wszechpanującego chłodu, po części z obrzydzenia.

Spróbowała wstać i chociaż jej błędnik zwariował i ledwo trzymała się na nogach, to jednak jej się to udało. Podpierając się ściany doszła do metalowych, pokrytych rdzą drzwi i stojąc tyłem spróbowała nacisnąć klamkę. Tak jak się spodziewała - ani drgnęły. A ona nie miała steli, żeby je otworzyć. Jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Okna były na tyle nisko, że gdyby się postarała mogłaby się do nich dostać, ale cóż jej po tym, skoro były zablokowane. Nawet nie marzyła, że da radę wyłamać te deski.

Podeszła do kąta i usiadła, opierając plecy o zimną ścianę. Nie pozostało jej nic innego, jak czekać.

Nie była pewna, ile tak siedziała, ale zdążyła się zdrzemnąć w trakcie. Z płytkiego snu obudził ją stukot butów dochodzący za drzwi. I to nie jednej pary, a wielu.

Chwilę później usłyszała szczęk zamka i przez otwarte drzwi weszła do środka trójka wampirów - w jednym z nich rozpoznała tego, którego śledziła i który najprawdopodobniej był jej porywaczem. Następnym był czarnowłosy mężczyzna o dość opalonej karnacji i ciemnych oczach. Jego kurtka i ubranie znajdujące się pod spodem były podarte na przedramieniu i ukazywały blizny po wyblakłych runach. Jej zdolność percepcji musiała trochę zardzewieć od tak długiego tkwienia w miejscu, bo dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to nie pierwszy lepszy Nocny Łowca tylko Akira.

Co on tu robi?

W pierwszej sekundzie pomyślała, że trzyma z wampirami, ale zaraz odrzuciła tę myśl - to byłoby niedorzeczne. Poza tym, wyraz twarzy brata Akemi wyrażała czyste niezadowolenie i co chwilę rzucał Dzieciom Nocy wrogie spojrzenia, jakby liczył, że rozsypią się w proch tylko pod wpływem jego wzroku. 

Gdy następny mężczyzna wszedł do pomieszczenia, Clary wstrzymała oddech, a jej źrenice rozszerzyły się w szoku.

Niemożliwe.

Był tak odmieniony, że niemal go nie poznała. I nie chodziło tylko o jego włosy - które z jakiegoś powodu były rude, ale chyba wolała w to nie wnikać -, ale przede wszystkim mimikę twarzy. Ostatnim razem widziała go w Edomie, umierającego, a mimo to uśmiechniętego. Teraz jego wygładzone przez geny Jocelyn rysy nie wyrażały absolutnie niczego. Wydawałby się całkowicie rozluźniony, gdyby nie pięści zaciśnięte tak mocno, że zbielały mu kłykcie.

Tylko raz na nią spojrzał. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały w zielonych oczach, które mogłyby być lustrzanym odbiciem jej własnych, widać było szok. Tylko przez kilka sekund. Potem zamrugał i odwrócił głowę w drugą stronę, zaciskając zęby. Zupełnie jakby jej widok sprawiał mu fizyczny ból.

Clary zamrugała, żeby odpędzić łzy z oczu. Co tu się działo, na Anioła?  

Zaraz za Jonathanem do pomieszczenia weszła średniego wzrostu dziewczyna - na oko kilkunastoletnia o lekko skośnych oczach i gładkiej cerze, ale jasnych włosach i bladoniebieskich oczach. Dostrzegła Clary wyjątkowo szybko. Kiedy na nią spojrzała w jej oczach odbiło się niezmierne współczucie i ból, zupełnie jakby to ona była więźniem, a nie rudowłosa. Z trudem odwróciła od niej wzrok i spojrzała na Jonathana. Złapała go za rękę, a on wtedy rozluźnił się minimalnie i splótł palce z jej. Dotyk tej dziewczyny wyraźnie go uspokajał, choć nadal nie patrzył ani na nią, ani na Clary. 

