wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 9 - Filozofujący czarownik i łyżwy.

Jonathan Christopher Morgenstern zawsze był tylko eksperymentem. Jeszcze przed narodzinami był traktowany jak zwykły obiekt badań, jak szczur laboratoryjny. Demonicy, która zwała się jego matką również zależało tylko na jednym - na sprawdzeniu, jak daleko ten chłopak się posunie i jak użyteczny okaże.

Nawet Isao Morri, kiedy przywracał go do życia, nie miał zbyt czystszych intencji. Ot tak, wpadł mu w łapki ciekawy przepis na rytuał wskrzeszenia, pozwalający ominąć zasadę z równowagą dobra i zła, więc tylko czekał aż znajdzie się odpowiedni materiał, żeby go wypróbować. Szczytem jego sennych marzeń było, że rytuał mógłby naprawdę zadziałać. A tymczasem zyskał o wiele, wiele więcej. Kiedy rekonstruował ciało Jonathana i sprowadzał jego ducha z zaświatów, nie sądził, że tak przywiąże się do tego chłopaka.

Chyba jeszcze nigdy Isao nie był tak zadowolony z podjętej decyzji i jej późniejszych efektów. Można wręcz powiedzieć, że dał życie osobie, która nigdy nie istniała naprawdę. Jedynie egzystowała, zawieszona pomiędzy Piekłem a Ziemią.

To ostatnie zdanie brzmiało - nawet w jego głowie - tak tandetnie, że Isao przejechał otwartą ręką po twarzy. Jego spojrzenie niemal od razu skierowało się na stojący przed nim półpełny kieliszek, jakby to on był winowajcą jego filozoficznego nastroju.

-Pieprzony Tales z Miletu to przy mnie płotka. Powinienem zostać filozofem, a nie czarownikiem.- stwierdził. Potem uświadomił sobie, że rozmawia sam ze sobą i ponownie pacnął się w czoło.

Zdecydowanie nie powinienem myśleć po pijaku.

Potem wyciągnął telefon i zadzwonił do pewnej zabójczo pięknej fearie poznanej ostatnio w klubie. Dziewczyna wyraziła chęć "poznania go bliżej", więc kim on był, żeby jej tego odmawiać? Poza tym, Jonathan nie wrócił na noc. Grzechem byłoby tego nie wykorzystać...

Jeśli ktokolwiek sądził, że Magnus Bane nie ma sobie równych w ilości byłych związków, niech natychmiast odwoła swoje słowa, albowiem nie poznał jeszcze Isao Morri'ego. 


----------

-Wiesz, że nigdy nie jeździłem na łyżwach?- zapytał lekkim tonem Jonathan, kiedy on i Renata przebierali buty w szatni. Jakim cudem się tam znaleźli? Nie miał pojęcia.
Pamiętał, że kiedy wczoraj w końcu pozbierał się psychicznie po rozmowie z Reni było już tak późno, że dziewczyna nie puściła go do domu. Spał na kanapie - całkiem wygodnej, warto dodać -, rano wziął prysznic i zjadł śniadanie - bo skoro już zrobiła, to niegrzecznie byłoby odmówić -, a potem wrócił do domu.

Miało to miejsce w środę i prawie już zaczął zapominać o jej istnieniu, kiedy w sobotę przez przypadek wpadli na siebie w centrum - tym razem mniej dosłownie. Porozmawiali chwilę - bardziej to ona gadała -, a potem Ren nagle wyskoczyła z propozycją wyjścia na lodowisko. Nie pamiętał, żeby się zgodził, chyba nawet odmówił. Mimo to nim się spostrzegł był już u Isao, żeby wziąć parę rzeczy i się przebrać, a potem parę przystanków autobusem i viola. Nadal nie miał pojęcia, jak ona to robi. Gdyby nie wiedział, że jest człowiekiem posądziłby ją o czarnoksięstwo. Co nie zmienia faktu, że uroki rzucała równie dobrze, co nie jedna czarownica. Albo to z nim było coś nie tak i łatwo ulegał. Zresztą, nieważne.

Renata posłała mu zdziwione spojrzenie.

-Nigdy?- dopytała.

-Nigdy.- potwierdził.

-Cóż, TY nauczysz się w trymiga.- Zacisnęła mocniej węzeł na śnieżnobiałej łyżwie z ciemnym zdobieniem na kostce.

Pierwsze łyżwy dostała od ojca. Uwielbiała je, ale sporo wody upłynęło odkąd była jedenastoletnim brzdącem, więc już dawno z nich wyrosła - niestety. Te, na których jeździła obecnie kupiła jakieś dwa lata temu i póki co sprawowały się świetnie. Jeśli chodzi o Jonathana, to Reni pozwoliła sobie pożyczyć dla niego łyżwy od Juna, który i tak ich nie używał, więc zapytany o to tylko machnął ręką i poleciał do pracy. Jun zachowywał się, jakby to ostatnie załamanie nerwowe w ogóle nie miało miejsca. Chyba już zdążył o nim zapomnieć i był - przynajmniej w mniemaniu Renaty - tak samo zakręcony jak zwykle. Jonathan trochę zazdrościł mu tego lekkiego podejścia do życia. 

Na lodowisku nie było zbyt wielu ludzi. Dawało to pole do popisu, z którego Reni od razu skorzystała. Ledwo stanęła na nogach, a już była trzy metry dalej, wykręciła piruet i następny odcinek przejechała tyłem. Po czym odwróciła się, rozpędziła lekko i zaczęła kręcić się wokół własnej osi na jednej nodze. Wyglądało to niesamowicie. Zwłaszcza, kiedy z pozycji wyprostowanej przeszła do kucającej i... Wywaliła się na tyłek.

Jonathan podjechał do niej - zaskakująco pewnie jak na osobę, która pierwszy raz miała łyżwy na nogach, ale nie ma się co dziwić, w końcu to był Jonathan - i podał jej rękę. Na jego twarzy widoczny był podziw i politowanie.

-Dziewięć punktów.- powiedział, gdy już przyjęła jego pomoc i podniósłszy się na nogi zaczęła otrzepywać spodnie.- Byłoby dziesięć, ale to lądowanie-

-Taa... Dawno nie jeździłam i troszkę mi się zapomniało jak to się robi.- przyznała ze śmiechem.- Ale daj mi spróbować jeszcze raz, a wszystko będzie grało i śpiewało.

-A proszę cię bardzo.- odparł i profilaktycznie odsunął się na bok.

Tym razem wszystko faktycznie grało i śpiewało. Renata po kucnięciu nie wywinęła orła, tylko chwyciła rękami za stopę trzymaną nad lodem, pokręciła się jeszcze trochę, a następnie podniosła się i zakończyła wszystko delikatnym półkolem. Postawiła drugą łyżwę na lodzie, dojechała tyłem do Jonathana i zahamowała ostrożnie.

-I jak?- rzuciła.

Jonathan gwizdnął w odpowiedzi.

-Gdzie się tego nauczyłaś?- zapytał, gdy ruszyli powoli do przodu.

-Tata pokazał mi podstawy, a resztę opanowałam sama. Jakoś.- odpowiedziała.

Stawiała nogę za nogą tak płynnie, że wyglądała jakby leciała. Jazda na łyżwach była dla niej równie prosta i naturalna, co chodzenie.

Jedna taka sesja jeździecka trwała półtorej godziny, po którym miała być półgodzinna przerwa na ponowne zamrożenie lodowiska. Z czasem doszło więcej ludzi, ale o dziwo Jonathanowi to nie przeszkadzało. Właściwie, to całkiem dobrze się bawił. Sam nie mógł w to uwierzyć, ale tak było.

I choć co jakiś czas zadawał sobie pytanie Co ja tu, do cholery, robię? to nawet nie próbował zastanawiać się nad odpowiedzią.

Kiedy tak obserwował Renatę popisującą się na lodzie - nie zawsze te popisy jej się udawały i obijała sobie siedzenie, a on musiał ją podnosić, bo jakżeby inaczej - przypomniała mu się rozmowa z Isao, sprzed kilku dni.

