sobota, 22 października 2016

Rozdział 17 - Nothing happens without a reason.

-Jonathan, gdybyś miał córkę, to jak dałbyś jej na imię?- zapytała Renata, na co Morgenstern zakrztusił się herbatą i spojrzał na nią z niepokojem. Wywróciła oczami.- Pytam, bo jestem ciekawa, nie przeżywaj.

-Nie przeżywam, tylko...- westchnął i machnął ręką. Po co się będzie produkował, skoro do niczego nie dotrze. Lepiej zaoszczędzić czas i wrócić od razu do głównego wątku.- Dla dziewczynki?


-Nom.- przytaknęła.


Jonathan rozsiadł się wygodniej w fotelu i zarzucił nogę na nogę. Zamyślił się. Pytanie wbrew pozorom nie było takie proste, zwłaszcza dla kogoś kto za szczyt swoich możliwości zawsze uważał znalezienie sobie partnerki na dłużej niż jedną noc. Zakładanie rodziny było dla niego czymś całkowicie abstrakcyjnym. Przynajmniej dopóki nie poznał tej wyjątkowo nietypowej Przyziemnej, która wkradała mu się do łóżka w środku nocy, kiedy nie musiała się już obawiać, że w Junie nagle obudzi się nadopiekuńczy starszy brat.


-Chyba Alice.- powiedział wreszcie, starając się nie pokazać jak... niekomfortowa jest dla niego ta rozmowa. Tak, niekomfortowa to zdecydowanie odpowiednie słowo. I może jeszcze dziwna. 


Mimo to Reni zachowywała się jakby nie dostrzegała jego zmieszania i powoli pokiwała głową.


-Alicja.- przełożyła sobie na polski i uśmiechnęła się.- Ładne.


-A ty? Jak dałabyś jej na imię?- zapytał. Całkowicie nieświadomy, że odpowiedź zwali go z nóg uniósł do ust kubek z herbatą.

-Z angielskich imion zawsze podobało mi się Jocelyn.

Znów się zakrztusił, tym razem porządnie, bo przez chwilę kaszlał, nie mogąc złapać oddechu. Zdziwiona Renata poklepała go po plecach. Gdy tylko Jonathan odzyskał zdolność mówienia, spojrzał na swoją narzeczoną z czystym szokiem. To musiał być przypadek, bo chociaż trochę opowiedział Reni o swoich rodzicach, to nigdy nie wymienił na głos ich imion. To musiał być tylko zbieg okoliczności. Z tym, że Jonathan nie wierzył w zbiegi okoliczności. Było już kilka takich sytuacji, po których spokojnie mógłby posądzić ją o posiadanie mocy parapsychicznych, ale teraz to przeszła samą siebie.


-Mówisz poważnie?- zapytał.


-Tak, a co?- Usiadła z powrotem na kanapie i przyciągnęła do siebie nogi, obejmując je ramionami.- Nie podoba ci się? Ja uważam, że jest śliczne - delikatne i fajnie się zdrabnia. Na przykład Jocy, albo po prostu Joy.- Oparła podbródek na kolanie, uśmiechnęła się i spojrzała nieobecnym wzrokiem na widok za oknem. Cokolwiek tam zobaczyła, sprawiło to tylko, że jej uśmiech jeszcze się poszerzył.

W takich chwilach Jonathan miał wrażenie, że to on tu jest ślepym Przyziemnym, niezdolnym dostrzegać najprostszych rzeczy. I może naprawdę tak było. Może Renata faktycznie widziała więcej i nawet jeśli to, co widziała istniało tylko w jej głowie, to wcale nie czyniło jej to dziwną. Raczej wyjątkową, niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju.




------------



Kiedy Clary wychodziła z Tokijskiego Instytutu był jeszcze w miarę jasny wieczór. Sceneria zmieniła się i niecałe półgodziny później nie było już tak przyjemnie. I mimo, że noc wciąż była piękna, to cieszyła się, że przez ostatnie miesiące wyrobiła sobie nawyk noszenia broni zawsze i wszędzie.

Uliczka wyglądała jak żywcem wyjęta z horroru. Na środku stała ledwo świecąca lampa. Clary jeszcze raz zastanowiła się co ona tu właściwie robi, w końcu mogła zwyczajnie pójść do łóżka. Niestety, noc była jasna i kusząca - niedawno była pełnia - i po prostu nie mogła się powstrzymać. Nie powiedziała nikomu, że wychodzi, bo pewnie nie puściliby jej samej, ale przecież nie planowała żadnych dalekich wycieczek. Tylko do ogrodu. I ewentualnie wzdłuż ulicy. No i jeszcze kawałek... aż dotarła do blokowiska.

Może jednak powinna była powiedzieć Jace'owi, na pewno od razu wybiłby jej to z głowy. Tym czy innym sposobem.

Nie zgubiła się, co to to nie. Zwyczajnie nie chciało jej się wracać. A skoro praktycznie same nogi same niosły ją do przodu, to jakoś ciężko było rozkazać im, żeby przestały. 

Clary szła wspomnianą wcześniej uliczką, gdy zauważyła dwa niewyraźne cienie na ścianie pobliskiego budynku. Niby nic niepokojącego... przynajmniej dopóki instynkt Nocnego Łowcy nie dał o sobie znać. Ech... I tyle było spokojnego spaceru.

Zawsze coś musi się dziać, kiedy wyjdę, przewróciła oczami.

Oparła dłoń na rękojeści Hesperosa i kocim krokiem ruszyła w stronę mężczyzn. Zatrzymała się przy samej krawędzi budynku i wyjrzała zza niej lekko, żeby mieć jakiś pogląd na sytuację.

To nie były demony, tylko wampiry. Na chwilę obecną sama nie wiedziała, co byłoby gorsze.

Byli to dwa rośli mężczyźni o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach i blado-szarej cerze. Jeden z nich wyraźnie był Japończykiem. O drugim nie mogła tego powiedzieć - wyglądał bardziej na Europejczyka lub Amerykanina i był minimalnie wyższy. Clary odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że rozmawiają po angielsku - z japońskiego zrozumiałaby raczej niewiele.

-...jeśli to dotrze do niepowołanych uszu, osobiście rozszarpię ci serce, rozumiesz?- wysyczał jeden z nich.

Drugi zrobił wielce urażoną minę i prychnął.

-Nie mam żadnych powodów, żeby was wsypywać, wyluzuj.- odparł odtrącając rękę, którą tamten trzymał zaciśniętą w pięść na jego kołnierzu.- Gdzie teraz jest szef?

Wyższy mężczyzna wymienił jakąś japońską nazwę, (która Clary mówiła tyle, co nic) po czym dodał:

-Lepiej, żebyś załatwił co trzeba i stawił się tam jeszcze dziś. On nie lubi czekać.

Japończyk tylko przytaknął, po czym przemieścił się tak szybko, że Clary ledwo zdążyła dostrzec jak się porusza. Drugi, pozostawiony sam sobie wampir nie wyglądał jakby gdzieś mu się spieszyło. Spokojnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z zaułku. Clary zdążyła odejść kawałek i ukryć się zanim dostrzegł.

Szybko wyciągnęła telefon i napisała SMS'a do Isabelle, bo wiedziała, że ona odczyta go o wiele szybciej niż Alec czy Jace i od razu postawi chłopaków na nogi. Clary przez chwilę chciała na nich zaczekać, ale jej cel oddalał się coraz bardziej i lada moment mogła stracić go z oczu.

Dogonią mnie., pomyślała, wychodząc z kryjówki i cicho ruszyła za wampirem.


--------------



Kiedy Akira zostawił życie Nocnego Łowcy za sobą, wszystko wydało mu się nagle takie... proste. Wreszcie mógł przestać użerać się ze swoimi apodyktycznymi rodzicami. Mógł na stałe wynieść się z Idrisu i Instytutu i mieszkać tam gdzie chciał. Mógł robić to co chciał, bez rodzinki dyszącej mu w kark za każdym razem, gdy dowiadywali się, że ostatnią noc spędził w studiu nagraniowym z Junem zamiast ganiać po Tokio za demonami. Dopiero gdy powiedział im, że z tym kończy i odszedł ignorując krzyki ojca i płacz matki poczuł się naprawdę wolny. Czasem, kiedy wracał myślami do tamtej sceny czuł wyrzuty sumienia, ale ani razu nie pomyślał o powrocie do Idrisu.

To było jego życie i miał prawo o nim decydować.

Swoją starą broń i stele oddał do Instytutu. Spodziewał się wtedy zobaczyć zawód na twarzy Akemi... O dziwo, zamiast tego uśmiechnęła się do niego jak za starych dobrych czasów i powiedziała:

-Rób jak uważasz. Ja i tak zawsze będę z ciebie dumna, braciszku. Tylko wpadaj mnie czasem odwiedź, dobrze?

I wpadał, chociażby po to, żeby ją zobaczyć i chwilę porozmawiać. Chociaż Akemi nigdy nie powiedziała tego głośno, Akira wiedział, że gdyby zmienił zdanie w Instytucie zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Pokrzepiające.

Z czasem runy wyblakły, a instynkt Nocnego Łowcy ustąpił miejsca innym, ważniejszym dla niego rzeczom...

Dlatego był po części zdziwiony i zaniepokojony, gdy już drugi dzień z rzędu nieustannie dawał o sobie znać. Dzwonił nieustannie nie dając mu się skupić i sprawiając, że cały czas czuł się obserwowany. Może naprawdę coś było na rzeczy? Może wojna dotarła już do Japonii?

Po namyśle wyciągnął telefon i zadzwonił do Kazuo. Z mężem swojej siostry utrzymywał dobre stosunki i zazwyczaj łatwiej było się do niego dzwonić niż do Akemi, której obcy był przyziemny nawyk noszenia przy sobie telefonu komórkowego. Porozmawiali chwilę, po czym Akira zapytał go Instytut.

-Jesteś pewien, że nic się nie dzieje?

-Przecież sam widziałeś parę dni temu, nie?- odparł Kazuo.- Ostatnio zrobiło się tu trochę tłoczno, ale żadne z dzieciaków nie zostało zaatakowane, ani nic.

-Dobra, dzięki.- westchnął Akira. Wiedział, że Kazuo mówił prawdę, ale jakoś nie uspokoiło go to ani trochę.- Miej oko na Akemi. Pomimo całego swojego rozsądku ma talent do pakowania się w kłopoty.

Usłyszał cichy śmiech.

-Jak większość z nas.- podsumował Kazuo.- Trzymaj się, Akira.

Nie wiedział jak to możliwe, ale uczucie niepokoju zwiększyło się wraz z zakończeniem połączenia. Okej, to już była lekka przesada.

Skoro Akemi nic nie groziło, to komu? Jemu samemu? A może... Ponownie chwycił za telefon i napisał SMS'a.

"Co robisz?"

Odpowiedź od Jonathana przyszła po krótkiej chwili i Akira w duchu podziękował Renacie, że nauczyła swojego chłopaka, że smartfona ma się po to, żeby go używać.

"Reni wyciągnęła mnie do kina, ale nie pamiętam na co. Myślisz, że powinienem się bać?"

"Zdecydowanie.", odpisał i zaczął zbierać się do wyjścia. Jak to dobrze, że Renata zawsze chodziła do kina do tej samej galerii.



--------------


Clary śledziła wampira, kiedy szedł ulicami przemieści Tokio. Ruch o tej godzinie był niemal zerowy, a księżyc i latarnie oświetlały jej drogę. Parę razy musiała uskakiwać na bok, żeby ukryć się przed jego czujnym wzrokiem - był w stanie ją wyczuć pomimo runy maskującej - ale poza tym szło gładko... dopóki wampir nagle nie zniknął jej z oczu, kiedy dotarła na teren jakiegoś opuszczonego kompleksu. Rozejrzała się zdezorientowana i zacisnęła dłoń na Hesperosie spodziewając się ataku. Jednak nie była wystarczająco szybka. Poczuła nagłe uderzenie w tył głowy i osunęła się na ziemię, a przed oczami zrobiło jej się czarno.



--------------


-Nadal nie rozumiem dlaczego uparłaś się, żeby iść akurat na ten film.- powiedział Jonathan, kiedy razem z Renatą wyszli z kina.

-Nie mów, że ci się nie podobało.- Reni spojrzała na niego z czystym szokiem. Podobną minę miała, kiedy oznajmił jej, że nie przepada za czekoladą.

-Najwyższych lotów nie był.- odparł wykrętnie.

Renata nie mogła tego pojąć - ona sama po zakończeniu seansu zawiesiła się i przez dłuższą chwilę siedziała wbita w siedzenie, zanim Jonathan nie pstryknął jej palcami przed oczami. Według niej "Alicja po drugiej stronie lustra" to najlepszy film od ostatnich kilku lat! Wygląda na to, że nie wszyscy mają taką obsesję na punkcie Szalonego Kapelusznika, jak ona. Poprawka - nikt nie ma takiej obsesji jak ona.

-Hym. W takim razie w następną sobotę obejrzymy pierwszą część.- zadecydowała, puszczając mimo uszu dźwięk niezadowolenia, który wydał z siebie Jonathan.- I wszystkie części "Piratów z Karaibów".- dodała, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Już ona go nauczy, że Johnyy Depp to najlepszy aktor jaki chodził po tej ziemi.

-Może jeszcze "Zmierzch", co?- rzucił kpiąco.

-"Zmierzch"? A w życiu! Film to totalna klapa!- oburzyła się, najwyraźniej biorąc jego pytanie na poważnie.- Ale książki w sumie warte polecenia. Przynajmniej dwie pierwsze części, trzecia i czwarta są już dość nudne.
 
Jonathan ograniczył się do pełnego politowania westchnięcia.- Nie chcę.

-To może "Szatana z siódmej klasy"?- zapytała, przypominając sobie te godziny spędzone nad ukochaną lekturą. Była to jedna z wielu rzeczy, które przypominały jej życie z rodzicami w Polsce, jeszcze przed ich wypadkiem. Problem polegał na tym, że musiałaby najpierw nauczyć Jonathana polskiego, bo ta książka chyba nie miała angielskiego przekładu...

-Ciekawy tytuł, aczkolwiek nie.

-Jak sobie chcesz.- wzruszyła ramionami.- Ale filmy i tak obejrzymy!

Jonathan burknął coś pod nosem, ale ogólnie nie protestował, więc Reni poczuła się usatysfakcjonowana i dała mu spokój. Przynajmniej na razie.
Wtuliła się w jego ramię i odetchnęła głęboko chłodnym, wieczornym powietrzem.

Niedaleko galerii, jeszcze na tej samej ulicy znajdowała się jedna z jej ulubionych kawiarni. W soboty była dłużej otwarta, więc zdecydowali się wstąpić jeszcze na gorącą czekoladę. W sensie dla Reni, bo Jonathan zamówił kawę. Rozmawiając, usiedli przy wolnym stoliku, a parę minut później kelnerka przyniosła im ich zamówienie. Renata upiła łyk swojego napoju, rozkoszując się słodkim smakiem.

-A dla chłopca?- zapytał Jonathan z tajemniczym uśmiechem. Reni przekrzywiła głowę, nie wiedząc o co mu chodzi.

-Słucham?

-Imię dla chłopca.- powtórzył i tym razem zrozumiała.

-Hmm... Może Damien?- zasugerowała, mieszając łyżką w czekoladzie.- Mój tata miał na imię Damien.

-Nie był przypadkiem Japończykiem?- Jonathan uniósł brew. Damien to przecież francuskie imię.

-Był.- przytaknęła.- Jego rodzice byli bardzo zafascynowani zachodnią kulturą.- wzruszyła ramionami, uśmiechając się.  

-A nie lepiej Damon?

-Nie. Damien, brzmi ładniej.

-Rozumiem.

Choć naprawdę nie rozumiał. Dlaczego sam wrócił do tego tematu? Dlaczego oni w ogóle o tym rozmawiali, przecież nie planowali mieć dzieci. Kiedyś w przyszłości, jeśli nic się do tego czasu pomiędzy nimi nie spieprzy to może i tak, ale nie teraz. Więc dlaczego całkiem poważnie rozmawiali o imionach dla dzieci?

Wpatrywał się w swoją do połowy opróżnioną filiżankę i zastanawiał się co mu do głowy strzeliło, kiedy Reni westchnęła głośno, skupiając na sobie jego uwagę.

-Ta rozmowa przypomniała mi, że już połowa października. Będę musiała niedługo lecieć do Polski.- powiedziała, kalkulując w głowie ile będzie miała zaległości jeżeli na kilka dni wyrwie się ze szkoły. Klasa maturalna* to jednak nie przelewki. 

-Po co?- zapytał Jonathan.

-Na grób rodziców. I Arona.- wyjaśniła, z nieobecnym wzrokiem.- Polecisz ze mną? Jun pewnie znowu nie będzie miał czasu, a nie lubię mu przeszka...

-Jasne.- odparł bez chwili namysłu. Renata wymamrotała ciche "dzięki".- Kim jest Aron?- zapytał, marszcząc brwi. 

-Moim bratem.- westchnęła.

- Nie wiedziałem, że masz brata.- powiedział, czując, że znowu palnął jakąś gafę. Z drugiej strony, skąd miał wiedzieć? Ani Reni, ani Jun nigdy nie wspominali, że ktoś taki w ogóle istniał. 

Reni pokręciła głową.- Nie mam, nigdy nie miałam.- powiedziała, dopijając czekoladę i sięgnęła po kubeczek z wodą.- Umarł zaraz po urodzeniu. Gdyby żył byłby teraz jakieś...- zastanowiła się.- Trzy lata starszy ode mnie? Może trochę więcej? Nie jestem pewna. Ciężko czuć więź z kimś, kto opuścił ten świat na długo zanim ty byłaś w ogóle w planach.

Jonathan pomyślał w ciszy nad jej słowami, po czym powiedział.- To dlatego tak kurczowo trzymasz się Juna.


-Taa.- Reni przytaknęła z uśmiechem.- Zawsze chciałam mieć rodzeństwo, ale tata i mama nie chcieli ryzykować. Widocznie fakt, że ja przyszłam na świat zdrowa był dla nich wystarczającym cudem.


Dokładnie w tej chwili drzwi kawiarni otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Akira. Przesunął wzrokiem po wnętrzu, aż napotkał Jonathana i Renatę siedzących przy oknie.

-Tu jesteście!- krzyknął, zupełnie nie przejmując się tym, że skupił na sobie uwagę wszystkich w pomieszczeniu.- Dobrze, że was znalazłem, bo mamy przejebane.

---------------------------------------------------------
Bella: Tak wiem długo nas nie było (a raczej mnie za co przepraszam), ale już jesteśmy.
Will: Nie przeżywaj, ja też miałam przez chwilę wyrąbane >.>

Bella: Zaczął się rok szkolny, a my poszłyśmy do innych szkół.
Will: Taa... a ja dodatkowo przeprowadziłam, więc... dobrze jak nam się uda porozmawiać raz w tygodniu przez Skype'a. 



*- w Japonii co prawda nie mają matur, ale też po liceum zdają egzaminy wstępne na uczelnię, więc pozwoliłam sobie tak właśnie to nazwać ;)

2 komentarze:

  1. Jej! Nareszcie rozdział (gdy to zobaczyłam zaczełam skakać i piszczeć jak szalona) Alice i Damien moje ulubione imiona więc rozdział idealny tylko czy Jon dalej ma rude włosy ? Bo chyba jednak wole białe ;) no i weny i czasu oczywiście życze byście mogły dalej pisać te pszeczudowne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dalej ma rude xD Ale spokojnie, bo długim śledztwie Reni odkryła, że była to farba bez amoniaku, więc po kilku myciach wrócą do normalnego stanu xP

      Usuń