Rudowłosa była w takim szoku, że nawet nie zauważyła, kiedy jeden z wampirów się do niej zbliżył. Wplótł rękę we włosy Clary i silnym szarpnięciem postawił ją na nogi. Z bólu pociemniało jej przed oczami. Skoncentrowanie się na słowach porywaczy kosztowało ją naprawdę wiele wysiłku.

-Mówisz, że śledziła cię aż tutaj?- zapytał mężczyzna, zachowujący się jak herszt całej bandy. Ten sam, który właśnie boleśnie ciągnął ją za włosy.

Jej porywacz przytaknął. Herszt puścił loki Clary i dziewczyna opadła na kolana.

-I po coś ją tu przyprowadził?- naskoczył na niego.- Mogłeś ją zabić na miejscu, po co mi takie rude chuchro?!

-Ja.. no... ten...- wystękał wampir. Wyraźnie go zatkało.- Pomyślałem, że może się przydać... w końcu... przecież potrzebujemy kogoś kto...

-W niczym wam nie pomogę.- wtrąciła Clary, lekko ochrypłym głosem.

-Widzisz?- podsumowała ciemnowłosa wampirzyca, a porywacz Clary pewnie zaczerwieniłby się ze wstydu i wściekłości, gdyby mógł.

-Mai, zajmij się tym wadliwym... czymś.- rzucił ze wstrętem, ostatni raz spoglądając na rudowłosą, a ona odpowiedziała mu pełnym nienawiści spojrzeniem.- Tylko nie nabrudź zbytnio.

-Tak jest.- odparła ciemnowłosa, uśmiechając się przymilnie.

Wyglądało na to, że rozmowa jest skończona, kiedy nagle odezwał się Jonathan:

-To Clarissa Morgenstern.- powiedział, zaskakując tym chyba wszystkich, łącznie z samym sobą.

Tylko te trzy słowa wystarczyły aby herszt spojrzał na dziewczynę przychylniejszym wzrokiem. Jeszcze raz dokładnie się jej przyjrzał, a na koniec chyba stwierdził, że faktycznie kojarzy skądś tego rudego chochlika, bo uniósł brew i uśmiechnął się na wpół szyderczo.

-Morgenstern? To zmienia postać rzeczy.- powiedział, po czym zwrócił się do wampirzycy o imieniu Mai.- Na razie ma zostać przy życiu. Może okazać się użyteczna przy negocjacjach z Jasnym Dworem.

Clary zamurowało po raz kolejny tego dnia. Jasny Dwór. Czyli jednak Królowa zamierza się wtrącić? Jeśli tak to wszyscy mogą już pisać testamenty, bo nie ma wątpliwości, po czyjej stronie się opowie.

Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim wampirem, Clary uświadomiła sobie, że w jakiś pokręcony sposób Jonathan ją uratował.


-------------


Ledwie wyszli z pomieszczenia, jeden z wampirów - wysoki chłopak o czarnych włosach z końcówkami przefarbowanymi na niebiesko - odciągnął Renatę na bok tak szybko, że Jonathan i Akira nawet nie zdążyli zareagować.

-Puszczaj ją!- krzyknęli obaj.

-Właśnie, puszczaj mnie!- poparła Reni. Wampir chwycił jej nadgarstki w jedną rękę, a drugą zacisnął ostrzegawczo na jej gardle. Tylko to zatrzymało chłopaków przed natychmiastowym rzuceniem się na niego.

-Dla was mam inne zadanie, panowie.- powiedział herszt grupy.- Nie miałem okazji się przedstawić, a i nie sądzę, aby moje nazwisko było wam do czegokolwiek potrzebne, ale dla własnej wygody możecie nazywać mnie Mickel.

-Streszczaj się.- rzucił wrogo Akira.

Wargi Mickela wykrzywiły się w pobłażliwym uśmiechu.

-Macie włamać się do Gard i przynieść mi stamtąd Kielich Anioła.- powiedział, nie owijając więcej w bawełnę.

-Po co ci Kielich?- zapytał Jonathan, doskonale maskując zaskoczenie. Jak i wszystkie pozostałe emocje tak, że jego twarz przypominała beznamiętną maskę.- Nie będziesz mógł go nawet dotknąć.

-Nie muszę. Od tego mam was.- Jego uśmiech jeszcze się poszerzył.- Dziewczyna zostanie tu w roli zakładnika.- skinął głową na Renatę, która chciała zacząć protestować, ale dłoń trzymającego ją wampira przeniosła się z szyi na dolną część jej twarzy i nie miała jak się odezwać. Spojrzała więc tylko na Jonathana z mieszaniną troski i strachu, a on westchnął przeciągle. Mickel nie potrzebował żadnego więcej potwierdzenia - już wiedział, że ma go w garści.- Macie czas do jutra do wieczora, aby wrócić z Kielichem. Jeśli wam się nie uda, blondyneczka zostanie jedną z nas.

Jonathan potarł w zamyśleniu nasadę nosa, po czym odparł:

-Chcę porozmawiać z Renatą na osobności.

-Minuta.- zezwolił Mickel, ręką nakazując wampirowi puszczenie Reni.- Tylko ty. Ten drugi zostaje z nami.

Akira wymamrotał pod nosem jakieś zmyślne przekleństwo, ale nie zamierzał się kłócić. Tymczasem Jonathan podszedł do Renaty i delikatnie odciągnął ją w róg pomieszczenia. Dopiero wtedy pozwolił sobie na chwilowe zrzucenie z twarzy maski i przygarnął ją do siebie.

-Jona...- szepnęła, pozostała część imienia utonęła w jego kurtce.

-Będzie dobrze.- powiedział, równie cicho.- Wrócisz do domu... przysięgam.

Reni skinęła głową. Nie musiał jej tego mówić - i bez tego wiedziała, że nigdy by jej nie zawiódł. Zabrała ręce z jego pleców i odsunęła się nieznacznie. Jonathan przyglądał się jak unosi dłonie do zapięcia wisiorka i ściąga go, nie bardzo rozumiejąc co ma na celu to działanie.

-Weź go- powiedziała podając mu srebrny krzyżyk.- I uważaj na siebie.

Jonathan pokręcił głową.- Nie wierzę w Boga.

-W takim razie uwierz we mnie.

Przez chwilę tylko patrzyli sobie w oczy, zawierając w tych spojrzeniach wszystkie lęki i niepewności. Potem Jonathan skinął lekko głową i nachylił się, żeby złożyć delikatny pocałunek na jej wargach.

I wtedy skończył im się czas.
-------------------------------------------------
Will: Hym. Wychodziłoby na to, że jesteśmy jakoś w połowie opowiadania.
Bella: No nie żartuj O.o
Will: Serio, mówię. I tak jest o wiele dłuższe niż na początku planowałam >.>
Bella: ._.
Will: Nie żebyśmy miały skończyć je pisać do wakacji, co? xD
Bella: No, nie wyszło XD
Will: Chciałabym napisać kontynuację... wiesz, że o dzieciakach, bo całą fabułę mam już w głowie ułożoną tak na trzy tomową trylogię XD Ale nie wiem czy będzie sens...
Bella: Właśnie! Miałam ci coś pokazać... yym... *intensywnie myśli* Kurde, nie pamiętam ;-;
Will: Spokojnie, Izabello, oddychaj.
Bella: Ymm... yymmm...
Will: Oddychaj, już widać główkę.
Bella: HAHAHAHA XDDDDD
Will: Eee xD Przepraszam wymsknęło mi się xD
Ps. Rozdział dedykowany Julie Herondale, która dba o to, żeby moja samoocena nie poszła skoczyć z mostu <3

sobota, 22 października 2016

Rozdział 17 - Nothing happens without a reason.

-Jonathan, gdybyś miał córkę, to jak dałbyś jej na imię?- zapytała Renata, na co Morgenstern zakrztusił się herbatą i spojrzał na nią z niepokojem. Wywróciła oczami.- Pytam, bo jestem ciekawa, nie przeżywaj.

-Nie przeżywam, tylko...- westchnął i machnął ręką. Po co się będzie produkował, skoro do niczego nie dotrze. Lepiej zaoszczędzić czas i wrócić od razu do głównego wątku.- Dla dziewczynki?


-Nom.- przytaknęła.


Jonathan rozsiadł się wygodniej w fotelu i zarzucił nogę na nogę. Zamyślił się. Pytanie wbrew pozorom nie było takie proste, zwłaszcza dla kogoś kto za szczyt swoich możliwości zawsze uważał znalezienie sobie partnerki na dłużej niż jedną noc. Zakładanie rodziny było dla niego czymś całkowicie abstrakcyjnym. Przynajmniej dopóki nie poznał tej wyjątkowo nietypowej Przyziemnej, która wkradała mu się do łóżka w środku nocy, kiedy nie musiała się już obawiać, że w Junie nagle obudzi się nadopiekuńczy starszy brat.


-Chyba Alice.- powiedział wreszcie, starając się nie pokazać jak... niekomfortowa jest dla niego ta rozmowa. Tak, niekomfortowa to zdecydowanie odpowiednie słowo. I może jeszcze dziwna. 


Mimo to Reni zachowywała się jakby nie dostrzegała jego zmieszania i powoli pokiwała głową.


-Alicja.- przełożyła sobie na polski i uśmiechnęła się.- Ładne.


-A ty? Jak dałabyś jej na imię?- zapytał. Całkowicie nieświadomy, że odpowiedź zwali go z nóg uniósł do ust kubek z herbatą.

-Z angielskich imion zawsze podobało mi się Jocelyn.

Znów się zakrztusił, tym razem porządnie, bo przez chwilę kaszlał, nie mogąc złapać oddechu. Zdziwiona Renata poklepała go po plecach. Gdy tylko Jonathan odzyskał zdolność mówienia, spojrzał na swoją narzeczoną z czystym szokiem. To musiał być przypadek, bo chociaż trochę opowiedział Reni o swoich rodzicach, to nigdy nie wymienił na głos ich imion. To musiał być tylko zbieg okoliczności. Z tym, że Jonathan nie wierzył w zbiegi okoliczności. Było już kilka takich sytuacji, po których spokojnie mógłby posądzić ją o posiadanie mocy parapsychicznych, ale teraz to przeszła samą siebie.


-Mówisz poważnie?- zapytał.


-Tak, a co?- Usiadła z powrotem na kanapie i przyciągnęła do siebie nogi, obejmując je ramionami.- Nie podoba ci się? Ja uważam, że jest śliczne - delikatne i fajnie się zdrabnia. Na przykład Jocy, albo po prostu Joy.- Oparła podbródek na kolanie, uśmiechnęła się i spojrzała nieobecnym wzrokiem na widok za oknem. Cokolwiek tam zobaczyła, sprawiło to tylko, że jej uśmiech jeszcze się poszerzył.

W takich chwilach Jonathan miał wrażenie, że to on tu jest ślepym Przyziemnym, niezdolnym dostrzegać najprostszych rzeczy. I może naprawdę tak było. Może Renata faktycznie widziała więcej i nawet jeśli to, co widziała istniało tylko w jej głowie, to wcale nie czyniło jej to dziwną. Raczej wyjątkową, niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju.




------------



Kiedy Clary wychodziła z Tokijskiego Instytutu był jeszcze w miarę jasny wieczór. Sceneria zmieniła się i niecałe półgodziny później nie było już tak przyjemnie. I mimo, że noc wciąż była piękna, to cieszyła się, że przez ostatnie miesiące wyrobiła sobie nawyk noszenia broni zawsze i wszędzie.

Uliczka wyglądała jak żywcem wyjęta z horroru. Na środku stała ledwo świecąca lampa. Clary jeszcze raz zastanowiła się co ona tu właściwie robi, w końcu mogła zwyczajnie pójść do łóżka. Niestety, noc była jasna i kusząca - niedawno była pełnia - i po prostu nie mogła się powstrzymać. Nie powiedziała nikomu, że wychodzi, bo pewnie nie puściliby jej samej, ale przecież nie planowała żadnych dalekich wycieczek. Tylko do ogrodu. I ewentualnie wzdłuż ulicy. No i jeszcze kawałek... aż dotarła do blokowiska.

Może jednak powinna była powiedzieć Jace'owi, na pewno od razu wybiłby jej to z głowy. Tym czy innym sposobem.

Nie zgubiła się, co to to nie. Zwyczajnie nie chciało jej się wracać. A skoro praktycznie same nogi same niosły ją do przodu, to jakoś ciężko było rozkazać im, żeby przestały. 

Clary szła wspomnianą wcześniej uliczką, gdy zauważyła dwa niewyraźne cienie na ścianie pobliskiego budynku. Niby nic niepokojącego... przynajmniej dopóki instynkt Nocnego Łowcy nie dał o sobie znać. Ech... I tyle było spokojnego spaceru.

Zawsze coś musi się dziać, kiedy wyjdę, przewróciła oczami.

Oparła dłoń na rękojeści Hesperosa i kocim krokiem ruszyła w stronę mężczyzn. Zatrzymała się przy samej krawędzi budynku i wyjrzała zza niej lekko, żeby mieć jakiś pogląd na sytuację.

To nie były demony, tylko wampiry. Na chwilę obecną sama nie wiedziała, co byłoby gorsze.

Byli to dwa rośli mężczyźni o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach i blado-szarej cerze. Jeden z nich wyraźnie był Japończykiem. O drugim nie mogła tego powiedzieć - wyglądał bardziej na Europejczyka lub Amerykanina i był minimalnie wyższy. Clary odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że rozmawiają po angielsku - z japońskiego zrozumiałaby raczej niewiele.

-...jeśli to dotrze do niepowołanych uszu, osobiście rozszarpię ci serce, rozumiesz?- wysyczał jeden z nich.

Drugi zrobił wielce urażoną minę i prychnął.

-Nie mam żadnych powodów, żeby was wsypywać, wyluzuj.- odparł odtrącając rękę, którą tamten trzymał zaciśniętą w pięść na jego kołnierzu.- Gdzie teraz jest szef?

Wyższy mężczyzna wymienił jakąś japońską nazwę, (która Clary mówiła tyle, co nic) po czym dodał:

-Lepiej, żebyś załatwił co trzeba i stawił się tam jeszcze dziś. On nie lubi czekać.

Japończyk tylko przytaknął, po czym przemieścił się tak szybko, że Clary ledwo zdążyła dostrzec jak się porusza. Drugi, pozostawiony sam sobie wampir nie wyglądał jakby gdzieś mu się spieszyło. Spokojnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z zaułku. Clary zdążyła odejść kawałek i ukryć się zanim dostrzegł.

Szybko wyciągnęła telefon i napisała SMS'a do Isabelle, bo wiedziała, że ona odczyta go o wiele szybciej niż Alec czy Jace i od razu postawi chłopaków na nogi. Clary przez chwilę chciała na nich zaczekać, ale jej cel oddalał się coraz bardziej i lada moment mogła stracić go z oczu.

Dogonią mnie., pomyślała, wychodząc z kryjówki i cicho ruszyła za wampirem.


--------------



Kiedy Akira zostawił życie Nocnego Łowcy za sobą, wszystko wydało mu się nagle takie... proste. Wreszcie mógł przestać użerać się ze swoimi apodyktycznymi rodzicami. Mógł na stałe wynieść się z Idrisu i Instytutu i mieszkać tam gdzie chciał. Mógł robić to co chciał, bez rodzinki dyszącej mu w kark za każdym razem, gdy dowiadywali się, że ostatnią noc spędził w studiu nagraniowym z Junem zamiast ganiać po Tokio za demonami. Dopiero gdy powiedział im, że z tym kończy i odszedł ignorując krzyki ojca i płacz matki poczuł się naprawdę wolny. Czasem, kiedy wracał myślami do tamtej sceny czuł wyrzuty sumienia, ale ani razu nie pomyślał o powrocie do Idrisu.

To było jego życie i miał prawo o nim decydować.

Swoją starą broń i stele oddał do Instytutu. Spodziewał się wtedy zobaczyć zawód na twarzy Akemi... O dziwo, zamiast tego uśmiechnęła się do niego jak za starych dobrych czasów i powiedziała:

-Rób jak uważasz. Ja i tak zawsze będę z ciebie dumna, braciszku. Tylko wpadaj mnie czasem odwiedź, dobrze?

I wpadał, chociażby po to, żeby ją zobaczyć i chwilę porozmawiać. Chociaż Akemi nigdy nie powiedziała tego głośno, Akira wiedział, że gdyby zmienił zdanie w Instytucie zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Pokrzepiające.

Z czasem runy wyblakły, a instynkt Nocnego Łowcy ustąpił miejsca innym, ważniejszym dla niego rzeczom...

Dlatego był po części zdziwiony i zaniepokojony, gdy już drugi dzień z rzędu nieustannie dawał o sobie znać. Dzwonił nieustannie nie dając mu się skupić i sprawiając, że cały czas czuł się obserwowany. Może naprawdę coś było na rzeczy? Może wojna dotarła już do Japonii?

Po namyśle wyciągnął telefon i zadzwonił do Kazuo. Z mężem swojej siostry utrzymywał dobre stosunki i zazwyczaj łatwiej było się do niego dzwonić niż do Akemi, której obcy był przyziemny nawyk noszenia przy sobie telefonu komórkowego. Porozmawiali chwilę, po czym Akira zapytał go Instytut.

-Jesteś pewien, że nic się nie dzieje?

-Przecież sam widziałeś parę dni temu, nie?- odparł Kazuo.- Ostatnio zrobiło się tu trochę tłoczno, ale żadne z dzieciaków nie zostało zaatakowane, ani nic.

-Dobra, dzięki.- westchnął Akira. Wiedział, że Kazuo mówił prawdę, ale jakoś nie uspokoiło go to ani trochę.- Miej oko na Akemi. Pomimo całego swojego rozsądku ma talent do pakowania się w kłopoty.

Usłyszał cichy śmiech.

-Jak większość z nas.- podsumował Kazuo.- Trzymaj się, Akira.

Nie wiedział jak to możliwe, ale uczucie niepokoju zwiększyło się wraz z zakończeniem połączenia. Okej, to już była lekka przesada.

Skoro Akemi nic nie groziło, to komu? Jemu samemu? A może... Ponownie chwycił za telefon i napisał SMS'a.

"Co robisz?"

Odpowiedź od Jonathana przyszła po krótkiej chwili i Akira w duchu podziękował Renacie, że nauczyła swojego chłopaka, że smartfona ma się po to, żeby go używać.

"Reni wyciągnęła mnie do kina, ale nie pamiętam na co. Myślisz, że powinienem się bać?"

"Zdecydowanie.", odpisał i zaczął zbierać się do wyjścia. Jak to dobrze, że Renata zawsze chodziła do kina do tej samej galerii.



--------------


Clary śledziła wampira, kiedy szedł ulicami przemieści Tokio. Ruch o tej godzinie był niemal zerowy, a księżyc i latarnie oświetlały jej drogę. Parę razy musiała uskakiwać na bok, żeby ukryć się przed jego czujnym wzrokiem - był w stanie ją wyczuć pomimo runy maskującej - ale poza tym szło gładko... dopóki wampir nagle nie zniknął jej z oczu, kiedy dotarła na teren jakiegoś opuszczonego kompleksu. Rozejrzała się zdezorientowana i zacisnęła dłoń na Hesperosie spodziewając się ataku. Jednak nie była wystarczająco szybka. Poczuła nagłe uderzenie w tył głowy i osunęła się na ziemię, a przed oczami zrobiło jej się czarno.



--------------


-Nadal nie rozumiem dlaczego uparłaś się, żeby iść akurat na ten film.- powiedział Jonathan, kiedy razem z Renatą wyszli z kina.

-Nie mów, że ci się nie podobało.- Reni spojrzała na niego z czystym szokiem. Podobną minę miała, kiedy oznajmił jej, że nie przepada za czekoladą.

-Najwyższych lotów nie był.- odparł wykrętnie.

Renata nie mogła tego pojąć - ona sama po zakończeniu seansu zawiesiła się i przez dłuższą chwilę siedziała wbita w siedzenie, zanim Jonathan nie pstryknął jej palcami przed oczami. Według niej "Alicja po drugiej stronie lustra" to najlepszy film od ostatnich kilku lat! Wygląda na to, że nie wszyscy mają taką obsesję na punkcie Szalonego Kapelusznika, jak ona. Poprawka - nikt nie ma takiej obsesji jak ona.

-Hym. W takim razie w następną sobotę obejrzymy pierwszą część.- zadecydowała, puszczając mimo uszu dźwięk niezadowolenia, który wydał z siebie Jonathan.- I wszystkie części "Piratów z Karaibów".- dodała, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Już ona go nauczy, że Johnyy Depp to najlepszy aktor jaki chodził po tej ziemi.

-Może jeszcze "Zmierzch", co?- rzucił kpiąco.

-"Zmierzch"? A w życiu! Film to totalna klapa!- oburzyła się, najwyraźniej biorąc jego pytanie na poważnie.- Ale książki w sumie warte polecenia. Przynajmniej dwie pierwsze części, trzecia i czwarta są już dość nudne.
 
Jonathan ograniczył się do pełnego politowania westchnięcia.- Nie chcę.

-To może "Szatana z siódmej klasy"?- zapytała, przypominając sobie te godziny spędzone nad ukochaną lekturą. Była to jedna z wielu rzeczy, które przypominały jej życie z rodzicami w Polsce, jeszcze przed ich wypadkiem. Problem polegał na tym, że musiałaby najpierw nauczyć Jonathana polskiego, bo ta książka chyba nie miała angielskiego przekładu...

-Ciekawy tytuł, aczkolwiek nie.

-Jak sobie chcesz.- wzruszyła ramionami.- Ale filmy i tak obejrzymy!

Jonathan burknął coś pod nosem, ale ogólnie nie protestował, więc Reni poczuła się usatysfakcjonowana i dała mu spokój. Przynajmniej na razie.
Wtuliła się w jego ramię i odetchnęła głęboko chłodnym, wieczornym powietrzem.

Niedaleko galerii, jeszcze na tej samej ulicy znajdowała się jedna z jej ulubionych kawiarni. W soboty była dłużej otwarta, więc zdecydowali się wstąpić jeszcze na gorącą czekoladę. W sensie dla Reni, bo Jonathan zamówił kawę. Rozmawiając, usiedli przy wolnym stoliku, a parę minut później kelnerka przyniosła im ich zamówienie. Renata upiła łyk swojego napoju, rozkoszując się słodkim smakiem.

-A dla chłopca?- zapytał Jonathan z tajemniczym uśmiechem. Reni przekrzywiła głowę, nie wiedząc o co mu chodzi.

-Słucham?

-Imię dla chłopca.- powtórzył i tym razem zrozumiała.

-Hmm... Może Damien?- zasugerowała, mieszając łyżką w czekoladzie.- Mój tata miał na imię Damien.

-Nie był przypadkiem Japończykiem?- Jonathan uniósł brew. Damien to przecież francuskie imię.

-Był.- przytaknęła.- Jego rodzice byli bardzo zafascynowani zachodnią kulturą.- wzruszyła ramionami, uśmiechając się.  

-A nie lepiej Damon?

-Nie. Damien, brzmi ładniej.

-Rozumiem.

Choć naprawdę nie rozumiał. Dlaczego sam wrócił do tego tematu? Dlaczego oni w ogóle o tym rozmawiali, przecież nie planowali mieć dzieci. Kiedyś w przyszłości, jeśli nic się do tego czasu pomiędzy nimi nie spieprzy to może i tak, ale nie teraz. Więc dlaczego całkiem poważnie rozmawiali o imionach dla dzieci?

Wpatrywał się w swoją do połowy opróżnioną filiżankę i zastanawiał się co mu do głowy strzeliło, kiedy Reni westchnęła głośno, skupiając na sobie jego uwagę.

-Ta rozmowa przypomniała mi, że już połowa października. Będę musiała niedługo lecieć do Polski.- powiedziała, kalkulując w głowie ile będzie miała zaległości jeżeli na kilka dni wyrwie się ze szkoły. Klasa maturalna* to jednak nie przelewki. 

-Po co?- zapytał Jonathan.

-Na grób rodziców. I Arona.- wyjaśniła, z nieobecnym wzrokiem.- Polecisz ze mną? Jun pewnie znowu nie będzie miał czasu, a nie lubię mu przeszka...

-Jasne.- odparł bez chwili namysłu. Renata wymamrotała ciche "dzięki".- Kim jest Aron?- zapytał, marszcząc brwi. 

-Moim bratem.- westchnęła.

- Nie wiedziałem, że masz brata.- powiedział, czując, że znowu palnął jakąś gafę. Z drugiej strony, skąd miał wiedzieć? Ani Reni, ani Jun nigdy nie wspominali, że ktoś taki w ogóle istniał. 

Reni pokręciła głową.- Nie mam, nigdy nie miałam.- powiedziała, dopijając czekoladę i sięgnęła po kubeczek z wodą.- Umarł zaraz po urodzeniu. Gdyby żył byłby teraz jakieś...- zastanowiła się.- Trzy lata starszy ode mnie? Może trochę więcej? Nie jestem pewna. Ciężko czuć więź z kimś, kto opuścił ten świat na długo zanim ty byłaś w ogóle w planach.

Jonathan pomyślał w ciszy nad jej słowami, po czym powiedział.- To dlatego tak kurczowo trzymasz się Juna.


-Taa.- Reni przytaknęła z uśmiechem.- Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, ale tata i mama nie chcieli ryzykować. Widocznie fakt, że ja przyszłam na świat zdrowa był dla nich wystarczającym cudem.


Dokładnie w tej chwili drzwi kawiarni otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Akira. Przesunął wzrokiem po wnętrzu, aż napotkał Jonathana i Renatę siedzących przy oknie.

-Tu jesteście!- krzyknął, zupełnie nie przejmując się tym, że skupił na sobie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.- Dobrze, że was znalazłem, bo mamy przejebane.

---------------------------------------------------------
Bella: Tak wiem długo nas nie było (a raczej mnie za co przepraszam), ale już jesteśmy.
Will: Nie przeżywaj, ja też miałam przez chwilę wyrąbane >.>

Bella: Zaczął się rok szkolny, a my poszłyśmy do innych szkół.
Will: Taa... a ja dodatkowo przeprowadziłam, więc... dobrze jak nam się uda porozmawiać raz w tygodniu przez Skype'a. 



*- w Japonii co prawda nie mają matur, ale też po liceum zdają egzaminy wstępne na uczelnię, więc pozwoliłam sobie tak właśnie to nazwać ;)