-Zakładam, że nie zamierzasz wracać zawodu.- stwierdził czarownik.

Jonathan się nie odezwał. Skoro to nawet nie było pytanie to nie zamierzał odpowiadać. Zwłaszcza, że Isao owej odpowiedzi nie potrzebował i podjął wątek zaraz po opróżnieniu kieliszka.

-W takim razie pozostaje ci tylko bycie Przyziemnym.

Tym razem Jonathan skinął głową. Naprawę nie było innej opcji. Może w jego żyłach płynęła krew nefilim, ale to nie miało znaczenia. Nie chciał mieć więcej do czynienia z Nocnymi Łowcami. Ani z demonami, wampirami czy fearie. Miał dosyć wszystkiego, co miało związek ze Światem Nocy. Nie wiedział czy to tylko przejściowy okres, czy zostanie mu tak na zawsze, ale, szczerze, to również niewiele go obchodziło. Z drugiej strony - bycie Przyziemnym wydawało mu się całkowicie abstrakcyjne i zupełnie nie wyobrażał sobie siebie w tej roli. 

Musiał mieć to wszystko wypisane na twarzy, bo Isao wystarczyło tylko jedno zerknięcie w jego stronę, żeby odgadnąć jego myśli.

-Poradzisz sobie?- zapytał lekkim tonem, jakby pytał o pogodę. Albo o jedną z byłych kochanek, której imienia i tak nie pamiętał. Ciężko stwierdzić, co było mu bardziej obojętne.

Mimo to, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, Jonathan dostrzegł w jego oczach cień troski. A może tylko mu się zdawało? Co za różnica.

-A mam inne wyjście?- odparł retorycznie.

-Niezbyt.

-Więc sobie poradzę.

I tak mniej więcej skończyła się ich rozmowa. Nie było, aż tak źle jak Jonathan się spodziewał i chwała Razjelowi za to oraz to, że czarownik nie był zbyt wylewny w słowach. 

Przestał wspominać i wrócił do obserwowania wyczynów Renaty. Jeździła kilka metrów od niego, na środku lodowiska, żeby nie przeszkadzać innym. Im dłużej na nią patrzył tym bardziej zdawał sobie sprawę ile godzin musiała poświęcić, żeby samodzielnie dojść do takiego poziomu. Może nie była tak utalentowana, jak te wszystkie gwiazdy tańczące na lodzie, ale z pewnością niewiele jej do nich brakowało.

Nie wygląda na takie trudne., pomyślał Jonathan, patrząc jak Reni rozpędza się, unosi jedną łyżwę nad lód, a drugą odbija się lekko i szybko obraca ją o sto osiemdziesiąt stopni i dalej jedzie tyłem. 

Spróbował powtórzyć jej ruchy i udałoby mu się to, gdyby w połowie sekwencji nie wpadła na niego najwyżej czternastoletnia dziewczyna. Uderzył plecami o lód, ale nie bolało tak bardzo, jak się spodziewał. Wiele razy obrywał gorzej, to było wręcz nic. Spiorunował bachora - którym teraz nieszczęśnica była w jego oczach - wzrokiem, a ta widząc, że spowodowała kolizję, wymamrotała przeprosiny i zmyła się tak szybko jak to możliwe.

Nie zdążył się podnieść, bo właśnie w tym momencie nadjechała rozbawiona całym zajściem Renata. Jonathan obdarzył ją zimnym spojrzeniem.

-Ty się śmiej!- fuknął, zirytowany. 

W istocie, śmiała się. Tak bardzo, że sama straciła równowagę i po krótkiej chwili również się wywróciła.
________________________
Bella: Tales... był...?
Will: Filozofem.
Bella: Ale z jakiego kraju?
Will: Z Grecji? Oni chyba wszyscy pochodzili z Grecji >.>
Bella: *mruczy pod nosem*
Will: A, nie, czekaj! *nagłe olśnienie* Z Miletu! Tales był z Miletu XD
Bella: Odkrywcze xD
Will: Jezu...
Bella: Jesteśmy bogami xD 
Will: Boginiami może, co? xD

1 komentarz: