sobota, 20 maja 2017

Rozdział 24 - Wytrwaj albo giń

Szukając jakiegokolwiek potwierdzenia swojej tezy - nie lubił wchodzić w wątki, których nie był stuprocentowo pewien - Mickel kazał przynieść do swojego gabinetu broń skonfiskowaną dwójce Nefilim. Uśmiechnął się zwycięsko zauważając wśród dwóch innych mieczy i przynajmniej sześciu mniejszych ostrzy miecz o złotej klindze cyzelowanej z obsydianem  ze wzorem z czarnych gwiazd biegnących wzdłuż środkowej bruzdy.

-Zabierzcie stąd resztę tych śmieci.- Machnął ręką na pozostałą broń, biorąc do skrytych za skórzanymi rękawiczkami rąk jedynie miecz rodowy Morgensternów.

Mimo iż nie mógł nawet marzyć o dotknięciu go bez ochronnych rękawiczek, uczucie wciąż było niezmiernie satysfakcjonujące.

-I przyprowadźcie do mnie dzieciaka.- dodał.

Przedstawienie czas zacząć.


~~~~~~~ 

Kiedy dwójka wampirów wykręciła mu ręce na plecy i wyprowadziła na korytarz, z trzecim podążającym za nimi niczym cień, Jonathan był już mega znudzony siedzeniem w zamknięciu. Nawet się trochę ucieszył. Tak odrobinkę. Nie miał najmniejszej szansy na wydostanie się z tamtej celi, ale teraz miał większe pole do manewru. Wciąż był dzień - był co do tego pewien, bo niektóre okna nie były zbyt szczelnie zabite deskami - starczyło poczekać na odpowiedni moment i prysnąć.

Chwilę później zamknięto go od zewnątrz w pokoju przypominającym stary gabinet. Z Mieckelem uśmiechającym się do niego zza biurka. Ech, a już robiło się coraz lepiej.

-Pewnie zastanawiasz się czego od ciebie chcę.- zaczął przywódca wampirów, przechadzając się po pokoju.

-Co zrobiłeś Akirze i Renacie?- odparł, obracając się w miejscu wraz z Mickelem. Nie zamierzał dać zajść się od tyłu.

-Wypuściłem ich.- powiedział.- I tak byliby już nie przydatni.

Nie miał żadnego dowodu, że mówił prawdę, ale jego słowa brzmiały szczerze. Liczył, że rzeczywiście tak było.

-Jeśli zaś chodzi o ciebie- kontynuował.- Uznałem, że będziesz idealnym zastępstwem za to rude chuchro, które wzięło nogi za pas.

Mickel zatrzymał się plecami do drzwi, skrzyżował ręce na klacie i przyjrzał się swojemu więźniowi z rosnącym zadowoleniem na twarzy.

-Sebastian Morgenstern. No kto by pomyślał.- powiedział, rozkoszując się zdumieniem na twarzy chłopaka, tym i jak usta zaciskają się w wąską linię, a zielone oczy błyszczą ostrzegawczo. To będzie bardzo ciekawe.- Wybacz, że na początku cię nie poznałem, ale musisz przyznać, że te nowe kolory są dość... mylące.

-Skąd wiesz kim jestem?- zapytał Jonathan, patrząc na Mickela wrogo. Kiedy Mickel zaczął zbliżać się w jego stronę, Jonathan odruchowo przesunął się bliżej ciężkiego dębowego biurka, gdzie tuż po wejściu zauważył Fosforosa. Nie wiedział, co jego miecz robił w gabinecie Mickela, ale podejrzewał, że było to zwyczajne niedopatrzenie z jego strony. Niedopatrzenie, które zamierzał wykorzystać.

Jego ręka drgnęła wykonując niemal niezauważalny ruch w stronę Fosforosa. Wampir zmarszczył brwi jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że miecz Morgensternów wciąż tam leży. Zupełnie o nim zapomniał... Czyżby właśnie popełnił poważny błąd? Nie chciał zabijać dzieciaka, co mogłoby się stać doszło do walki. Musiał bardzo ostrożnie to rozegrać.

Mickel parsknął śmiechem.- Chłopcze, jesteś sławny w całym Świecie Cieni! Gdybym nie myślał, że jesteś martwy wpadłbym na to o wiele szybciej. Chociaż...- Przekrzywił głowę jeszcze raz oceniając go wzrokiem.- Trzeba przyznać, że się zmieniłeś. Słyszałem, że farbowałeś włosy na czarno, ale nigdy nie posądziłbym cię o rudy. I jeszcze te oczy! Nagle stałeś się bardzo podobny do matki, wiesz? Pewnie Jocelyn jest przeszczęśliwa!

Jonathan tylko zacisnął zęby. Wciąganie w to Jocelyn było ciosem poniżej pasa, obaj o tym wiedzieli.

-Ach!- Kły wampira błysnęły w szerokim uśmiechu.- Ona nie wie, prawda?  

Zmarszczył brwi i nie bawiąc się w dalsze podchody chwycił za rękojeść Fosforosa. W Grad nie miał okazji go użyć - wszystko udało im się zrobić po cichu, bez zadymy i niepotrzebnego rozlewu krwi, ale teraz sprawa wyglądała trochę inaczej. Był sam na sam z wampirem, bez żadnych run - których, w odróżnieniu od Akiry, nie narysował sobie przed wycieczką do Alicante. Dlaczego? Bo nie. Po prostu nie. Doskonale pamiętał sceptyczny wzrok Akiry i jego zmarszczone brwi, kiedy tłumaczył mu z przekąsem, że runy nie gryzą i że nie powinien odrzucać ich działania tylko przez wzgląd na swoją paranoję.

Był zbyt uparty, żeby przyznać mu rację.

Teraz odrobinę tego żałował.

Mickel kontynuował swoją słowną grę, najwyraźniej uznając denerwowanie Jonathana za zabawne, bo wciąż szczerzył się szeroko.

-Słyszałem mnóstwo plotek o twoim rzekomym romansie z Królową Ferie.- wyciągnął kolejny temat.- Na początku ciężko mi było w nie uwierzyć, ale kiedy Dwór opowiedział się po twojej stronie... cóż, to było wystarczającym dowodem. Myślisz, że jej wysokość ucieszy się na widok dawnego kochanka? A może będzie chciała odwetu za porzucenie jej dla jakieś lichej przyziemnej dziw-

Jeszcze zanim wampir skończył ubliżać Renacie, Jonathan rzucił się na niego z mieczem. Mickel jakby tylko na to czekał. Zrobiwszy unik roześmiał się szyderczo, po czym sam przeszedł do ofensywy. Poruszał się niezwykle szybko nawet jak na wampira. Jonathanowi udało się parę razy zablokować jego ataki, ale kiedy sam spróbował ponownie wyprowadzić swój mężczyzna nie tylko ominął łokieć, którym Jonathan planował przywalić mu w zęby, ale także zdołał chwycić go za przegub. Uśmiechając się parszywie Mickel wykręcił jego nadgarstek pod nienaturalnym kątem. Jonathan stęknął z bólu i zacisnął zęby, a Fosforos z brzdękiem upadł na podłogę i został odkopany na bok.

-A może powinienem pójść o krok dalej i wezwać twoją drugą matkę, hm?- droczył się dalej Mickel. Jednocześnie, korzystając z tego, że Morgenstern jest chwilowo unieruchomiony, podciął mu nogi.

Jonathan'owi aż zadzwoniło w uszach, kiedy jego głowa grzmotnęła o wyłożoną kafelkami podłogę. Niemal natychmiast poczuł ponowny ból w ręce i ucisk na klatce piersiowej, gdy Mickel przyszpilił go do ziemi.

-Lilith wie.- Jak przez mgłę usłyszał swój własny głos odpowiadający na poprzednią zaczepkę wampira.- Niezbyt ją już obchodzę.- dokończył z trudem. 

-Och?- Michel wykrzywił wargi w asymetrycznym uśmiechu.- Szkoda.

Poczuł jak wampir wzmacnia uścisk na jego nadgarstku i pochyla twarz bliżej jego szyi.

-Ale nadal uważam, że Królowa może być całkiem zadowolona. Przydałoby się tylko zrobić coś, żebyś przestał się tak rzucać.

Krzyknął krótko, gdy zęby wampira wbiły się w jego szyję. Próbował się wyrwać, ale jedna ręka to zdecydowanie zbyt mało, żeby strącić z siebie wampira, a nadgarstek drugiej zamknięty był w żelaznym uścisku Mickela.

Jonathan na chwilę zapomniał, co się dzieje. Jego mięśnie rozluźniły się, nagle zrobił się strasznie senny. Przestał się szarpać. Miał wrażenie, że Mickel uśmiecha się z kłami wciąż zatopionymi głęboko w jego szyi, ale niezbyt go to obchodziło. Zamknął oczy...

A potem Mickel jeszcze mocniej naparł na jego uszkodzony nadgarstek i promieniujący ból rozprzestrzenił się na całą rękę, aż do ramienia. To go ocuciło. Sprawił, że znów otworzył oczy i spojrzał odrobinę trzeźwiej na beznadziejną sytuację, w której się znalazł. Nie ma mowy, żeby mógł ruszyć tamtą ręką. W ogóle miał problem z poruszaniem czymkolwiek, w miarę upływu krwi czuł się coraz słabiej. Kręciło mu się w głowie i powoli zaczynały drętwieć mu palce.

Nie istotne, czy zabije mnie na miejscu, czy odstawi półżywego do Jasnego Dworu, tak czy inaczej zaraz będzie po mnie., to jedno zdanie przebiło się przez szum w jego umyśle i popchnęło go do działania, do zrobienia czegokolwiek. Resztę załatwiła adrenalina i budzący się pod jej wpływem instynkt Nocnego Łowcy, który sam nakierował jego lewą rękę na czubek rękojeści Fosforosa. Przyciągnął go bliżej do siebie i wbił ostrze prosto pod żebra napastnika. Poczuł silny ból w szyi, gdy Mickel wrzasnął i wyrwał zęby z jego ciała, pozostawiając po sobie otwartą do żywego mięsa ranę. Jonathan syknął, czując jak krew spływa mu po karku na podłogę, ale zignorował ból i wyrwał miecz z ciała wampira, po czym jednym mocnym kopnięciem zrzucił go z siebie. 

Mickel upadł na plecy przyciskając dłoń do rany. Wcześniejsze rozbawienie zniknęło z jego twarzy, zastąpione teraz grymasem wściekłości. Warknął gardłowo, a spomiędzy jego pokrytych czerwoną cieczą ust wypłynęła stróżka krwi.

Widząc to Jonathan, pomimo całego zmęczenia, które go ogarnęło, na powrót poczuł irytację. W końcu to była jego krew w ustach tego plugastwa. 

Mickel wyraźnie szykował się do ponownego ataku - tym razem z zamiarem odebrania mu miecza razem z ręką - ale Jonathan był szybszy. W sekundę znalazł się nad nim i jednym ruchem przeciął mu krtań, aż do kręgów szyjnych.

Oczy wampira pozostały szeroko otwarte, ale martwe.

Jonathan odsunął się od trupa i z cichym jękiem oparł się plecami o ścianę. Wiedział, że powinien uciekać z tego miejsca póki jeszcze nie przypałętał się tu żaden zwabiony zapachem krwi wampir, ale po prostu nie był w stanie. Prawy nadgarstek był albo zwichnięty, albo złamany - sądząc po bólu raczej to drugie -, a z rozoranej szyi wolno wypływała czerwona ciecz. Wciąż niemiłosiernie bolała go głowa.

Spróbował się podnieść.

Podpierając się o ścianę udało mu się lekko chwiejnie stanąć na nogach, ale już w chwili, gdy próbował zrobić krok do przodu mięśnie ponownie odmówiły mu posłuszeństwa. Ku jego zdziwieniu zamiast uderzyć w twardą podłogę, uderzył w innego człowieka. Czyjeś ramiona uchroniły go przed upadkiem, a Jonathana oblał zimny pot na myśl o tym, że może to być któryś w popleczników Mickela.

-Powoli, dzieciaku.- powiedział mężczyzna, a Jonathan prawie westchnął z ulgą.

Isao. To był Isao.

Oparł się o klatkę piersiową czarownika i rozluźnił minimalnie mięśnie, ale zacisnął palce na przedramionach jego marynarki, żeby zachować choć odrobinę równowagi. Skoro Isao tu był, to nie musiał się już niczym martwić. 

Potem będzie czas na zastanawianie się, kiedy właściwie zaczął się czuć bezpiecznie w towarzystwie tego ekscentryka z zapędami do nekromancji.

-Zabiorę cię do siebie i tam poskładam cię do kupy.- Czy ta dziwna nuta w jego głosie to zmartwienie?- Jasna cholera, ty krwawisz.

No shit, Sherlock.

-Nic dziwnego, że masz problem z równowagą, skoro tak mocno uderzyłeś się w głowę.

Ciekawe, pomyślał, nie słyszałem go tak wyprowadzonego z równowagi od czasu mojej nieudanej próby samobójczej.

Jonathan poczuł chłodne palce czarownika na swojej potylicy, odgarniające włosy i dopiero wtedy zdał sobie sprawę jak bardzo jego skóra jest wilgotna w tamtym miejscu. Musiał uderzyć w ziemię o wiele mocniej niż przypuszczał.

-Obyś nie miał wstrząsu mózgu... Hej, Jonathan. Słyszysz mnie w ogóle? Jonathan?

Nie, zdążył jeszcze pomyśleć zanim zamknął oczy i stracił resztki przytomności.
~~~~~~~~

Po przybyciu do Instytutu Clary marzyła jedynie, aby wskoczyć do wanny pełnej gorącej wody, a następnie pójść spać. Jace odpuścił trochę, widząc, że jest zmęczona. W odróżnieniu od Simona, który biegał za nią jak szczeniaczek po korytarzach, wypytując czy na pewno jest cała i jak udało jej się uciec. Powoli nudziło jej się zbywanie go, ale nie mogła powiedzieć prawdy. Po prostu, nie.

-Simon, ledwo stoję na nogach, chcę się umyć i iść spać, a ty od pięciu minut stoisz mi w drzwiach do łazienki, błagam dajże spokój!- jęknęła. Gdyby miała odrobinę więcej krzepy zwyczajnie odepchnęłaby przyjaciela na bok, ale tak zwyczajnie nie dawała rady. Czasem Simon potrafił być równie zawzięty co ona. To chyba efekt dorastania razem.

-Ale...

-Na Anioła, nie wiem!- zawołała.- Ktoś otworzył mi drzwi i zniknął! Nie wiem kto to był, a teraz przesuń się, na litość boską, zanim mnie coś trafi!

Simon odskoczył od drzwi, cudem unikając dostania nimi w czoło. Zaraz po tym rozległ się szczęk klucza w zamku i Clary, zamknąwszy się w środku, wyskoczyła z wczorajszych ubrań i oddając się w pełni rozluźniającej kąpieli. To był naprawdę dziwny dzień., westchnęła.

Po drugiej stronie drzwi, Simon przełknął nerwowo ślinę.- To... było dość przerażające.- powiedział. Chyba jeszcze nie widział Clary tak wyprowadzonej z równowagi. A przynajmniej nie pamiętał, żeby widział.

-Dźgasz lisa patykiem, a potem jesteś wielce zdziwiony, że nie wytrzymał i rzucił ci się do gardła.- wyjechał z poetyckim porównaniem Jace. Oczywiście on również chodził za Clary krok w krok, ani na chwilę nie tracąc jej z oczu.

-Chyba raczej wiewiórkę.- odparł odruchowo, odsuwając się od drzwi łazienki. Tak dla własnego bezpieczeństwa.

Jace wzruszył ramionami.- Rude, mordercze, chytre... równie dobrze może być i wiewiórka.

-Chłopcy, dajcie jej odpocząć.- powiedziała Akemi, mijając ich w korytarzu.- Na pewno jest zmęczona. Jutro porozmawiacie.- Już miała odejść, gdy przypomniała sobie o czymś jeszcze.- Dajcie mi znać, kiedy Isabelle i Alec wrócą ze zwiadu. Maryse i Robert chcieli z nimi wcześniej porozmawiać.

Gdy zniknęła za zakrętem, Simon westchnął.- Czy tylko mnie ta sprawa wydaje się mega podejrzana?

Spojrzenie jakie posłał mu Jace, w zupełności wystarczyło za odpowiedź. To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy zgadzali się ze sobą całkowicie.

-----------------------------------------------
*Eurowizja*
Bella: Widziałaś gościa, co wyszedł na scenę i pokazał tyłek? O.o
Will: Właśnie miałam zadać to samo pytanie XDD LOOOL XDDD
Bella: Haha, cały internet będzie jutro o tym pisał XD
*chwilę później, rozdanie punktów*
Will: Ty, nasi idole są w czołówce z jakąś małpą >.<
Bella: Haha, no xD Jak na razie wygrywa Portugalia.
Will: Zasłużył, ciężko się nie zgodzić.
Bella: No... dla Polski nic już nie da się zrobić.
Will: Takiej roboty jak Szpak w zeszłym roku to nikt nie zrobi xD
Bella: Dokładnie x)
*jeszcze później*
Will: Wnioskuję o włączenie Korei Południowej do Europy. Kto się zgadza?
Bella: Ja, ja! W końcu ktoś myśli z sensem xD 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz